Nazywają to opłatą za usługę. Korzeniami sięga do 2005 roku, kiedy Polakom spodobało się tanie latanie i każde lotnisko chciało też na tym coś zarobić. Kto zaczął: linie, które po cichu postawiły taki warunek lotniskom, czy lotniska, które w ten sposób chciały pomóc szczęściu i wygrać z konkurentami – nikt nie powie, nikt nie pamięta. W Polsce to zjawisko zawieszone gdzieś pomiędzy paragrafami formalnie nie jest chyba nielegalne, skoro lotniczy nadzór się nim nie zainteresował.
Jednak Komisja Europejska może to ocenić inaczej. Z publicznych lotnisk do prywatnych przewoźników trafiają pieniądze. Dla Brukseli to forma pomocy publicznej, która tworzy nierówne warunki konkurencji w branży.
Może się też okazać, że pewne, inne, instytucje zechcą je nazwać inaczej, mniej ładnie, na przykład... łapówką? Jest to w końcu korzyść majątkowa, która ma zachęcać do wyboru tej, a nie innej oferty.