Zresztą jest to wotum nieufności nie tylko dla amerykańskich władz monetarnych. Trudno dzisiaj znaleźć międzynarodową walutę, która pozwalałaby spodziewać się, iż utrzyma swoją wartość w stosunku do złota.
Dlatego w różnych miejscach na świecie odzywają się głosy, aby w tej czy innej formie nie powrócić do waluty złotej. Nawet obecny prezes Banku Światowego zasugerował coś w rodzaju zakotwiczenia walut krajowych w stosunku do złota. Takich głosów jest więcej. Oczywiście biorąc pod uwagę ilość głupstw już popełnionych na Zachodzie w polityce gospodarczej, nie da się wykluczyć i tego.
Jest to jednak rozwiązanie na krótki okres. Ani historia inflacji, ani historia gospodarcza świata nie potwierdzają pozytywnych efektów używania waluty kruszcowej. Pamiętajmy, że Rzym cesarski upadł m.in. w następstwie spodlenia monety, że użyję terminu Mikołaja Kopernika. W III wieku n.e. doszło ono do szczytu: kolejne redukcje zawartości srebra w rzymskim denarze sprowadziły denara pod koniec tegoż stulecia – i po reformach Dioklecjana – do statusu pieniądza miedzianego, którego nikt nie chciał przyjmować. W rezultacie cesarz wprowadził obowiązek płacenia podatków... w naturze.
Reklama
Inflacja w Rzymie w tymże stuleciu wyniosła 5000 procent. Ważniejsze jednak są inne argumenty wskazujące na niedługi historycznie okres, w którym możliwe było utrzymanie stabilnej wartości walut opartych na szlachetnym kruszcu. Rzecz w tym, że waluta kruszcowa prowadzi do deflacji. Reguła stabilności monetarnej zakładała coroczny wzrost ilości pieniądza w obiegu odpowiadający w przybliżeniu realnemu tempu wzrostu gospodarczego, bowiem gospodarka potrzebuje określonej ilości pieniędzy w proporcji do tworzonego bogactwa (PKB).
Tymczasem światowe zasoby kruszców szlachetnych rosną znacznie bardziej powoli, co powoduje efekt podobny do globalnej restrykcyjnej polityki monetarnej. W dłuższych okresach powodowało to spadki PKB. Natomiast od czasu do czasu pojawiały się nowe odkrycia bogatych złóż złota czy srebra, co z kolei wywoływało efekty odwrotne: mnóstwo pieniądza w krótkim okresie zalewało gospodarkę, powodując inflację. Było tak w czasie powrotu z wojny żołnierzy Aleksandra Macedońskiego, którzy przywozili monety bite przez ich ukochanego wodza ze zdobytego na Persach i innych złota, powodując inflację w Grecji.
W długim okresie jednakże kruszców zawsze było za mało w stosunku do potrzeb monetarnych i tendencje deflacyjne (spadku cen i produkcji) brały górę. Kruszcu po prostu brakowało. Nawet w stolicy światowych finansów, Wielkiej Brytanii, udział złota w całości podaży pieniądza w 1815 r. wyniósł 66 procent, podczas gdy tuż przed wybuchem I wojny światowej – już tylko 10 procent! Na kontynencie europejskim, mimo iż tutejsze kraje funkcjonowały w systemie waluty złotej, udział kruszców w 1913 r. był – w stosunku do całości podaży pieniądza – też o wiele niższy niż na starcie. Ówczesna stabilność wynikała więcej z zaufania do ówczesnych polityków, tak jak obecna niestabilność wynika z braku zaufania do obecnych polityków.
Złoto w najlepszym razie może pomóc w ustabilizowaniu relacji walut względem siebie, uspokajając nastroje niepewności czy wręcz paniki, ale po kilku, kilkunastu latach stanie się kulą u nogi gospodarki. Niestety, skazani jesteśmy na pieniądz zależny od zaufania, którego (zasłużenie!) dzisiaj brak.