Nie będzie już wielkich politycznych billboardów, ale miasta i tak zostaną zaklejone plakatami. Partie planują też kampanie outdoorowe, będą także urządzać pikniki i spotkania. Oprócz internetu właśnie na te dziedziny przeznaczą pieniądze, które dotąd wydawały na telewizję i radio.
>>> Czytaj też: Mieszanka finansów i polityki coraz bardziej niebezpieczna
Politycy podkreślają jednak, że część wydatków na spoty i tak będą ponosić, bo trzeba przygotować telewizyjne i radiowe reklamówki, emitowane w bezpłatnym czasie antenowym. Poza tym pieniędzy będzie mniej, bo od tego roku partie mają obciętą o połowę subwencję budżetową. Czy zatem ktoś może zarobić na nich w tej kampanii? – Producenci butów, bo wszystko trzeba będzie sobie wychodzić samemu – śmieje się poseł PO Paweł Olszewski.
Ruszą w teren
Reklama
Politycy wszystkich partii są zgodni, że w tych wyborach trzeba postawić właśnie na kampanię bezpośrednią. – Będziemy wzorować się na Przemku Gosiewskim, który swoje rekordowe wyniki potrafił dosłownie wychodzić sobie w parafiach, rozumianych jako małe społeczności – podkreśla Joachim Brudziński z PiS.
Zdaniem ekspertów jest na co wydawać. – Eventy i jeżdżenie po kraju – wylicza Adam Łaszyn, prezes m.in. ALERT MEDIA, z którym współpracował klub PO.
W tej dziedzinie najwięcej zależy od inwencji – kandydaci organizowali już spotkania z wyborcami w fabrykach, szkołach, sklepach, na dworcach, pod pomnikami. – Spodziewałbym się większej aktywności komitetów w miastach podczas specjalnych ewentów. Zyska też branża poligraficzna, która wydrukuje pewnie więcej ulotek czy plakatów niż zwykle – mówi Tadeusz Żórawski, szef Universal McCann, planującego kampanie promocyjne dla takich marek, jak MasterCard, LOT czy Polpharma.
>>> Czytaj też: Dobrze zarabiających reklamy denerwują
Wyzwaniem dla sztabowców jest outdoor. Ta dziedzina także wymaga od partii nowego podejścia, bo zgodnie z kodeksem wyborczym billboardy nie mogą być większe niż 2 mkw. To oznacza, że miasta zostaną zaklejone mniejszymi plakatami, o powierzchni np. 1,9 mkw. Tadeusz Żórawski podkreśla, że zakaz reklamy na billboardach i w telewizji znacznie ogranicza zasięg i siłę kampanii wyborczych – to telewizja i duże tablice pozwalały dotrzeć do największej grupy wyborców.
– Na razie analizujemy sytuację, zapewne większe środki pójdą na mniejsze plakaty i małe city lighty – przyznaje Tomasz Kalita z SLD.
W sumie na billboardy cztery główne partie wydały w ostatniej kampanii samorządowej ponad 10 mln zł.
Internet rośnie w siłę
Eksperci i politycy przewidują, że najwięcej pary pójdzie na aktywność w internecie. Niedługo nową stronę internetową zaprezentuje Platforma Obywatelska. Od kilku tygodni w internecie promuje się już SLD, odpalając kolejne spoty w serwisie YouTube. Wszystkie partie robią też intensywne rozeznanie w obszarze portali społecznościowych i social media.
Jedynym tradycyjnym medium zostanie prasa, bo tylko tam politycy będą mogli uprawiać przedwyborczą agitację. Ale partie raczej nie zwiększą znacząco wydatków w tych mediach. Tym bardziej że na obecność w dziennikach i czasopismach wydawały prawie tyle co na telewizję.
Zdaniem ekspertów formy politycznej reklamy prasowej powinny się jednak rozwijać. – Na przykład zamieszczanie kontrowersyjnych ogłoszeń może się odbić szerokim echem. Dziś wygrywa się przede wszystkim umiejętnością kreowania wydarzeń. Tradycyjna reklama nie jest już najskuteczniejszem narzędziem – mówi Łaszyn.
W ubiegłorocznej kampanii samorządowej PO przeznaczyła na spoty telewizyjne i radiowe ponad 5 mln zł, PiS – niecałe 3 mln. Ludowcy wydali na ten cel prawie 2 mln zł, a SLD o kilkaset tysięcy więcej.