Agencje ratingowe zapowiedziały wczoraj obniżenie notowań obligacji amerykańskich. Jak czytamy w oświadczeniu Moody’s: „Rośnie prawdopodobieństwo, że rząd USA nie będzie mógł spłacić na czas swoich zobowiązań”. Coś, co dla inwestorów giełdowych, banków centralnych i ekonomistów może być porównywalne tylko z rozstąpieniem się ziemi, dla nas, niepoprawnych liberałów, jest rzadką okazją, by powtórzyć słowa Adama Smitha: „Bogactwa naturalne, waleczność i mądrość ludzi nie uczynią tyle dla dobrobytu lub nędzy narodów, ile system, w jakim przyjdzie im gospodarować”.
Trzy lata rządów lewicowych polityków w Ameryce mogą dokonać czegoś, co przez pół wieku nie udało się komunistycznym ideologom. Podważyć zaufanie do najstarszej i najstabilniejszej demokracji na świecie. Jej przedsiębiorczości i moralnego kręgosłupa kapitalizmu. Obrońcy społecznej architektury Baracka Obamy zwalają winę za rozstrój gospodarczy Stanów Zjednoczonych na rządy poprzedników. Na rozpasanie wielkiego kapitału i chciwość bankierów, którzy torpedują postępowe reformy – regulacje instytucji finansowych, interwencjonizm państwa w przemysł samochodowy czy służbę zdrowia. – Nie pozwolono nam doprowadzić reform do końca – tłumaczył ostatnio wiceprezydent Joe Biden.
W rzeczywistości Barack Obama jest pierwszym amerykańskim prezydentem, któremu udało się wprowadzić w życie tak skrajnie socjalne programy rządowe. Nikt dotąd nie pozyskał takich funduszy na realizację lewicowych fantazji. Rezultaty tych wysiłków powinny nam w przyszłości służyć za model nowoczesnego socjalizmu. Efekty niech mówią same za siebie.
Reklama
W 2009 r. prezydent przeforsował największy w historii świata pakiet stymulacyjny. W styczniu 2008 r. bezrobocie w Stanach Zjednoczonych wynosiło 7,6 proc. Było najwyższe od 20 lat. Prezydent, apelując o przyjęcie programu ratunkowego, groził, że w innym razie może ono wzrosnąć do niewyobrażalnego dla Amerykanów poziomu 9 proc. Pakiet wszedł w życie, pieniądze rozlały się po kraju i w rok później bezrobocie wynosiło już 10,2 proc.
Historia jest o tyle zabawna, że inny demokratyczny prezydent Bill Clinton w 1993 r. wystąpił w Kongresie z niemal identycznym przemówieniem. Straszył, że bez pompowania pieniędzy podatników w tworzenie nowych miejsc pracy bezrobocie wzrośnie do „zastraszającego poziomu”. Wynosiło wtedy 7,3 proc. Clinton domagał się 16 mld dol. Ale nawet tego nie dostał. Rok później bezrobocie spadło do 6,5 proc. Do dziś ekonomiści uważają, że dzięki temu, iż nie udało mu się wymusić wyższych podatków. Za tego właśnie prezydenta Ameryka po 16 latach niskich podatków i oszczędnego państwa (poprzednie 12 lat rządzili Reagan i Bush) po raz pierwszy od II wojny światowej miała nadwyżkę budżetową.
Ale to właśnie swoje rządy, a nie Clintona, prezydent Obama reklamował jako największy cywilizacyjny skok Ameryki od czasów Roosevelta, od przebudowy systemu podatkowego i socjalnego kraju.
„Wasze pieniądze wreszcie pracują dla was” – jeżeli ktoś jeszcze przypomina hasło Obamy z 2009 r., to chyba tylko opozycja. Biały Dom nie ma już nawet odwagi nazwać sukcesem sztandarowego programu ratunkowego, czyli częściowej nacjonalizacji General Motors. Podatnicy wydali na program ratowania firmy 17 mld dol. Inwestycja miała pozwolić na utrzymanie miejsc pracy i zwrot pieniędzy. Firma przeżyła, to fakt, ale kosztem nigdy nieoddanych 14 mld dol. i 12 mld dol. w ulgach podatkowych. W sumie 26 mld kosztowało wykupienie 10 mld długu GM Dokładnie tę samą operację mogły przeprowadzić prywatne instytucje finansowe na podstawie przepisów upadłościowych, bez dodatkowych kosztów dla podatników.
W ramach ambitnego programu ożywienia Ameryki znalazły się dziesiątki programów dla szkół, dla lokalnych samorządów na tworzenie domów kultury, na dofinansowanie badań o dywersyfikacji współczesnej rodziny, czyli np. szukania dowodów na prawidłowy rozwój dziecka w rodzinie homoseksualnej. Wsparcie otrzymały ambitne projekty naukowe, jak rower napędzany energią słoneczną czy mistrzostwa młodzieży w puszczaniu latawców nad Puerto Rico. Podwyżki otrzymali nauczyciele przedmiotów ważnych społecznie. W ten sposób szkoły wprowadziły lekcje z odchudzania czy podnoszenia swojej atrakcyjności.
Szkoły publiczne w Omaha z pieniędzy na stymulowanie rozwoju gospodarczego Stanów Zjednoczonych wydały ćwierć miliona dolarów na publikację i rozdawnictwo książek o historii rządów homofobii i nienawiści rasowej. Autorzy dowodzili, że ostatnie 250 lat amerykańskiej demokracji to system pozbawiania zarobku ciężko pracujących mniejszości i bogacenia się wybranych białych jednostek. Każdy nauczyciel i woźny musiał pokwitować odebranie książki.
Jeżeli jakieś imperium mogło wyrosnąć z pakietów Obamy, to chyba tylko chińskie – azjatyckie banki finansujące rosnące zadłużenie Stanów Zjednoczonych. Tydzień temu, kiedy bezrobocie w USA znowu, zamiast spadać, poszło w górę, prezydent oświadczył na konferencji: „Na początku kadencji podjęliśmy odważne działania, żeby wyrwać Amerykę z uścisku wielkiej depresji. I w dużej mierze udało nam się ustabilizować sytuację. Choć bezrobocie wciąż jest trochę za wysokie, a gospodarka nie rośnie tak szybko, jakbyśmy chcieli”. Prezydent i ekonomiści, jak Paul Krugman, utrzymują, że po prostu za mało pieniędzy poszło na stymulowanie gospodarki. „Zatrzymaliśmy się w pół drogi” – pisał noblista.
W odpowiedzi można przytoczyć maksymę George’a Orwella: „Im bardziej skorumpowany rząd, tym więcej ma argumentów na rzecz ograniczania praw człowieka w imię walki z korupcją”. To prawda, którą Obama namiętnie praktykował. Programy walki z biedą, które poszerzyły obszary nędzy w Ameryce, były argumentem za tworzeniem nowych programów walki z biedą. Rosnące koszty służby zdrowia stały się pretekstem do jej upaństwowienia, co spowodowało zwiększenie kosztów opieki medycznej. Programy walki z dyskryminacją, które budziły sprzeciw społeczny, prowadziły do zaostrzenia przepisów antydyskryminacyjnych. I teraz astronomiczny dług ma być dowodem na to, że USA powinny podnieść próg zadłużenia.
Tu warto przypomnieć zasadę lewicowych rządów sformułowaną przez historyka Roberta Kagana: „Każda porażka rządu jest argumentem za wzmocnieniem rządu”.
Propozycje prezydenta Obamy, żeby podnieść próg zadłużenia państwa za pomocą nowych podatków, nie rezygnując jednocześnie z lewicowych zdobyczy (państwowa służba zdrowia, programy pomocowe, projekty ekologiczne), budzą zrozumiały sprzeciw Republikanów. Rosnący dług oznacza co najwyżej dalsze zapadanie się państwa: malejącą konkurencyjność, rosnące bezrobocie, większe napięcia społeczne. Ale czy w imię zasad Republikanie mają prawo narażać Amerykę na utratę zaufania? A może pytanie powinno brzmieć: jak nisko jeszcze może upaść Ameryka, realizując lewicowe wizje swojego przywódcy?