Ale prawdę mówiąc, już tak kiedyś było. Kiedy rodził się polski ruch socjalistyczny, wielu jego działaczy przyszłość Starego Kontynentu widziało jako Europę bez żadnych państw. Nasi socjaliści gotowi byli walczyć ramię w ramię z socjalistami rosyjskimi, stawiając sobie za cel wyzwolenie ogólnoświatowe. Ruch nie był wspólnotą polską, ale wspólnotą tych, których pociągał czyn rewolucyjny. Ta wspólnota, by nie powiedzieć – sekta – nie porwała tłumów. Chciała za dużo, przyszłość widziała mgliście. Socjaliści uważali wyzysk robotników za dowód na to, że świat musi upaść. Rosnąca świadomość i edukacja wyzyskiwanych doprowadzi ich do zrozumienia powodu swojej krzywdy – kapitalizmu – i popchnie do zrywu. Zrywu, po którym państwa nie będą już potrzebne.
Józef Piłsudski naciskał na przyjęcie przez tę sektę postulatu odbudowy niepodległej Polski. Ruch socjalistyczny nie wytrzymał tej presji i Piłsudski wraz z grupą zwolenników dokonał rozłamu. Jednak gdyby nie jego wpływ, gałąź „polska” europejskiego socjalizmu nigdy by może na dobre nie zakorzeniła się w Polsce. Na dłuższą metę to oni, ci nieortodoksyjni patriotyczni socjaliści, zyskali znaczące pozycje wśród polskiego proletariatu.
Nie wiem, czy dzisiejsi oburzeni staną się w przyszłości ważną siłą polityczną. Jestem natomiast więcej niż pewien, że dopiero wtedy kiedy przestaną tłumaczyć na polski postulaty z Wall Street i papugować Zachód, otrzymają, być może, swoją szansę. Lewica nie może być z importu.