Amerykanie złoszczą się, bo Irańczycy nie chcą zwrócić im bezzałogowego samolotu szpiegowskiego, który przejęli w tym miesiącu, kiedy dokonywał zwiadu nad ich terytorium. Niektórzy kandydaci w obecnej amerykańskiej kampanii prezydenckiej nie wykluczają konfrontacji z Iranem z powodu jego dążenia do budowy bomby atomowej. Iran kojarzy się też z nieco maniakalnym prezydentem, teokracją i islamską rewolucją.

To, że Mahmudowi Ahmadineżadowi marzy się posiadanie arsenału jądrowego, jest faktem. Wspiera on bojówkarzy Hezbollachu w Libanie przeciw Izraelowi, a jego wypowiedzi o państwie żydowskim są niedwuznaczne. Na dodatek w Iranie bije się, nieraz okrutnie, opozycjonistów.

Co jednak robią od dekad przeciwnicy Teheranu? Z punktu widzenia Irańczyków sąsiedztwo mają koszmarne. Sojusznicy Zachodu lub państwa okupowane przez NATO są dziś w całym regionie: Izrael, Turcja, Afganistan, Irak, Pakistan, w mniejszym stopniu również bogata Arabia Saudyjska. Dwa z nich – Izrael oraz Pakistan – posiadają już broń jądrową. Prócz tego w okolicy mieszają dwa inne nuklearne mocarstwa: Chiny i Indie.

Co jeszcze musi się stać, byśmy przyznali Irańczykom odrobinę racji, że mają prawo czuć się niespokojnie? Jedyna wojna po rewolucji 1979 roku, w którą Teheran był zaangażowany, była defensywna. Kraj został zaatakowany przed irackie wojska Saddama Hussajna, mającego zresztą ciche wsparcie USA.

Sama islamska rewolucja była napędzana niechęcią do szacha, który był szachem dzięki intrydze CIA w 1953 roku. Nigdy nie będzie takiej sytuacji, że każdy kraj na świecie będzie zgadzał się z naszym systemem wartości i nas wspierał. Wizja, że będzie nas kiedyś wspierał Iran, jest równie odległa, jak frank po 2 złote.

Jeżeli ten kraj ma pozostawać naszym przeciwnikiem, śledźmy jego poczynania, nie unikajmy konfliktów, nie okazujmy tchórzostwa – ale przede wszystkim nie demonizujmy.