Napisać książkę czy zrobić film o ojcu iPhone’a to już zdecydowanie zbyt mało. Teraz nadszedł czas na komiks z Jobsem w roli głównej. Efekt jest zaskakująco dobry.
„Komiks? O Jobsie? Przecież to będzie nieznośnie patetyczny panegiryk opłacony przez imperium Apple’a!”. Jeśli taka była, drogi czytelniku, pierwsza twoja myśl na wieść o tej publikacji, to doskonale cię rozumiem. Sam miałem podobne wątpliwości. A jednak komiksowi warto dać szansę. Dlaczego? Bo nie jest PR-owską agitką i sam doskonale się broni – nie tylko świetnymi rysunkami, lecz także dobrze skonstruowaną, wciągającą fabułą i inteligentnym przewrotnym przesłaniem.
„Zen Steve’a Jobsa” nie jest klasyczną biografią w stylu „urodził się..., już od najmłodszych lat...” etc. Za pomocą krótkich, dosadnych dialogów oraz świetnych, choć oszczędnych rysunków opowiada tylko jeden (i to wcale nie tak dobrze znany) wycinek z życia kalifornijskiego przedsiębiorcy: jego związki z filozofią zen i znajomość z buddyjskim kapłanem Kobunem Otogawą. Pochodzący z Japonii Otogawa prowadził od lat 60. jedną z najbardziej znanych szkół zen w Kalifornii. Jobs trafił do niej w połowie lat 80., gdy przegrał walkę z ówczesnym zarządem Apple’a i z poranionym ego musiał odejść z firmy, którą przed laty sam założył. Otogawa, sam niemający najłatwiejszego charakteru, polubił młodszego o dwie dekady biznesmena o rogatej duszy oraz niekonwencjonalnych pomysłach. Znajomość (momentami nawet przyjaźń) trwała przez wiele następnych lat. Dokładnie w tym samym czasie Jobsowi udał się triumfalny powrót do wielkiej biznesowej gry uwieńczony wprowadzeniem na rynek takich hitów, jak iPhone czy iPad. Zdaniem autorów komiksu związek między filozofią (a zwłaszcza estetyką) zen a designerską oraz technologiczną doskonałością produktów Apple’a jest kluczowy.
Książeczka daleka jest jednak od heroizowania Jobsa. Jest przewrotna. Zaczyna się jak klasyczna opowieść o spotkaniu zdolnego ucznia z charyzmatycznym nauczycielem. Ale potem skręca w innym kierunku. Widać w niej doskonale, że zainteresowanie przedsiębiorcy z Cupertino buddyzmem wcale nie było głębokie. Nie towarzyszyła mu religijna przemiana. Jobs szukał w zen sposobów na poszerzenie swojego zmysłu estetycznego i przełożeniu wniosków na zbudowanie przewagi konkurencyjnej w biznesie. Ten komiks jest zbyt inteligentny, by jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, czy Steve Jobs był wizjonerem, geniuszem, wariatem, błaznem czy może zwyczajnym głodnym sukcesu... palantem. Pokazuje raczej, że odrobina racji jest w każdym z tych określeń.
Reklama
ikona lupy />
Forbes/Jess3, „Zen Steve’a Jobsa”, Helion/OnePress, Gliwice 2012 / DGP