Dwa i pół tygodnia po Dniu Oszczędzania przychodzi czas na kolejne finansowe święto. 17 listopada obchodzony jest Dzień bez Długów. Właściwie ciężko sobie wyobrazić jak należy go celebrować. Pierwsza myśl – spłacić swoje długi. W większości przypadków jest to jednak pomysł niemożliwy do zrealizowania z dnia na dzień. Chociażby dlatego, że w instytucjach finansowych trzymamy o 31,5 mld zł mniej od tego co w nich pożyczyliśmy.

Łączne zadłużenie gospodarstw domowych w bankach i SKOK-ach wyniosło na koniec trzeciego kwartału br. 534,9 mld zł z czego 321,2 mld zł przypada na kredyty mieszkaniowe, a 133,9 mld zł stanowią kredyty konsumpcyjne (kredyty gotówkowe i ratalne, kredyty samochodowe, zadłużenie na karcie oraz limity kredytowe w rachunku bieżącym). Gdyby więc chcieć pozbyć się długów każdy Polak musiałby oddać średnio 13,6 tys. zł do banku i 0,29 tys. zł do SKOK-u, łącznie 13,89 tys. zł. A to i tak nie pozwoliłoby całkowicie pozbyć się kredytów i pożyczek, ponieważ wciąż nie wiadomo ile wynosi zadłużenie w różnego rodzaju firmach pożyczkowych. Przeliczając średnią wartość zadłużenia raz jeszcze, ale z pominięciem osób niepełnoletnich, okazuje się, że przeciętnie każdy musiałby oddać znacznie więcej, bo 17,08 tys. zł. Dla porównania licznik długu publicznego w przeliczeniu na mieszkańca kraju wskazuje 22,6 tys. zł (kwota ta jest wyliczana na rezydenta, których liczba wynosi 37,2 mln i jest o ok. 1,3 mln mniejsza od łącznej liczby Polaków). Choć fakt, że dług, na który nie mamy żadnego wpływu jest znacznie wyższy od świadomego zadłużenia w bankach, to i tak marne pocieszenie.

Więcej niż co drugi Polak posiada długi - wynika badania Krajowego Rejestru Długów Biura Informacji Gospodarczej. Trzech na czterech respondentów odpowiedziało, że przynajmniej raz skorzystało z pożyczki lub kredytu. Nie są zaskoczeniem odpowiedzi, z których wynika, że najczęstszymi celami zaciągania kredytów są: zakup sprzętów domowych, remont mieszkania lub zakup auta. Najpopularniejszym miejscem zadłużenia są banki – 81 proc. badanych decyduje się pożyczyć w nich pieniądze. Znacznie mniej popularne są pożyczki u rodziny i znajomych. Z usług parabanków skorzystało 2 proc. respondentów.

Reklama

Zdumiewać może przekonanie co siódmego ankietowanego przez KRD, że bardziej opłacalne jest zaciągnięcie kredytu od zmniejszenia oszczędności. Poza rzadko spotykanymi kredytami ratalnymi „zero procent” ciężko jest znaleźć uzasadnienie dla takiej postawy. Wszak zaciągnięcie kredytu oznacza, że to my płacimy bankowi odsetki, a nie na odwrót. Przykładowo chcąc kupić auto za 20 tys. zł i sfinansować je pieniędzmi banku przyjdzie nam zapłacić co najmniej 8-12 proc. w skali roku wybierając kredyt samochodowy lub powyżej 15 proc. decydując się na tradycyjny kredyt gotówkowy. Oczywiście należy do tego często doliczyć również prowizję za udzielenie, a czasem i składkę ubezpieczeniową. Spłacając taką pożyczkę przez trzy lata oddamy bankowi co najmniej 2,5 tys. zł więcej niż pożyczyliśmy i to przy optymistycznym założeniu zaciągnięcia relatywnie niedrogiego kredytu samochodowego. Zamiast płacić 630-700 zł comiesięcznej raty wystarczyłoby systematycznie odkładać po 523,4 zł każdego miesiąca, aby przy oprocentowaniu 5 proc. w skali roku po trzech latach otrzymać 20 tys. zł.