Być może to kwestia zmiany pogody, ale w ubiegłym tygodniu miałem poczucie, że nad Polską wisi szara chmura smutku - pisze w felietonie Tim Clapham, psycholog ekonomii na Uniwersytecie Warszawskim.

To wrażenie wywołała lektura sondażu Deloitte’a, według którego polscy dyrektorzy finansowi w obliczu oczekiwanego spowolnienia gospodarczego będą się koncentrować na powiększaniu przychodów i redukcji kosztów, a nie na inwestycjach.

Jednak wspomniany raport głosi jednocześnie, że ponad 50 proc. globalnych dyrektorów finansowych chce zwiększyć nakłady kapitałowe w perspektywie krótkoterminowej (jeden rok) i długoterminowej (dwa lub trzy lata). Czy to wrodzony polski pesymizm znowu daje znać o sobie, czy też nasi dyrektorzy finansowi są naprawdę tak zachowawczy? Lektura ta jest tym bardziej rozczarowująca, że na początku tego roku polscy dyrektorzy finansowi należeli do największych optymistów w Europie Środkowej.

Być może czas przypomnieć sobie pewien paradoks – gdy wszyscy zaczynają oszczędzać, gospodarka pogrąża się jeszcze bardziej. Rządy wychodzą z założenia, że po drakońskich cięciach wydatków sektor prywatny zacznie inwestować, w wyniku czego powstaną w nim miejsca pracy zastępujące te, które zniknęły w wyniku redukcji wydatków publicznych. Jeżeli tak się nie stanie, co widzimy w Grecji i innych państwach członkowskich strefy euro, dalszy upadek gospodarki jest gwarantowany. Można mieć nadzieję, że rządy nie zapomniały zupełnie lekcji płynącej z Wielkiego Kryzysu, choć łatwo nabrać co do tego wątpliwości, widząc Wielką Brytanię pod rządami ministra finansów George’a Osborne’a, prowadzącego kraj ku kolejnej recesji.

Reklama

Jeżeli więc polscy dyrektorzy finansowi na poważnie potraktują swoje deklaracje, sytuacja w Polsce wraz ze spadkiem inwestycji pogorszy się bardzo szybko. Niestety rząd nie pomaga w tworzeniu pozytywnej wizji, kluczowej dla odbudowania nastrojów. Keynes wskazywał, że inwestycje są w zasadzie oparte na dwóch czynnikach: poziomie stóp procentowych i poziomie optymizmu. Stopy procentowe są na rekordowo niskim poziomie, a biorąc pod uwagę, że firmy mają nadwyżkę płynnościową, kluczem do inwestycji jest poziom optymizmu. Utwierdziłem się w swoim ponurym nastroju przez dwa pozornie niezwiązane ze sobą wydarzenia.

Stan naszych dróg stanowi nie tylko śmiertelne zagrożenie dla ludzi, których w ubiegłym roku zginęło 4 tys., ale ma również konsekwencje gospodarcze, które są dla wszystkich negatywne (poza grabarzami, oczywiście). A jednak rząd zdecydował się obniżyć w przyszłym roku wydatki na drogi lokalne o połowę, z 10 mld do 5 mld złotych.

>>> Polecamy:Gospodarczy cud nad Wisłą to fikcja. Zbliżamy się do dna rankingu zamożności

Mamy takie angielskie powiedzenie, które w języku polskim brzmiałoby: „Nie wylewaj dziecka z kąpielą”. Czy życie jest naprawdę takie tanie i nikt nie widzi, że poprawa stanu dróg pozytywnie wpłynie na morale? Druga informacja jest taka, że Polska nie weźmie udziału w konkursie Eurowizji. Abstrahując od wartości artystycznej tego wydarzenia (naprawdę niskiej), to jest to jedna z nielicznych imprez, która rzeczywiście łączy Europę. Paradoksalnie wszechogarniający kicz sprawia, że cała Europa zasiada tego wieczoru przed telewizorami w poszukiwaniu lokalnych kolorytów, a jednocześnie wspólnej europejskiej tożsamości, którą widać na ekranie.

Brak Polski w tym konkursie odzwierciedla upadek ducha, który obserwujemy w naszym życiu publicznym. To PR-owska porażka podobna do tej, którą był brak zasunięcia dachu na Stadionie Narodowym. Fakt, że Polska znalazła się w towarzystwie takich podupadających państw, jak Cypr, Grecja i Portugalia, które również nie wystawiły swoich kandydatów, potwierdza tę tezę. Mój nastrój przybrał ostateczny kształt po lekturze Diagnozy Społecznej – raportu profesora Janusza Czapińskiego z 2011 r., opublikowanego na początku tego roku. Ten liczący 366 stron dokument to nie jest miła lektura do poduszki, a ogólna konkluzja jest dosyć ponura.

W Polsce w bardzo poważnym stopniu brakuje kapitału społecznego, poziom wzajemnego zaufania jest niezwykle niski, podobnie jak chęć uczestniczenia w życiu społecznym. Rozwój gospodarczy w bardzo dużym stopniu zależy od tych czynników, więc sytuacja jest niepokojąca. Wszędzie więc przygnębienie. Ale chwileczkę. Weekend spędziłem z młodszymi członkami mojej rodziny, a ich roześmiane twarze podziałały na mnie krzepiąco. Moi studenci przedstawili w ubiegłym tygodniu interesujące prezentacje i dostali dobre oceny na egzaminach. Bardziej wnikliwa lektura Diagnozy Społecznej wskazuje, że Polacy mniej przejmują się pieniędzmi i nie uważają już ich dłużej za kluczowy składnik szczęścia. Być może warto więc porzucić finansowy banał. Szklanka jest do połowy pełna, a nie do połowy pusta.

ikona lupy />
Tim Clapham, psycholog ekonomii, Uniwersytet Warszawski / DGP