Shen Wei, jeden z pierwszych 600 inwestycyjnych bankierów, gwarantujących pierwotne oferty publiczne firm w Chinach, twierdzi dzisiaj, że licencja, dzięki której został zaliczony do kasty „złotych kołnierzyków”, straciła już swój magiczny urok.

Ten syn nauczyciela studiował 14 godzin dziennie przez miesiąc w 2004 roku, aby zdobyć kwalifikacje potrzebne do pracy baodai. Regulator chińskiego rynku postanowił wtedy, że dwóch takich specjalistów ma czuwać nad procesem due diligence firmy i nad każdym debiutem giełdowym, aby ograniczyć przypadki nadużyć. Teraz zapotrzebowanie na takich bankierów zanika z powodu zamrożenia IPO, nadmiaru fachowców z licencjami oraz znaczniej liberalizacji reguł wchodzenia na rynek.

„Przeminęły dni gigantycznych wynagrodzeń, powrócił rozsądek” – mówi 41-letni Shen, który jest teraz dyrektorem wykonawczym miejscowego joint venture Citigroup w Shenzhen i szefem zespołu 20 bankierów. Domy maklerskie ostro obcinają lub likwidują premie, które jeszcze kilka la temu trzykrotnie przewyższały normalne pensje.

Pięcioletni boom na rynku IPO osiągnął punkt kulminacyjny w 2010 roku, kiedy Chiny wyprzedziły USA i Hongkong jako największy na świecie rynek debiutów. W sumie 344 spółki pozyskały z pierwszej sprzedaży swych akcji rekordową kwotę 488 mld juanów (78,6 mld dolarów). Ta nadwyżka nowych akcji sprawiła, że indeks Shanghai Composite spadł o 14 proc., rozpoczynając prawdziwy wielki marsz ku bessie. Przez następne trzy lata chiński rynek osiągał najgorsze wyniki w Azji. W rezultacie, w październiku zeszłego roku, aby zahamować zapaść na giełdzie, regulator rynku w Chinach zamroził pierwotne oferty publiczne.

Reklama

W zeszłym roku liczba debiutów w Chinach spadła do 147, a wartość środków pozyskanych przez firmy obniżyła się do 98,8 mld juanów. Dla baodai nadeszły trudne czasy.