Możliwe, że 4 kwietnia tego roku zapisze się na kartach historii jako dzień wybuchu światowej wojny. Nie militarnej, lecz prowadzonej przy użyciu narodowych walut.

Tego dnia prezes Banku Japonii Haruhiko Kuroda ogłosił plan rzucenia na rynek nawet 70 bln jenów (ok. 75 mld dol.), by w Kraju Kwitnącej Wiśni wywołać w końcu inflację. Przy czym jest to początek dodruku pieniądza, który zakończy się dopiero, gdy wzrost cen osiągnie poziom 2 proc. w skali roku.

Japońska gospodarka od dekady nie może przełamać stagnacji, duszona przez spadek cen. Kuroda radykalnym pociągnięciem chce nie tylko przełamać deflację, lecz także – dzięki słabnącemu jenowi – pobudzić eksport. Minął zaledwie tydzień i już za dolara płaci się nie 92 jeny, lecz 99. Ale inne ekonomiczne potęgi także powiększają ilość pieniądza w obiegu. Fed każdego miesiąca emituje 85 mld dol., Bank Anglii skupuje właśnie aktywa warte 375 mld funtów, legalizując dodruk pieniądza.

Z kolei Europejski Bank Centralny, któremu statut zabrania drukowania pustego euro, stosuje trik: udziela trzyletnich pożyczek bankom komercyjnym na bardzo preferencyjnych warunkach. To pozwoliło wpompować mu do obiegu już ok. 1 bln euro.

Cicha wojna walutowa trwa, bo tańszy pieniądz przynosi wymierne zyski gospodarkom. Ale Haruhiko Kuroda jako pierwszy odważył się otwarcie wyznaczyć cele i ogłosić walkę o ich osiągnięcie do upadłego. Jeśli odniesie sukcesy, przywódcy innych państw mogą zechcieć pójść w jego ślady. Teoretycznie taką wojnę powinni przegrać wszyscy, lecz rzeczywistość często potrafi zaskakiwać.

Reklama

Przez złoto do ekonomicznego piekła

Winston Churchill nigdy nie twierdził, że wybitnie zna się na finansach. Dlatego przygotowując w 1925 r. powrót funta do parytetu złota, postanowił zasięgnąć opinii specjalistów. W sporządzonej przez siebie instrukcji przedstawił sześć wątpliwości wobec tej operacji, wysuniętych przez Johna Maynarda Keynesa. Ten znakomity ekonomista dowodził, iż zbyt mocna waluta przyniesie Wielkiej Brytanii zapaść ekonomiczną.

Jednak Churchillowi, wówczas kanclerzowi skarbu, marzyło się odbudowanie ekonomicznego znaczenia imperium, którego symbolem miał być najbardziej godny zaufania pieniądz świata: funt. Dlatego wykoncypował, jak powrócić do parytetu złota, choć Bank Anglii nie posiadał wystarczających rezerw kruszcu. Trik Churchilla polegał na wprowadzeniu wymiany papierowych funtów na złoto, ale wydawanych tylko w formie sztabek o wadze 400 uncji (ok. 31,1 gramów). Zamienić walutę na złoto mógł więc jedynie posiadacz dużej ilości gotówki, a nie ciułacz. Pomysł wprawił Keynesa w przerażenie, ale doradcy kanclerza skarbu – gubernator Banku Anglii Montagu Norman oraz sir Otto Niemeyer – bagatelizowali proroctwa sławnego ekonomisty. Ich zdecydowana postawa ostatecznie przesądziła, że po 10 latach przerwy Wielka Brytania wróciła do standardu złota.

Operacja zakończyła się sukcesem i funt zyskiwał na wartości. Brytyjskie towary szybko okazały się jednak za drogie dla zagranicznych odbiorców, co przyniosło krajowi bolesny kryzys. Z tego powodu konserwatyści ponieśli klęskę w wyborach, za którą odpowiedzialnością partyjni koledzy obarczyli kanclerza skarbu. Churchill musiał odejść z polityki i utrzymywał się, pisząc felietony do gazet. Tymczasem gospodarka Wielkiej Brytanii miała się coraz gorzej, bo jej zapaść dodatkowo pogłębił globalny krach ekonomiczny. Z powodu zbyt mocnego funta nie tylko malał eksport i rósł import, lecz także narastała deflacja. Od 1925 r. w ciągu 5 lat ceny towarów spadły w Anglii średnio o 38 proc. Z tego powodu brytyjskim firmom przestawała się opłacać produkcja czegokolwiek.

Niezależny publicysta Winston Churchill, spędzając wakacje w lecie 1931 r. w Biarritz, oświadczył znajomym: „Każdy, kogo spotykam, zdaje się z niepokojem oczekiwać, że w świecie finansów stanie się coś strasznego”. Po czym dodał z pewną nadzieją: „Mam nadzieję, że jeśli to nastąpi, powiesimy Montagu Normana”. Te prognozy zaczęły się sprawdzać w lipcu, gdy wyszło na jaw, że brytyjscy finansiści zadłużyli się w paryskich bankach na 750 mln funtów, po czym całą sumę na wyższy procent pożyczyli Niemcom. Rozwścieczony Paryż zażądał zwrotu gotówki, co okazało się niemożliwe. Kurs funta się załamał i Bank Anglii musiał wymieniać coraz więcej banknotów na złote sztabki. Przygnębiony rozwojem wydarzeń gubernator Montagu Norman wrócił 28 lipca z pracy do domu, położył się do łóżka i nie wstawał z niego przez tydzień. Następnie wsiadł na statek płynący do Kanady, poinformowawszy podwładnych, że bierze urlop zdrowotny. Jego wyjazd zbiegł się z ujawnieniem przez ministerstwo skarbu wysokości deficytu budżetowego, który przekroczył sumę 200 mln funtów. Imperium groziło bankructwo. Opracowany przez rząd Ramsaya MacDonalda plan ratunkowy polegał na obniżeniu wydatków budżetowych o 70 mln funtów i zwiększeniu wpływów z podatków o 86 mln funtów. Być może udałoby się ocalić stabilność funta – choć ceną za to byłoby dobicie gospodarki dodatkowymi obciążeniami – gdyby nie drobny epizod. Gazety informujące o planowanych cięciach 12 września 1931 r. trafiły do rąk marynarzy Royal Navy stacjonujących w Invergordon. Wilki morskie po przeczytaniu, że ich żołd zmniejszy się o 25 proc., straciły cierpliwość. Na nabrzeżu zebrał się tłum marynarzy żądający odwołania redukcji płac. Na koniec doszło do rzeczy niespotykanej w historii królewskiej marynarki. Wiecujący przegłosowali rozpoczęcie strajku i na pożegnanie odśpiewali nieoficjalny hymn angielskiego proletariatu „The Red Flag”. Trzy dni później załogi pancerników będących dumą Royal Navy: „Nelson”, „Valiant” i „Rodney”, odmówiły wyjścia w morze na ćwiczenia.

Rząd załagodził spór, redukując żołd tylko o 10 proc., ale o buncie informowały gazety na całym świecie. Sugestie, że lada dzień zacznie się w Anglii rewolucja, wywołały histerię i kto mógł, zamieniał papierowe pieniądze na złoto. W ciągu tygodnia z Banku Anglii zniknęły sztabki warte 40 mln funtów. Wówczas szacowna instytucja poprosiła rząd o zwolnienie jej z obowiązku dalszych wypłat. Tak też się stało i 21 września 1931 r. Wielka Brytania zrezygnowała z parytetu złota. Keynes triumfował. „Wierzę, że wielkie wydarzenia ostatniego tygodnia mogą otworzyć nowy rozdział w historii monetarnej świata” – ogłosił. W tym czasie do Londynu z Kanady, aby podpisać stosowne dokumenty, po cichu wrócił Montagu Norman. Być może zachowywał się tak dyskretnie w obawie, że ktoś będzie usiłował go powiesić.

Brytyjska zaraza dociera do Ameryki

„Nawet wówczas gdy w Europie rozpętała się burza (I wojna światowa – aut.), Stany Zjednoczone uparcie trzymały się standardu złota” – pisał pod koniec 1932 r. ustępujący prezydent Herbert Hoover do następcy Franklina D. Roosevelta. Podkreślając, że Ameryka „przyczyniła się do kontroli chaosu”.

Ale Roosevelt dostrzegał przede wszystkim to, że gdy Wielka Brytania porzucała parytet złota, za funta płacono 4,86 dol., a trzy miesiące później już tylko 3,25 dol. To przyniosło oddech duszącej się gospodarce Wysp. Zaczął rosnąć eksport, deflację zastąpiła inflacja, co więcej, kraje z mocną walutą – by sprzedać swoje towary na brytyjskim rynku – musiały obniżyć ceny, dopłacając nawet do eksportu, co wcale nie martwiło brytyjskich konsumentów. W prasie głośna stała się sprawa polskiego cukru sprzedawanego w Anglii pięć razy taniej niż w Polsce, co sprawiło, że farmerom opłacało się karmić nim świnie.

Korzyści z osłabienia w czasach kryzysu narodowej waluty stały się tak widoczne, że spośród 47 państw trzymających się parytetu złota 24 kraje szybko go porzuciły. W efekcie cena dolara zwyżkowała, ponieważ prezydent Hoover i szef Fed George Harrison obstawali przy ścisłym przestrzeganiu zasad złotego standardu. Taka polityka spowodowała, że przez dwa lata po krachu na Wall Street ceny towarów w USA spadły o 40 proc. Deflacja zabijała nawet wielkie koncerny i nie pozwalała na powrót gospodarczego ożywienia.

W trakcie kampanii wyborczej Roosevelt w aluzyjny sposób dawał do zrozumienia, że rozwiązanie brytyjskie uważa za dużo rozsądniejsze. Gdy wygrał, zagraniczni inwestorzy rozpoczęli pośpieszną wymianę amerykańskiej waluty na kruszec. Z Rezerwy Federalnej odpłynęło 320 mln dol. (dziś byłoby to ok. 5,8 mld) w złocie, a amerykańskie banki komercyjne straciły zapasy złota warte ok. 280 mln dol. Ku ogólnemu zaskoczeniu na początku marca 1933 r. Roosevelt oświadczył, że standard złota jest nienaruszalny. Tym uspokoił nastroje. Co więcej, potwierdził, że nie porzucił projektu swojego poprzednika, aby w Londynie odbyła się międzynarodowa konferencja poświęcona uregulowaniu w skali świata sporów walutowych i celnych.

Ugodowe deklaracje prezydenta kolidowały z kolejnymi posunięciami. Już 5 kwietnia Roosevelt przypomniał o uchwalonej w 1917 r. ustawie wojennej Trading with the Enemy (O handlu z wrogiem) i na jej podstawie zdelegalizował w USA posiadanie przez prywatne osoby złotych monet. Zszokowanym obywatelom nakazano wymienić je na dolary lub oddać w depozyt do banków, te zaś musiały przekazać je Rezerwie Federalnej. Tak zebrano 400 mln dol. w złocie, po czym 19 kwietnia 1933 r. prezydent ogłosił czasowe odejście od zasady wymienialności dolara na złoto. Na dodatek zapowiedział, że osobiście będzie wyznaczał kurs amerykańskiej waluty wobec cennego kruszcu. Bezsilny Hoover skomentował, że jest to „pójście w stronę komunizmu, faszyzmu, socjalizmu, wszechwładzy państwa, gospodarki planowej”. Jednak tak naprawdę prawie nikt nie umiał przewidzieć, w co właściwie gra Roosevelt.

Majstersztyk prezydenta

Na konferencję do Londynu Stany Zjednoczone wysłały dużą delegację. Przewodniczył jej opowiadający się za standardem złota sekretarz stanu Cordell Hull, zaś jego zastępcą był zwolennik likwidacji parytetu, magnat prasowy James M. Cox. Dzielnie wspierał ich senator Key Pittman.

W książce „Pieniądz. Pochodzenie i losy” John Kenneth Galbraith tak opisał tego ostatniego: „Zadziwiał swych kolegów umiejętnością trafiania nawet po pijanemu dużą strugą wypluwanego soku tytoniowego do odległej spluwaczki i nagłymi – choć krótkimi – nawrotami trzeźwości, ilekroć była wzmianka o srebrze”. Pittman, gdy tylko opuścił USA, nadrabiał zaległości wymuszone przez obowiązującą w Ameryce prohibicję. Na sporym rauszu przywitał brytyjskiego monarchę Jerzego V okrzykiem: „Królu, miło mi pana poznać”. Potem w hotelu Claridge kelner zaprowadził Amerykanów do spiżarni, prosząc, aby zaopiekowali się kolegą. „Pittman, zupełnie nagi, siedział w zlewie, przekonany, że jest statuą w jakiejś fontannie” – opisywał Galbraith.

Nie tylko pijackie ekscesy przybyszy zza oceanu podsycały panikę wśród delegatów pozostałych 65 państw. Bez Stanów Zjednoczonych nie można było marzyć o stworzeniu trwałego systemu walutowego. Tymczasem przedstawiciele mocarstwa zachowywali się jak dzieci we mgle, zaś Roosevelt wybrał się jachtem na rejs i przestał przekazywać im jakiekolwiek instrukcje. W tej sytuacji inicjatywę przejęła Francja i niemal doprowadziła do porozumienia, zobowiązując każde państwo, by gwarantowało stały kurs waluty rezerwami złota. W razie gwałtownych wahań kursów kraje pozwalałyby na przeprowadzanie wymiany banknotów na kruszec. I wówczas wrócił Roosevelt, żeby na początku lipca 1933 r. w specjalnym orędziu nazwać francuski pomysł „sztucznym i chwilowym eksperymentem”. Oświadczenie zmroziło uczestników konferencji. Jedynie Keynes w „Daily Mail” zamieścił entuzjastyczny artykuł pod wymownym tytułem: „Prezydent Roosevelt ma po stokroć rację”.

Po doprowadzeniu do fiaska londyńskiej konferencji prezydent USA zrealizował drugą część planu osłabiania dolara. Każdego ranka, leżąc w łóżku, przyjmował na śniadaniu ministra skarbu Henry’ego Morgenthau i informował go, jaka będzie tego dnia cena złota. Morgenthau tak zapamiętał proces podejmowania decyzji: „Pewnego dnia, kiedy musiałem być nieco bardziej niż zwykle zaniepokojony rozwojem wydarzeń na świecie (...), planowałem podnieść cenę o 19 do 22 centów (za uncję złota – aut.). Roosevelt obrzucił mnie wzrokiem i zaproponował wzrost o 21 centów”. Najciekawsze było ekonomiczne uzasadnienie tego pociągnięcia. „To szczęśliwa liczba – powiedział ze śmiechem – ponieważ jest to trzy razy siedem” – wspominał Morgenthau. Gdy wystraszony osłabianiem dolara gubernator Banku Anglii wysłał do Waszyngtonu depeszę, w której ostrzegał: „To najgorsze, co mogło się stać. Cały świat zbankrutuje”, Morgenthau odnotował wybuch radości Roosevelta. „Spojrzeliśmy na siebie z prezydentem, wyobrażając sobie zagranicznych bankierów, którym wszystkie włosy unoszą się na głowie ze strachu. Zacząłem się śmiać. FDR ryczał ze śmiechu”.

Miał ku temu wiele powodów. Pod koniec stycznia 1934 r. cenę uncji kruszcu wywindowano do 35 dol. i była ona wyższa o 69 proc. od tej sprzed rozpoczęcia operacji. Po czym Fed powrócił do parytetu złota. Tak ugruntowano dewaluację dolara i pokonano niszczącą gospodarkę deflację. Przez następne trzy lata ceny wzrosły w USA o 31 proc., produkcja przemysłowa o 60 proc., bezrobocie spadło z 25 do 14 proc. W mniej wesołej sytuacji znalazły się pozostałe kraje, których kosztem Ameryka podnosiła się z ekonomicznego krachu. Zwłaszcza te nadal uparcie trzymające się parytetu złota. Ich towary okazywały się niekonkurencyjne, co pogłębiało kryzys. Europa próbowała się bronić, podnosząc cła i prowadząc działania dumpingowe. Ale nawet usilne dążenie do zdewaluowania własnych walut nie mogło zniwelować uzyskanej przez USA przewagi. Najlepiej świadczył o tym masowy napływ złota z całego świata do Ameryki. W rękach prywatnych banków oraz Fed w 1939 r. znajdowało się już 15 tys. ton tego kruszcu, czyli ok. 60 proc. światowych zasobów używanych do celów monetarnych. Ucząc się na brytyjskich błędach, Roosevelt zapewnił amerykańskiej gospodarce światową dominację. Jego działania spowodowały w Europie pogłębienie się ekonomicznego krachu, co bardzo ułatwiło Hitlerowi oraz Stalinowi podbój Starego Kontynentu. Jednak dla Stanów Zjednoczonych nie było to takie złe, bo dzięki wojnie światowej mogły pomnożyć osiągnięte zyski.