Czy za kilkadziesiąt lat lub nawet wcześniej, historycy uznają, że nadgorliwość amerykańskiej Agencji Bezpieczeństwa Narodowego (NSA) zadała ostateczny cios USA, pozbawiając kraj pozycji lidera w erze informacji i tworzeniu prawdziwie globalnego Internetu?

Najnowsza zapowiedź takiego biegu wydarzeń nadchodzi z Parlamentu Europejskiego, który pracuje nad legislacją zabraniającą transferu danych z UE poza jej granice bez zgody ich właścicieli i kraju, z którego pochodzą. Zapisy proponowanej ustawy, przeciwko którym USA już kiedyś lobbowało, zaostrzają kary pieniężne za jej naruszenie do 10 mln euro lub 5 proc. obrotów, zależnie od tego, która z wartości okaże się wyższa.

>>> Polecamy: Michał Boni o inwigilacji USA: trzeba wprowadzić nowe zasady

PE ma swoje powody. W tym tygodniu dziennik „Le Monde” opublikował doniesienia byłego pracownika wywiadu USA Edwarda Snowdena o uzyskaniu przez NSA dostępu do 70 mln rozmów telefonicznych na terenie Francji. Do chóru krytykującego prezydenta Obamę za naruszanie prywatności i zaufania dołączyła kanclerz Niemiec Angela Merkel, oburzona doniesieniami o podsłuchiwaniu jej telefonu komórkowego.

Reklama

Ale spójrzmy prawdzie w oczy – czyż przywódcy polityczni nie są właściwym celem działań wywiadu i nadzoru elektronicznego? I czy kiedykolwiek interesy jednego kraju są całkowicie zgodne z interesami innego?

>>> Czytaj też: Amerykanie znów podsłuchują. Niemcy chcą wyjaśnień, Włosi bagatelizują sprawę

Jednak nawet taka hobbesowska rzeczywistość nie zwalnia z konieczności rozważenia ceny uzyskania informacji wywiadowczych od państw przychylnych. A przed założeniem podsłuchu na prywatnej linii kanclerz Merkel, ktoś w Białym Domu powinien był się zastanowić, jak w takiej sytuacji może się poczuć osoba wychowana w NRD pod czujnym okiem służb bezpieczeństwa. Zwłaszcza osoba, która jest oddanym sprzymierzeńcem USA. Oczywiście nie sposób tego samego powiedzieć o prezydent Brazylii, Dilmie Rouseff, jako że USA z Brazylią nie łączy jeszcze podobne przymierze.

Działania NSA niszczą nie tylko reputację kraju. Oskarżenia pod adresem amerykańskich przedsiębiorstw o współpracę z wywiadem szkodzą ich interesom. Wg najnowszych szacunków, wieści o pojedynczym programie NSA mogą kosztować amerykański rynek chmury obliczeniowej nawet 35 mld dol. do 2016 r. Spodziewane straty dostarczycieli usług IT szacowane są na 180 mld dol. Prawie połowa przychodów firm takich jak Cisco Systems i Symantec pochodzi z zagranicy, gdzie konkurenci ochoczo podsycają paranoję konsumentów. Napięcia związane z działalnością NSA mogą też utrudnić negocjacje USA z UE w sprawie ogromnego, transatlantyckiego porozumienia handlowego.

W nieco dalszej perspektywie można dostrzec, że konsekwencje afery z NSA mogą zagrażać otwartej architekturze Internetu, która gwarantuje jego dynamiczny rozwój. W wyniku działań amerykańskiej agencji np. Brazylia zobowiązała firmy do przechowywania danych lokalnie, wprowadziła labirynt przepisów spowalniający handel, powodując w efekcie tzw. „bałkanizację” Internetu. W podobnym duchu na spotkaniu Międzynarodowego Związku Telekomunikacyjnego w grudniu ub. roku Rosja, Chiny, Arabia Saudyjska i inne represyjne reżimy forsowały sprawowanie lokalnej kontroli i „zarządzania Internetem”. Powstał wówczas pakt, którego podpisania słusznie odmówiły m.in. Australia, Kanada, Wielka Brytania i USA. Naturalnie Rosja i kraje ją popierające wykorzystały doniesienia o szpiegostwie USA jako dowód na słuszność ich stanowiska. I nie tylko Władimir Putin zauważyłby coś osobliwego w tym, że podczas gdy ówczesna Sekretarz Stanu Hillary Clinton wychwalała swobodę, jaką daje Internet, jej współpracownicy po cichu szperali w e-mailach obywateli. Potwierdza to najgorsze przeczucia i najbardziej niepokojące znaczenia „wyjątkowości” USA.

>>> Polecamy: Cenzura w internecie to wciąż realne zagrożenie

Wyjściem z tego dyplomatycznego ślepego zaułka musi być poprawa wizerunku Ameryki – rzeczowa debata publiczna i uruchomienie solidnych mechanizmów gwarantujących zachowanie równowagi i kontroli. Lepsze od powołania przez Obamę komisji do zbadania programów wywiadowczych byłoby prawo zezwalające przedsiębiorcom na ujawnianie informacji o tym, do jakich danych klientów rząd chciał uzyskać dostęp - pozwoliłoby ono podreperować ich wiarygodność za granicą. Ustawodawcy rozważają też ograniczenie masowego gromadzenia danych telefonicznych i włączenie publicznego rzecznika do składu trybunału nadzorującego rządową inwigilację.

Tymczasem amerykańscy decydenci mogą przysłużyć się swojej sprawie w kraju i za granicą – wystarczy, że otwarcie wytłumaczą, w jaki sposób taka inwigilacja uczyniła świat bezpieczniejszym miejscem. Nie zaszkodzi też lepszy osąd sytuacji, kiedy i wokół których przywódców powinno się myszkować. W innym wypadku, następnym razem USA może usłyszeć od swoich sojuszników jedynie Auf Wiedersehen.

>>> Czytaj też: Bezpieczeństwo danych w internecie: firmy pokażą, kto o nas pyta i po co