Do tego stałe obawy o spowolnienie gospodarcze w Chinach. Problemy tzw. emerging markets coraz bardziej przebijają się do światowych mediów i świadomości inwestorów. Szeroko rozumiane globalne rynki finansowe przestały już obojętnie przechodzić obok problemów krajów, które są kluczowe dla światowego wzrostu gospodarczego.

W ubiegłym roku obserwowaliśmy ponad dwudziestoprocentowe wzrosty na parkietach giełdowych w krajach rozwiniętych, podczas gdy giełdy krajów rozwijających się ledwo wychodziły nad kreskę. Tematem numer jeden cały czas były obawy o spowolnienie gospodarcze w Chinach, jednak w międzyczasie obserwowaliśmy także silną wyprzedaż na rynkach wschodzących po zapowiedzi FED dotyczącej wychodzenia z programu QE3. Inwestorzy słusznie niedoważali w swoich portfelach kraje emerging markets, a w chwili obecnej problemy tej grupy krajów są jeszcze bardziej widoczne. Zachodnie parkiety mogły przez jakiś czas ignorować problemy krajów wschodzących, jednak w dłuższej perspektywie jest to niemożliwe, gdyż obecnie to kraje takie jak Chiny, Indie czy Brazylia odpowiadają za lwią część światowego wzrostu gospodarczego. Tak silna rozbieżność między rynkami jest w związku z tym niemożliwa do utrzymania i w celu domknięcia luki rynki rozwinięte powinny oddać część wzrostów, lub rynki wschodzące powinny zacząć nadganiać straty. Na chwilę obecną bardziej prawdopodobna jest pierwsza opcja, co już widzimy po notowaniach z ostatnich dni. W kolejnych tygodniach problemy rynków wschodzących nadal powinny być w centrum uwagi i mogą negatywnie ciążyć rynkom finansowym.

Polska znajduje się w koszyku emergning markets, dlatego wydarzenia na wyżej wymienionych rynkach nie pozostają bez wpływu także na lokalny rynek. Słabość polskiej giełdy jest widoczna już od dawna, a oprócz sytuacji wokół OFE, to właśnie problemy innych krajów rozwijających przyczyniają się w najwyższym stopniu do niskiego popytu na polskie akcje. Dziś obserwujemy także wzrost rentowności polskich obligacji (rentowność 10cio letnich obligacji skarbowych to obecnie 4,46%). Cały czas stabilnie zachowuje się złoty, choć przez chwilę płaciliśmy dziś za euro nawet 4,23 zł; co jest poziomem najwyższym od września ubiegłego roku. Zgodnie z wcześniej proponowaną strategią takie odchylenia mogą być wykorzystywane do sprzedaży EURPLN z celem na 4,20 zł. Dziś notowania faktycznie zawróciły z powrotem do tego poziomu, jednak jeśli kłopoty rynków wschodzących będą się przedłużać w czasie, to niewykluczone, że złoty będzie mocniej tracił na wartości. Jeśli chodzi o kurs USDPLN to ponownie walczymy z oporem w okolicach 3,07 zł. Po jego pokonaniu możliwa będzie zwyżka do okolic 3,15 zł.

Podczas jutrzejszej sesji poznamy wstępny odczyt PKB Wielkiej Brytanii za 4 kwartał ubiegłego roku. Prognozy zakładają wzrost o 2,8% r/r, ale niewykluczona jest pozytywna niespodzianka, która powinna przełożyć się na umocnienie funta. Po południu poznamy dane o zamówieniach na dobra trwałego użytku w Stanach Zjednoczonych i indeks zaufania konsumentów Conference Board.

Reklama