W ostatnich dniach ta presja przerodziła się w panikę.

Wyprzedaż była szczególnie widoczna pod koniec minionego tygodnia i po tak znacznych odchyleniach można było mieć nadzieję, że przynajmniej na części rynkach dojdzie do odreagowania. Polska była niezłym kandydatem to powstrzymania zniżek ze względu na wyróżniające nas cykliczne ożywienie oraz fakt zdecydowanie bardziej zrównoważonej gospodarki od krajów znajdujących się pod szczególną presją sprzedających, takich jak Turcja czy Argentyna. Niestety nie do końca tak się stało, a wpływ na to miało również zachowanie rynków rozwiniętych, które „zaraziły się” złą koniunkturą. Silne piątkowe tąpnięcie na Wall Street może bowiem oznaczać wejście tamtejszego rynku w dłuższą korektę, co z kolei powoduje, że kupujący stają wybredni i niespecjalnie skorzy do szybkiego odkupywania tańszych akcji.

Jeszcze o poranku wydawało się, że popyt będzie starał się chociaż częściowo zatrzeć negatywny obraz rynku. Początkowe spadki przyjmować można więc było ze spokojem, ale pod warunkiem, że popołudniem kondycja rynku się poprawi. Rzeczywiście krótko po południu popytowi udało się nawet zamazać lukę z otwarcia, ale późniejsze wymiany nie zdołały potwierdzić tego pozytywnego obrazu. Ostatecznie warszawski parkiet kolejny dzień ugiął się pod naporem podaży, podobnie zresztą jak w przypadku rynku na Węgrzech czy w Rosji. Z dość kruchą kondycją zmierzamy do środy, kiedy zapaść ma kolejna decyzja Rezerwy Federalnej czy ponownie ograniczyć program QE3. Jeżeli zostanie on pozostawiony bez zmian, to rynki wschodzące, w tym Polska, zapewne odetchną z ulga. W przeciwnym wypadku o zwrocie zadecyduje wyprzedanie techniczne i nie jest powiedziane, że jest ono na chwilę obecną na tyle silne, że nie będzie pogłębione.