Unia Europejska jest niesprawna, niesprawiedliwa i hamuje postęp społeczno-gospodarczy, a w jej instytucjach panuje chaos i brak wiary w możliwość zasadniczych reform. Wspólna Europa w obecnej formie przestała być obiektem podziwu i zazdrości całego świata, a stała się kompromitacją. Faktów tych nie da się już ukryć za fasadą unijnej propagandy sukcesu.
Choć pod powyższą opinią mogłoby się podpisać wielu liderów rosnących dziś jak grzyby po deszczu eurosceptycznych partii w Europie, to wypowiada ją prawdziwy Europejczyk z urodzenia i doświadczenia – prof. Jan Zielonka.
W swojej najnowszej książce „Koniec Unii Europejskiej?” polski politolog z Uniwersytetu w Oksfordzie rozprawia się z tematem, który wciąż dla wielu brzmi jak abstrakcja – z kwestią rozpadu Unii Europejskiej, którego - w opinii Zielonki - właśnie doświadczamy.
Kryzys inny niż wszystkie
Co sprawia, że obecny kryzys jest aż tak poważny? Otóż nie chodzi, jak mogłoby się wydawać, tylko o kwestie finansowo-techniczne, takie jak problem zadłużenia. Ten bowiem można by – przy odpowiednim podejściu – rozwiązać. Ponadto Europa wcześniej zmagała się z rozmaitymi kryzysami i jak dotąd, wychodziła z nich zwycięsko. Tym razem rozchodzi się o coś znacznie poważniejszego – tłumaczy Zielonka – a mianowicie o kryzys spójności, zaufania i wyobraźni, który jest najważniejszy spośród doświadczanych przez Europę kryzysów. Jan Zielonka nie jest w tym poglądzie odosobniony, w podobnym duchu wypowiadał się w listopadzie papież Franciszek na forum Parlamentu Europejskiego, a także od wielu lat George Friedman z ośrodka Stratfor. >>> Polecamy: Europa oblała test z braterstwa. Czy istnienie UE ma sens?
Zielonka słusznie dostrzega dyskursywną walkę o to, kogo powinno winić się za kryzys. Oksfordzki politolog rozpoznaje co najmniej dwie walczące ze sobą narracje. Zatem narracja, jakoby to Grecja była jedynym powodem kryzysu, jest poważnym uproszczeniem, a w najlepszym razie dostrzeżeniem zaledwie małego kawałka wielkiej europejskiej układanki. Grecja bowiem, choć w pewniej mierze sama zapracowała na swoje problemy, to była także poddana procesom i politykom, na które nie miała i nie mogła mieć żadnego wpływu.
Kto rządzi, a kto jest rządzony?
Zielonka przy okazji rozważań na temat charakteru obecnego kryzysu zwraca uwagę na pojawienie się większej niż dotychczas polaryzacji w ramach UE. W coraz większym bowiem stopniu widać grupę krajów, które ustalają reguły i tych, które do tych reguł muszą się stosować. Państwa ustalające reguły są wierzycielami, państwa stosujące się do reguł – dłużnikami. Czarę goryczy i błędnych rozwiązań przelewa ordynowanie tego samego – i nieskutecznego – lekarstwa krajom poddanym drakońskiej kuracji. W efekcie wpisana na europejskie sztandary „coraz ściślejsza unia” skutkuje coraz większymi podziałami w jej wnętrzu – zupełnie wbrew założeniom niezwykle ważnej dla Wspólnoty polityki spójności. Generowane podziały mają nie tylko wymiar ekonomiczny (np. poziomy bezrobocia na Południu i na Północy), ale także wymiar polityczny (pojawienie się i wzrost znaczenia antyeuropejskich partii po obu stronach politycznego spectrum prawie we wszystkich krajach Unii).
„Ostatniego spektaklu zamętu, manipulacji i niekompetencji raczej nie uda się przekształcić w korzyść” – konstatuje Zielonka.
Scenariusze dezintegracji
W sytuacji wielowymiarowego kryzysu - stwierdza polski politolog – dziwić może fakt, że choć istnieje wiele teorii integracji europejskiej, nie powstała żadna teoria dezintegracji. Z tym częściowo humorystycznym stwierdzeniem Jana Zielonki nie do końca można się zgodzić. Trzeba bowiem zaznaczyć, że powstała w latach 60. XX wieku jedna z teorii integracji europejskiej – teoria neofunkcjonalizmu – zakładała także „zwijanie się” czy też „cofanie się” (spill-back) integracji, a zatem mogła posłużyć także jako teoria dezintegracji.
Nie wdając się jednak w szczegóły dyskusji na temat teorii integracji, oksfordzki badacz chce wypełnić pewną dyskursywną lukę w tym zakresie, kreśląc trzy scenariusze dezintegracji europejskiej. Sama dezintegracja – przewiduje Zielonka – nie będzie efektem świadomej decyzji, ale raczej niezamierzoną konsekwencją paraliżu.
W pierwszym scenariuszu europejscy przywódcy tracą kontrolę nad rozwojem wydarzeń finansowych i politycznych. Jednym z punktów zapalnych takiej „lawiny” mogłoby być wyjście Grecji ze strefy euro, co po zwycięstwie antyeuropejskiej Syrizy w tym kraju wcale nie jest takie nierealne. Możliwe także, że w ślad za zmniejszeniem strefy euro mogłoby pójść także ograniczenie europejskiej strefy wolnego handlu – w opinii wielu badaczy znacznie bardziej kluczowej dla istnienia Unii Europejskiej niż strefa euro. Prawdopodobieństwo zaistnienia tego scenariusza zwiększa się wtedy, gdy rynki finansowe podejmują ataki na strefę euro (także na poziomie retoryki i złej prasy).
Drugim scenariuszem dezintegracji, który kreśli Zielonka, jest rozpad Unii w wyniku podjęcia reform. Choć może to zakrawać na pewien paradoks, historia zna wiele takich przykładów, jak choćby reformy Gorbaczowa, które przyspieszyły rozpad Związku Radzieckiego, czy reformy Austro-Węgier pod koniec XIX wieku. W kontekście Unii Europejskiej reformą, która mogłaby przyspieszyć upadek Wspólnoty, może być pakt fiskalny z 2012 roku, określany jako „kontrproduktywny”, zbyt „sztywny” i „niesprawiedliwy”. Jeśli wyraźnym przejawem polityki oszczędności może być ów pakt, to przejawem wyraźnego sprzeciwu wobec polityki oszczędności i jej skutków dla Europy mogą być powstające i zyskujące na znaczeniu partie antyeuropejskie, takie jak grecka Syriza, hiszpański Podemos czy francuski Front Narodowy. Nietrudno sobie wyobrazić, że partie te – po dojściu do władzy (co jest nie tylko bardzo prawdopodobnie, ale aktualnie ma już miejsce) – będą mniej lub bardziej torpedować wszelkie kroki zmierzające w kierunku większej integracji, a nawet wspierać i inicjować dezintegrację.
Trzeci scenariusz dezintegracji to świadome zaniechanie reform lub wdrożenie reform pozornych. Państwa UE w coraz większym stopniu będą próbowały rozwiązywać swoje problemy poza instytucjonalnymi ramami UE. Dezintegracja w myśl tego scenariusza będzie następowała powoli i mało spektakularnie. Już dziś można wskazać przejawy tego typu działań. Jednym z nich jest funkcjonowanie tzw. formatu normandzkiego w ramach relacji z Rosją. Format normandzki opiera się na czterostronnych rozmowach Francji, Niemiec, Rosji i Ukrainy w sprawie rozwiązania kryzysu ukraińskiego. Widać tu wyraźne odejście od prób zbudowania wspólnego stanowiska w UE w kierunku rozmów pomiędzy wybranymi aktorami, niejako „za plecami” Wspólnoty.
>>> Czytaj też: Rosja wznawia wojnę na Ukrainie. Europa przegra, jeśli odejdzie od sankcji
Niemcy motorem ponownej integracji?
Pewnym motorem ponownej integracji według wzorca imperialnego mogłyby stać się Niemcy – najsilniejsze i największe państwo w Europie. Berlin jednak – uważa Zielonka – nie do końca pojął, czym jest przywództwo i nie do końca chce pełnić taką rolę. Opinia taka wynika z kilku przesłanek. Niemcy, zamiast bardziej zdecydowanie pomagać innym krajom w wyjściu z kryzysu, do którego same się przyczyniły (projektując obecną architekturę UE i strefy euro), skupiają się na pouczaniu i karaniu państw łamiących wyznaczoną dyscyplinę. Na ironię zakrawa fakt, że to właśnie Niemcy i Francja były pierwszymi krajami, które złamały obowiązującą w strefie euro dyscyplinę budżetową.
Aby uzyskać legitymizację, imperium powinno zaproponować peryferiom stabilność i bezpieczeństwo. Ponadto pełnienie funkcji lidera integracji wymaga pewnego poświęcenia i odpowiedzialności. Berlin, uchylając się od bardziej aktywnej roli w pomaganiu pogrążonym w kryzysie krajom i oskarżając Europę, że chce tylko niemieckich pieniędzy, de facto nie zrozumiał tego, czym jest imperialne przywództwo. Widać zatem, że integracja pod niemieckim przywództwem jest obecnie niemożliwa – nie chcą tego ani Niemcy, ani inne kraje pogrążonej w kryzysie Unii Europejskiej.
Co po UE?
Autor „Końca Unii Europejskiej”, choć wieszczy rozpad Wspólnoty w jej obecnym kształcie, nie przewiduje powrotu do epoki klasycznych państw narodowych. Jak argumentuje – wielu obywateli oprócz tego, że są niezadowoleni z UE, to są także niezadowoleni z funkcjonowania ich własnych państw.
Co zatem polski profesor oferuje w zamian? Porządkiem, który miałby zastąpić obecny, jest nowy mediewializm, czyli nawiązujący do średniowiecza system wielu pozapaństwowych aktorów i nakładających się na siebie lojalności. W nowym modelu, wzorem średniowiecznej Europy, rozmaite organy władzy nakładają się na siebie, suwerenność ulega przez to podziałowi, a ściśle określone granice – charakterystyczne dla modelu westfalskiego – stają się nieostre i bardziej otwarte.
Do kogo należałaby władza? Państwa w neośredniowiecznym modelu nie znikają, ale ulegają dalszym przekształceniom i są zmuszone podzielić się władzą z innymi podmiotami, m.in. z organizacjami, czy też jednostkami terytorialnymi zarówno niższego (regiony, miasta) jak i wyższego szczebla (organizacje ponadnarodowe). Szczególną rolę w nowym systemie miałyby odgrywać wielkie aglomeracje i „miasta globalne”.
Nowy mediewializm nie oznaczałby odejścia od integracji, ale integracji na nowych zasadach – tym razem bez UE, nie na zasadzie hierarchicznych struktur i wielkich traktatów, ale wzdłuż funkcjonalnych sieci różnego rodzaju. Prof. Zielonka, korzystając metafory zaczerpniętej z obszaru muzyki, nazywa swoje podejście do integracji europejskiej „polifonią”, czyli określeniem odnoszącym się do sytuacji, w której dwa lub więcej głosów prowadzonych jest niezależnie od siebie.
Przedwczesne pogłoski o śmierci państwa
Prezentowana przez Zielonkę wizja przypomina pod wieloma względami założenia jeszcze przedwojennego funkcjonalizmu i jego powojennej wersji – neofunkcjonalizmu, gdzie nieefektywne państwa miałyby stopniowo znikać, a w ich miejsce pojawiałyby się wyspecjalizowane agencje, integrujące nowych aktorów w ramach funkcjonalnych sieci (np. handlowych, ochrony środowiska, etc.). Co ciekawe, w latach 60. XX wieku podejście neofunkcjonalistyczne zostało uznane za oficjalną teorię integracji europejskiej. Mimo tego oraz wbrew założeniom – państwa narodowe nie zanikły, a zapowiadany przez wielu „koniec historii” nie nastąpił.
Warto zaznaczyć, że Jan Zielonka nie pierwszy raz przedstawia polskiemu czytelnikowi neośredniowieczną wizję Europy. Podobną receptę dla Starego Kontynentu prof. Zielonka zaproponował w wydanej w Polsce w 2007 roku „Europie jako imperium”. O ile jednak wówczas nikt nie spodziewał się nadejścia kryzysu finansowego, a mieszkańcy krajów Europy Środkowo-Wschodniej cieszyli się ze swojego świeżego wejścia do Unii Europejskiej i dyskusja o jej rozpadzie wydawała się czymś abstrakcyjnym, o tyle w 2014 roku, po doświadczeniu kryzysu finansowego, wizja Zielonki może być odebrana jako bardziej aktualna i odpowiadająca wyzwaniom rzeczywistości.
Dochodzimy w ten sposób do największej zalety nowej książki Zielonki, czyli do jej aktualności względem doświadczanej przez Europejczyków rzeczywistości. Polski profesor z Oksfordu z niejakim spokojem racjonalnie analizuje możliwe scenariusze rozpadu Unii Europejskiej w sytuacji, gdy jedność Unii, po doświadczeniach kryzysu finansowego i rosyjskiej agresji na Ukrainie, została poważnie zachwiana, zaś efektywność tej organizacji w kontekście wymienionych wydarzeń coraz częściej stawiana jest pod znakiem zapytania.
Argumentacja prof. Zielonki wydaje się nieco mniej realistyczna, gdy przechodzi do zakreślenia swojej wizji przyszłej Europy. O ile bowiem na początku Jan Zielonka rekonstruuje narracje dotyczące kryzysu i stara się opisywać niejako „na bieżąco” i z różnych perspektyw sytuację w na Starym Kontynencie, to w chwili, kiedy podejmuje próbę przewidzenia przyszłych wydarzeń, jego praca nabiera bardziej normatywnego charakteru.
Być może neośredniowieczna wizja zintegrowanej funkcjonalnie Europy, bez dominującej roli państwa jako aktora stosunków międzynarodowych, jest pociągająca, ale jest jednocześnie w zbyt dużym stopniu oderwana od aktualnych wyzwań w tej części świata. Bo czy nowoczesne i zintegrowane funkcjonalnie sieci poradzą sobie potencjalną rosyjską agresją wojskową? W Europie Środkowo-Wschodniej odpowiedź na to pytanie raczej nie pozostawia złudzeń.
>>> Polecamy: Ukraina pozostaje bezbronna. Berlin i Paryż nie pomogą