W końcu ubiegłego roku liczba zarejestrowanych bezrobotnych była o 15,4 proc. (o 333 tys.) mniejsza niż w roku poprzednim. Z tej poprawy na rynku pracy najbardziej skorzystali absolwenci szkół zawodowych, bo liczba bezrobotnych po zawodówkach skurczyła się o 16,7 proc. (o 101,4 tys.).
Natomiast grupa osób bez zajęcia z dyplomem uczelni skurczyła się tylko o 12,9 proc. (o 33,4 tys.) do 225,4 tys. – To efekt tego, że na ogół na początku ożywienia gospodarczego najszybciej rośnie popyt na pracę na najniższych stanowiskach. Głównie dlatego, że firmy zwiększają bieżącą produkcję i poszerzają ofertę usługową – uważa Karolina Sędzimir, ekonomista PKO BP.
Dodaje, że dopiero wtedy, gdy poprawa koniunktury utrzymuje się w dłuższym okresie, absolwenci wyższych uczelni łatwiej zdobywają pracę.
– Przedsiębiorstwa zwiększają inwestycje, co sprawia, że rośnie również zapotrzebowanie na specjalistyczną kadrę – ocenia Sędzimir.
Na razie spośród osób z wyższym wykształceniem nie mają problemów ze znalezieniem etatu przede wszystkim te o specyficznych kwalifikacjach poszukiwanych niezależnie od koniunktury gospodarczej.
Komentarze(11)
Pokaż:
"Państwo" ponosi nakłady na co szóstego studenta. Reszta swoją wyższą edukację opłaca sama, a niektóre "uczelnie" są biznesem wielce dochodowym dla ich właścicieli. I dla budżetu państwa bo podatki płacą. Na studia niepłatne mają szansę dostać się tylko "best of the best of the best" i to nie ci zostają bezrobotnymi z dyplomem. Nierzadko, to ci, którzy dostaną pracę (często etat) jeszcze zanim dostaną dyplom. W dużym stopniu ta "darmowa edukacja" nie tyle jest finansowana z pieniędzy podatnika, co z czesnego studentów płacących za naukę.
Po powoduje, że poziom studiów za państwowe- czyli dot. 1/6 studentów nie spada choć nie zawsze rośnie bo nie dość dobry student "niepłacący" nie wylatuje z uczelni a kontynuuje studia jako "płacący". Czyli studia "za państwowe pieniądze" to przywilej najlepszych. To, niestety, również powoduje, że na studiach płatnych radzą sobie ludzie o bardzo małym potencjale intelektualnym i niewielką chęcią do nauki. Tych się przepycha by nadal płacili.
Ponoszone "przez państwo" nakłady na szkolnictwo wyższe nie pokrywa w praktyce nawet kosztów utrzymania/remontów budynków. Tu też czesne jest istotnym źródłem finansowania.
Nie jest więc wcale tak, że to my- podatnicy finansujemy przyszłego bezrobotnego nieuka. On sam i jego rodzice uważający, że studia są po to, by mieć papier (i wesołe życie studenta) a nie wiedzę i umiejętności funduje sobie taki los.
Nazywanie "wykształconymi Polakami" ludzi, którzy tylko posiadają dyplom i literki mgr przed nazwiskiem to gruba przesada.
"Wykształciołki" to właściwsze określenie dla ludzi, którzy tak naprawdę nic nie umieją. A przynajmniej nic przydatnego.Bo jakoś nie widzę, do czego może przydać się praca kulturoznawcy i na czym miałaby polegać.
Wiadomo ,że ludzie mają ograniczone środki i przeznaczają je na wykształcenie zalecane przez Państwo i jego politykę, potem często nie stać ich na zmianę wykształcenia, na dodatek nie wierzą że znowu nie spotka ich to samo.
Po wtóre trudno magistrowi ekonomii po 40stce spawać konstrukcje 100 kilometrów dalej. Lepiej te pieniądze dać górnikom.
Widac zatem bezsprzecznie, ze nawet posiadacze "dziwnych" dyplomow np. teatrologia lub absolwencji platnych uczelni, gdzie od studentow wymaga niewiele, poza placeniem, to i tak radza sobie o wiele lepiej na rynku pracy niz reszta spoleczenstwa.
Tzn. nasze tłuste kotki lubią inwestować, ale ewentualnie w 10. telewizor w pokoju, kolejny samochód, albo kolejne wakacje gdzieś tam. Inwestycji w firmy nie lubią
Może czas najwyższy jakoś ich do tego zmusić ?