Plan polegający na zachowaniu znanej z okresu socjalizmu polityki gospodarczej może pokrzyżować kryzys w Rosji.

Ideologiczną podstawą rządów Łukaszenki jest zachowanie stabilności – wg administracji Łukaszenki oznacza to utrzymywanie socjalistycznej gospodarki, w której trzy czwarte PKB powstaje w firmach państwowych. Białoruś utrzymuje odziedziczony po ZSRR system gospodarczy dzięki dostawom tanich rosyjskich surowców, rosyjskim kredytom oraz dostępowi do mało wymagającego rosyjskiego rynku. Jak niedawno przyznał białoruski minister gospodarki Nikołaj Sopkow, wzrost gospodarczy w 50 proc. zależy od wschodniego sąsiada.

Krucha stabilność znowu staje jednak pod znakiem zapytania. Negatywne tendencje widać nie tylko w kolejnych raportach międzynarodowych agencji ratingowych, czy światowych instytucji finansowych, ale też w firmach państwowych, które popadają w kłopoty. Już w zeszłym roku 29 z 30 największych przedsiębiorstw zwalniało pracowników. Państwowi pracodawcy bronią się przed kryzysem redukując również długość roboczego tygodnia lub masowo wstrzymując wypłaty pensji. Powód: brak zbytu. W ciągu dwóch pierwszych miesięcy 2015 r. o ok. 30 proc. spadł eksport i import.

Dolarów brak – winni cinkciarze i media

Reklama

Białoruś mimowolnie stała się ofiarą problemów Rosji wywołanych spadkiem cen ropy, dewaluacją rubla o 45 proc., oraz sankcjami nałożonymi przez Zachód. Pierwsze oznaki problemów gospodarczych pojawiły się pod koniec 2014 r. Z białoruskich kantorów zniknęły nagle dolary. Białoruski Bank Narodowy postanowił zadziałać z typową dla siebie manierą, wprowadzając 30-proc. podatek na zakup walut. A władze tymczasem wprowadziły nowe prawo wymierzone w cinkciarzy, oraz na kilka dni zablokowały strony internetowe niezależnych mediów, by te „nie siały paniki.” W efekcie po cichu przeprowadzono 25-proc. dewaluację białoruskiej waluty.

Kryzys, w jaki wchodzi Białoruś, dotyka nie tylko sektora przemysłu, ale też finansów. W kwietniu agencja Moodys zmniejszyła ocenę bezpieczeństwa depozytów walutowych pięciu największych białoruskich banków z bardzo ryzykowanego CAA1 na bardzo, bardzo ryzykowny – CAA2. Dalszy spadek ratingu będzie oznaczał, że grozi im niewypłacalność.

Zdaniem Wadima Jusuba, analityka firmy inwestycyjnej „Alpari”, ma to bezpośredni związek z ogólnym stanem białoruskiej gospodarki. „Sytuacja się pogarsza, rośnie liczba przedsiębiorstw przynoszących straty i te straty mogą przenieść się na sektor bankowy”, powiedział w wywiadzie dla TV Biełsat .

Przed ostatecznych krachem białoruskie banki ratują jeszcze nieograniczone gwarancje państwowe dla wkładów osób fizycznych.

Moodys obniżyła jednak do poziomu śmieciowego CAA1 również rating kredytowy Białorusi. Jusub podkreśla, że bez otrzymania kredytów od funduszu antykryzysowego Euroazjatyckiej Wspólnoty Gospodarczej (w październiku 2014 r. kraje członkowskie podpisały dokument o rozwiązaniu Euroazjatyckiej Wspólnoty Gospodarczej i przekształceniu jej w Euroazjatycką Unię Gospodarczą. Wkrótce Fundusz Antykryzysowy ma się przekształcić w Euroazjatycki Fundusz Stabilizacji i Rozwoju) i MFW Białoruś nie będzie wstanie pomóc bankom w przypadku masowego wycofywania wkładów.

>>> Polecamy: Jak będzie wyglądać Rosja po Putinie? Jego następca nie uniknie reform

Moody’s podłożył świnię

Raport Moody’s to cios w plany białoruskiego ministerstwa finansów, dotyczące emisji nowych eurobligacji – bez tego, w celu spłacenia poprzedniej transzy euroobligacji, Białoruś zmuszona będzie pod koniec lipca uszczuplić o miliard dolarów topniejące rezerwy walutowe (według stanu z 1 kwietnia wynosiły ok. 5 mld dol.). Najważniejsza białoruska gazeta gospodarcza „Biełorusi i rynok” określiła raport Moody’s mianem „podłożenia świni” białoruskim władzom, bo zablokowanie możliwości dalszego pożyczania pieniędzy postawi państwo w bardzo trudnym położeniu. Ogółem w tym roku Białoruś będzie musiała spłacić 4 mld. dol. pożyczek, co stanowi ok. 5,2 proc. PKB kraju.

Białoruskie władze zaprotestowały przeciwko ocenie Moody’s i zwróciły uwagę , że Standard and Poors nie obniżył ratingu i pozostawił go na poziomie „bardzo ryzykownym”. Analitycy amerykańskiej firmy wierzą bowiem, że w tym roku Białoruś otrzyma kredyty od Rosji. Pod koniec marca zapowiadał to rosyjski premier Miedwiediew. Zagraniczni inwestorzy widzą jednak słabość białoruskiej gospodarki – na wieść o oznakach recesji wartość białoruskich obligacji spadła o ponad 4 proc.

Spadek PKB i wysoka inflacja

Nie tylko zachodnie instytucje dostrzegają problemy Białorusi. Kontrolowany przez Rosję i Kazachstan Eurazjatycki Bank Rozwoju prognozuje spadek białoruskiego PKB o 1-2 proc. Bank Światowy uważa, że spadek wyniesie 3 proc. Zdaniem analityków BŚ wzrost na Białoruś ma powrócić dopiero w 2017 r., pod warunkiem przeprowadzenia strukturalnej transformacji, czyli ograniczenia sektora państwowego i stymulacji prywatnego, liberalizacji rynku wewnętrznego i rezygnacji z kontrolowania cen (Raiffeisen Bank ocenia, że w 2015 r. inflacja wyniesie aż 23 proc.) i zapewnienia normalnego funkcjonowania rynku pracy. Chodzi o zmianę dotychczasowej polityki, de facto karzącej bezrobotnych.

Oficjalne bezrobocie wynosi zaledwie ok. 1 proc., jednak większość bezrobotnych „ukrywa się” – pracują na czarno lub się nie rejestrują, w obawie, że zostaną przymuszeni do podjęcia niskopłatnych zajęć, czy robót publicznych.

Białoruskie władze ani myślą zmieniać swojej strategii. Żeby zwiększyć dochody budżetu rząd zabrał się za szarą strefę. Prezydent Łukaszenka podpisał dekret nakładający na osoby, które nie płacą podatków specjalną opłatę lub karę aresztu. Białorusini porównują nowy dekret do obowiązującego w ZSRR prawa o walce z tzw. „darmozjadami”.
Niewyczerpane możliwości

Białoruski prezydent dysponuje niewyczerpanymi możliwościami działań administracyjnych, które będzie wykorzystywał do zachowania przynajmniej pozorów stabilności gospodarczej. W odróżnieniu od liderów krajów demokratycznych może po prostu sterroryzować społeczeństwo niezadowolone z sytuacji gospodarczej, jak to miało miejsce w 2010 r. po wyborach prezydenckich. Dziś jednak Białoruś znajduje się w o wiele gorszej sytuacji, bo kłopoty gospodarcze przeżywa jej największy kredytodawca – Rosja. Łukaszenka jednak zyskał nowy argument – ewentualnych niezadowolonych z sytuacji gospodarczej będzie oskarżał o próbę wciągnięcia kraju w ukraiński scenariusz.

>>> Czytaj też: Łukaszenka chce zachować kolektywy robotnicze. "To jest sprawa najważniejsza"