Wieloletnie starania kolejnych japońskich rządów doprowadziły do złagodzenia bardzo restrykcyjnych, a jednocześnie niespójnych przepisów dotyczących eksportu uzbrojenia. Dzięki temu japoński przemysł zbrojeniowy stanął przed szansą wejścia na światowe rynki i jest o krok od zdobycia kilku przełomowych kontraktów.

Pod koniec listopada ubiegłego roku Reuters poinformował, że Japonia planuje utworzenie agencji zajmującej się wspieraniem eksportu uzbrojenia, swoistego odpowiednika Rosoboronexportu, czy Ukroboronpromu. Wszystkie źródła agencji zastrzegły sobie anonimowość, podkreślając delikatność sprawy oraz możliwe reperkusje międzynarodowe towarzyszące powołaniu takiej instytucji. Chodzi tutaj zwłaszcza o praktycznie pewne protesty Chin i Korei Południowej, które będą straszyć odradzaniem się japońskiego militaryzmu. Planowana organizacja ma być wzorowana na JBIC oraz Japońskiej Agencji Współpracy Międzynarodowej (JICA). Podobnie, jak w wypadku zmian w interpretacji konstytucji sprawę ma najpierw zbadać panel ekspertów złożony z 10 osób, w tym prawników, finansistów, przedstawicieli branży zbrojeniowej oraz świata nauki. Grupa miała rozpocząć prace już na początku obecnego roku, a przygotowany przez nią raport stałby się dla rządu podstawą do podjęcia dalszych decyzji. Reuters usiłował uzyskać oficjalne potwierdzenie w resorcie obrony, otrzymał jednak wymajającą odpowiedź o „rozważaniu różnych wariantów”.

Japoński przemysł zbrojeniowy odniósł się bardzo ostrożnie do pomysłu powołania agencji. Prezes MHI, Hideaki Omiya, zastrzegł w rozmowie z Reutersem, że przemysł zbrojeniowy nie planuje aktywnie promować swoich produktów zagranicą. „Decyzja należy do rządu i powinna być komfortowa dla obywateli” dodał. Zbrojeniówka od początku zajmowała pozycję wyczekującą, żeby nie powiedzieć bierną. Już w trakcie pierwszego złagodzenia przepisów za rządu Kana koncerny związane z wojskiem upatrywały swojej szansy w uczestnictwie w projektach międzynarodowych oraz zaopatrywaniu misji humanitarnych i pokojowych.

>>> Czytaj też: Rosja zmienia strategię wojskową. Chce być morską potęgą

Takie stawianie sprawy jest z pewnością bezpieczne ze względów finansowych, ale także wizerunkowych, nie gwarantuje jednak dużych kontraktów i zysków o jakich myśli gabinet premiera Shinzo Abe. Rząd najwyraźniej upatruje w takich umowach szansy nie tylko dla rodzimego przemysłu zbrojeniowego, ale także na poprawę ogólnych wyników gospodarczych. Nie są to zupełnie bezpodstawne rachuby ze strony premiera i jego ekipy, kraje azjatyckie importują najwięcej sprzętu wojskowego na świecie, a japoński przemysł zbrojeniowy już ma szanse na kilka dużych kontraktów.

Reklama

Nowi partnerzy i szanse na kontrakty

Miano przełomowego momentu można przypisać wspomnianej już wyżej wizycie Davida Camerona w Tokio w kwietniu 2012 r. Oficjalne komunikaty mówiły deklaracji podjęcia wspólnych pracach w zakresie badań i rozwoju oraz produkcji szeroko rozumianego wyposażenia obronnego. Dziennik Yomiuri, powołując się na wywiad z brytyjskim premierem, twierdził, że w grę może wchodzić nowy typ śmigłowca. Bardziej ostrożne media spekulowały na temat wyposażenia dla wojsk obrony chemicznej lub wykrywaczy min, wykluczając sprzęt typu broń strzelecka lub samoloty bojowe. Z czasem pojawiły się pogłoski o możliwym dołączeniu japońskich firm do prac nad pociskiem powietrze-powietrze Meteor, prowadzonymi przez europejski koncern MBDA.

Szanse na realne i szybsze zarobki leżą jednak dużo bliżej Wysp Japońskich. Od 2012 roku trwają negocjacje w sprawie pozyskania przez Indie łodzi latających ShinMaywa US-2i. New Delhi mówiło początkowo o leasingu samolotów, ale z czasem pojawiły się propozycje uruchomienia w Indiach produkcji chociażby elementów samolotu. Sprawa US-2 była poruszana w maju 2014 na spotkaniu premierów Abe i Modiego. Obecnie indyjska marynarka wojenna mówi o zakupie 12 samolotów za 1,65 mld dolarów, z opcją na następne w kolejnych latach. Szanse na prawdziwy „kontrakt stulecia” dla japońskiej zbrojeniówki rysują się jednak na antypodach. Canberra jest poważnie zainteresowana nabyciem okrętów podwodnych typu Soryu; mówi się nawet o 10 jednostkach za około 19 mld dol. Australia jest ponadto trzecim państwem po USA i Wielkiej Brytanii, z którym Japonia zawarła umowę o współpracy wojskowej i wzajemnego transferu technologii militarnych.

Japonia stara się znaleźć również bliżej położonych klientów. Pod koniec września 2014 roku zorganizowano w Tokio „Seminarium na temat budowy potencjału w zakresie bezpieczeństwa morskiego i zwalczania skutków katastrof”, na które zaproszono delegacje z państw Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej (ASEAN). Seminarium obejmowało przede wszystkim prezentacje przygotowane przez japońską branżę zbrojeniową, pokazy sprzętu (wykrywacze min, sprawa szczególnie istotna w Indochinach), a także wizytę w stoczni, budującej m.in. trałowce. Azja Południowo-Wschodnia jest od dłuższego czasu obiektem zainteresowania Tokio, a podczas wspomnianego seminarium japońskie ministerstwo spraw zagranicznych sugerowało zainteresowanie wypracowaniem ram mających ułatwić sprzedaż broni krajom ASEAN. Przyczyną takiego podejścia jest wspólnota interesów spowodowana sporami terytorialnymi z Chinami o archipelagi i rozgraniczenia wyłącznych stref ekonomicznych na morzach Południowo- i Wschodniochińskim. Głównymi partnerami Japonii w regionie są Wietnam i Filipiny, a wszystkie 3 państwa systematycznie zacieśniają współpracę wojskową.

>>> Czytaj też: NATO wystawia państwa bałtyckie na pastwę Rosji? Będzie mniej patroli powietrznych

Wreszcie w dniach 13-15 maja w Jokohamie odbyły się pierwsze japońskie targi uzbrojenia MAST Asia 2015. Organizatorom, w tym brytyjskiej firmie MAST Communications, specjalizującej się w tego rodzaju przedsięwzięciach, udało się przyciągnąć ponad setkę wystawców. Wśród uczestników znalazły się miedzy innymi: Lockheed Martin, Atlas Electronics, BAE systems, Saab i Thales. Pomimo takiej konkurencji na gwiazdę targów wyrosła japońska firma ShinMaywa oferująca Indiom łódź latającą US-2i. Obecne są również inne firmy z japońskiej branży zbrojeniowej, takie jak Mitsubishi i Kawasaki, oferujące swoje produkty marynarkom wojennym i strażom wybrzeża. Na targach nie pojawił się wprawdzie żaden członek rządu, jednak podczas otwarcia przemawiał były minister obrony Satoshi Morimoto. Z kolei po drugiej stronie wejścia na imprezę codziennie protestował aktywista pokojowy Koji Sugihara, codziennie zresztą usuwany przez policję.

Interesujące opcje rysują się także na Bliskim Wschodzie. Na początku stycznia w Kraju Kwitnącej Wiśni gościł ówczesny premier Turcji, Recep Tayyip Erdogan. Potwierdził on wtedy, że Mitsubishi dostarczy układy przeniesienia napędu i silniki dla czołgów Altay. Japońskie urządzenia ma otrzymać ok. 250 czołgów pierwszych serii produkcyjnych, następne będą wyposażone w rodzime odpowiedniki. Co ważne, Turcja będzie mogła za zgodą Japonii sprzedawać wozy z silnikami Mitsubishi państwom trzecim. Erdogan wyraził również chęć podjęcia przez tureckie firmy współpracy z Kawasaki oraz Fuji w zakresie produkcji silników dla śmigłowców. W polu zainteresowania tureckiego przywódcy znalazł się również myśliwiec F-2 produkowany przez Mitsubishi.

Niemal dokładnie rok później do grona potencjalnych japońskich partnerów dołączył Izrael, którego rząd zaaprobował plan rozwoju współpracy gospodarczej z Japonią. Szczególny nacisk ma być położony na kooperację przemysłów zbrojeniowych oraz na kwestie cyberbezpieczeństwa i technologii kosmicznych. Złagodzenie japońskich przepisów dotyczących eksportu uzbrojenia i współpracy wojskowej wywołały duże zainteresowanie izraelskich przedsiębiorstw, co raz bardziej zaangażowanych na rynkach azjatyckich. Japończycy pozostają jednak zdaniem Izraelczyków ciągle bardzo ostrożni i konserwatywni, a osiągnięcie poziomu współpracy porównywanego z Indiami, Singapurem czy Koreą Południową potrwa lata. Kolejnym problemem jest marginalna dla Japonii pozycja wymiany handlowej z Izraelem. Niemniej obie strony dostrzegają bardzo dużą szansę w zacieśnianiu obustronnej współpracy.

Ostatnim póki co państwem, które nawiązało współpracę z Japonią jest Francja. Ministrowie obrony Gen Nakatani i Jean-Yves Le Drian podpisali 13 marca 2015 r. w Tokio porozumienie w sprawie zacieśnienia współpracy wojskowej i wzajemnego transferu technologii militarnych. Umowa obejmuje wymianę sprzętu wojskowego, jego serwisowania oraz rozpoczęcia rozmów na temat wspólnych projektów badawczych. W tej ostatniej kategorii szczególne miejsce zajmują systemy bezzałogowe, w tym drony. Niewykluczone, że do grona partnerów Japonii dołączą także Niemcy. W ostatnich miesiącach Tokio zaczęło wykazywać coraz większe zainteresowanie laserami bojowymi, nad jakimi pracuje niemiecki oddział MBDA. Niewykluczone, że obecna chęć zakupu takiego sprzętu przerodzi się w bardziej formalną współpracę.

Rozwija się także kooperacja z amerykańskim przemysłem zbrojeniowym. Jednym z warunków podpisania w 2012 umowy na zakup 42 myśliwców F-35 było dołączenie Japonii do grona producentów samolotu. Amerykanie początkowo podchodzili do tego niechętnie, gdyż ówczesne japońskie przepisy mogły doprowadzić do utrudnienia sprzedaży F-35 wcześniejszym uczestnikom programu. Złagodzenie prawa poprawiło sytuację, jednak ciągle nie wiadomo, produkcję jakich elementów miałyby podjąć japońskie zakłady. Prawdziwie przełomowy we wzajemnej współpracy okazał się ten rok. Pod koniec lipca japoński rząd zaaprobował decyzję o rozwoju i eksporcie przez japońskie firmy elementów okrętowego systemu walki Aegis.

Japończycy są szczególnie zainteresowani częściami odpowiadającymi za przechwytywanie pocisków balistycznych, efekt sąsiedztwa z nieobliczalną Koreą Północną. Mitsubishi ma stworzyć oprogramowanie dla stanowiska dowodzenia, a Fujitsu dostarczać części tabletów. Japońskie komponenty już zostały ocenione przez Pentagon, jako tańsze i posiadające lepsze parametry niż amerykańskie odpowiedniki i wskazane do wykorzystania przez siły zbrojne USA. Opracowane w Japonii oprogramowanie zostanie włączone do prowadzonego przez departament obrony systemu serwisowania, a tym samy stanie się dostępne dla innych posiadaczy okrętów z systemem Aegis, to jest: Australii, Norwegii, Hiszpanii i Korei Południowej.

Inne ciekawe szanse? Amerykański Korpus Piechoty Morskiej wykazuje duże zainteresowanie amfibią, nad którą pracuje Mitsubishi. W styczniu bieżącego roku zakłady koncernu odwiedził gen. por. John Toolan z pacyficznego dowództwa Marines. Zainteresowanie podjęciem współpracy z MHI nad pojazdem wyraził BAE Systems.

Rząd w Tokio stara się też zainteresować Brytyjczyków morskim samolotem patrolowym dalekiego zasięgu Kawasaki P-1. Brytyjskie lotnictwo nie posiada obecnie samolotów tej klasy, a japońska maszyna należy do najnowocześniejszych na świecie. Podobnie jak we wcześniejszych przypadkach Kawasaki odcina się wprawdzie od działań rządu, niemniej podporządkuje się politycznym decyzjom. Ewentualny kontrakt na P-1 byłby początkowo mniejszy – źródła Reutersa mówią o wartości około 1 miliarda dol. – byłby to jednak pierwszy tak duży kontrakt poza Azją. A biorąc pod uwagę pozycję Wielkiej Brytanii z pewnością dużo bardziej prestiżowy niż jakakolwiek umowa z Indiami.

Za element ogólnej kampanii marketingowej P-1 uznaje się pojawienie się dwóch samolotów tego typu należących do Morskich Sił Samoobrony (MSDF) na brytyjskich pokazach Royal International Air Tattoo 2015.

>>> Czytaj też: Rosja przewiduje lokalne wojny u swoich granic. "Wiemy nawet, gdzie i kiedy to nastąpi"

Japońska branża zbrojeniowa

Największym problemem japońskiego przemysłu zbrojeniowego jest jego duże rozdrobnienie. Brakuje wielkich koncernów specjalizujących się w produkcji na potrzeby wojska jak Rheinmetall, Suchoj, czy Lockheed Martin, a nawet u lokalnych potentatów w branż dochody z sprzedaży sprzętu wojskowego nie przekraczają 10 proc. Jedyną firmą ściślej związaną z produkcją na rzecz JSDF jest Howa, wytwarzająca długolufową broń strzelecką, granatniki, moździerze, ale także broń myśliwską. Zbrojeniówka stale pozostaje na marginesie, a Siły Samoobrony często zaopatrują się u najmniej spodziewanych dostawców. Producent silników sprzęgieł i dmuchaw Mineba wytwarza pistolety i pistolety maszynowe, a producent wentylatorów Diakon dostarcza granaty. Swój dział wojskowy ma także światowy potentat w produkcji koparek Komatu, który zaopatruje JSDF w transportery opancerzone i pojazdy specjalistyczne.

Lokalnymi potentatami w branży są wspomniany Kawasami i Mitsubishi Heavy Industries, wykorzystujące swoją pozycję w przemyśle stoczniowym i lotniczym. MHI właściwie zmonopolizowało dostawy czołgów, bojowych wozów piechoty i artylerii, ale zarobki z segmentu zbrojeniowego wyniosły w 2010 roku jedynie 3 mld dol., co stanowiło 8,7 proc. dochodu firmy. W branży elektronicznej wygląda to jeszcze gorzej. Światowy potentat NEC Corp zarobił dzięki Siłom Samoobrony jedynie 1 mld dolarów – zaledwie 2,8 proc. zysków za rok 2010.

Przyczyną takiego stanu rzeczy jest oczywiście ograniczenie rynku zbytu do jednego partnera. Przekłada się to na małą skalę produkcji i coraz mniejszą jej opłacalność. Japońskie firmy coraz bardziej i boleśnie zdają sobie z tego sprawę. Wkrótce po oblataniu samolotu transportowego C-2 w 2010 roku, Kawasami zwróciło się do Japońskiego Banku Współpracy Międzynarodowej (JBIC) z prośba o pomoc w poszukiwaniu klientów na wersję cywilną. To właśnie wtedy sytuacją przemysłu zbrojeniowego zainteresował się premier Abe.

Pozyskanie zagranicznych klientów jest obecnie jedynym wyjściem dla japońskiego przemysłu zbrojeniowego, rynek krajowy i potrzeby JSDF są zbyt małe, aby opłacało się projektować i produkować coraz bardziej zaawansowany, a przez to drogi sprzęt.

Ważne tło

Klęska w II wojnie światowej zakończyły się amerykańską okupacją i niemal całkowitą demilitaryzacją kraju. Początkowy zamiar pozostawienia Japonii bez sił zbrojnych nie wytrzymał konfrontacji z rzeczywistością, już w trakcie wojny koreańskiej (1950-53) powołano formacje paramilitarne odciążające Amerykanów w zadaniach na terenie wysp (logistyka, trałowanie min, strzeżenia obiektów wojskowych). Wreszcie w roku 1954 powołano Japońskie Siły Samoobrony (JSDF), które nadal oficjalnie nie są siłami zbrojnymi, a każde określenie ich w ten sposób wywołuje medialną burzę, o czym przekonał się premier Abe w marcu bieżącego roku. Świeżo sformowane JSDF były początkowo wyposażone w sprzęt produkcji amerykańskiej, jednak szybko rozwijający się przemysł już w latach 60. był w stanie niemal całkowicie pokryć rodzime zapotrzebowanie na broń i wszelkie niezbędne wyposażenie.

O tempie tego procesu świadczą słowa wygłoszone przez prezydenta Eisenhowera podczas jego pożegnalnej mowy z roku 1961, kiedy ostrzegał przed powrotem japońskiego kompleksu wojskowo-przemysłowego. Trudno dzisiaj określić, czy prezydent miał na myśli odrodzenie się resentymentów, czy też obawiał się konkurencji dla amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego.

Przez następnych 50 lat do niczego podobnego jednak nie doszło, a skrajny pacyfizm konstytucji i społeczeństwa doprowadził do wprowadzenia bardzo restrykcyjnych regulacji dotyczących eksportu broni. W roku 1967 rząd premiera Eisaku Sato wprowadził zakaz eksportu broni do krajów komunistycznych, państw będących w stanie konfliktu międzynarodowego oraz objętych embargiem ONZ. W następnych latach zakaz został rozszerzony doprowadzając do niemal całkowitego zakazu sprzedaży broni za granicę (1976), z wyjątkiem USA (od 1983). W rezultacie, zakazem objęte zostały także systemy uzbrojenia tworzone przy współudziale japońskich firm.

System był jednak na tyle skomplikowany i wewnętrznie sprzeczny, że istniała w nim cała masa luk prawnych. Przykładowo do dzisiaj japońskie prawo nie wyróżnia pojęcia technologii o podwójny zastosowaniu (cywilnym i wojskowym). W efekcie już w latach 70. większość oporządzenia (od butów i onuc po saperki i manierki) używanych w Azji Południowo-Wschodniej nosiła etykiety „made in Japan”, dopiero w latach 90. ten segment rynku został przejęty przez produkty chińskie, a później także lokalne. Uznanie wojskowych z różnych krajów zdobyły także japońskie samochody terenowe, które z zasady są przeznaczone na rynek cywilny i w związku z tym nie podlegają ograniczeniom eksportowym. Ciekawym przykładem jest Oman, gdzie na podwoziu Toyoty Land Cruiser powstały lekkie transportery opancerzone Namer-I i II. Jeszcze dalej poszli Amerykanie. Tamtejsze koncerny od lat 80. kupują od Japonii podzespoły elektroniczne, które są wykorzystywane do produkcji uzbrojenia sprzedawanego państwom trzecim. Z drugiej strony skali, japońskie firmy zdobyły pozycję światowego potentata w sprzedaży broni myśliwskiej i sportowej, z obrotami za rok 2012 ocenianymi przez Small Arms Survey na 106 mln dol.

Sprawę eksportu uzbrojenia dodatkowo komplikuje konieczność zatwierdzenia każdej transakcji przez Ministerstwo Gospodarki, Handlu i Przemysłu (METI). Dotyczy to zarówno sprzedaży sztucera myśliwskiego, jak i czołgu, przy czym METI musi rozpatrywać każdą sprawę osobno i bez uwzględniania precedensów.

Lobby przemysłowe Keidanren przez lata zabiegało o zmiany i racjonalizację przepisów. Konkretniej na temat złagodzenia zakazu eksportu uzbrojenia zaczęto mówić dopiero za rządu Naoto Kana w związku z ogłoszeniem w grudniu 2010 nowych wytycznych polityki obronnej. Dokument stwierdzał, że rosnące skomplikowanie oraz koszt rozwoju i produkcji nowoczesnego uzbrojenia zachęca do uczestnictwa w międzynarodowych projektach. Premier był jednak zmuszony zaniechać planów z powodu silnego sprzeciwu partii socjaldemokratycznej, której głosy były konieczne do uchwalenia budżetu.

Dopiero następca Kana na stanowisku premiera, Yoshihiko Noda doprowadził w 2012 r. do złagodzenia przepisów i wstępnego nawiązania współpracy z Wielką Brytanią, z którą zawarto porozumienie o współpracy wojskowej i wzajemnego transferu technologii militarnych. Do gruntownej rewizji prawa doszło w ubiegłym roku. W parlamentarnym wystąpieniu ze stycznia 2014 r. premier Shinzo Abe stwierdził, że polityka trzech zasad musi zostać zrewidowana i przystosowana do współczesnych warunków.

‒ Będziemy decydować o takich szczegółach, jak, kiedy transfer (broni) jest dozwolony i przeprowadzać szczegółową kontrolę ‒ zapowiedział.

Podkreślił także, iż pomimo zmian Japonia ma nadal utrzymywać filozofię pokojowego państwa, przestrzegającego zasad ONZ. Odpowiednie ustawy zostały uchwalone przez parlament w marcu, otwierając przed japońskimi firmami nowe możliwości.

Polska chyba nie skorzysta

Polski rząd od kilku lat podejmuje starania aby nawiązać współpracę militarną z Japonią. Pierwsze znaczniejsze kroki w tym kierunku poczynione zostały w marcu 2013 r. podczas wizyt w Tokio ministra obrony Tomasz Siemoniaka i szefa sztabu generalnego WP generała Mieczysława Cieniucha. Tematem rozmów z szefem japońskiego resortu obrony było zintensyfikowanie współpracy pomiędzy siłami zbrojnymi obydwu państw, a także Japonii z NATO oraz ewentualna kooperacja polskiego i japońskiego przemysłu zbrojeniowego.

Strona polska była szczególnie zainteresowana współpracą na polach obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej, szkolenia sił powietrznych i marynarki wojennej oraz cyberbezpieczeństwa.

We wrześniu 2014 r. doszło w Tokio do spotkania wiceministrów obrony Roberta Kupieckiego i Akiry Sato, a także do spotkania polskiej delegacji z japońskimi ośrodkami analitycznymi zajmującymi się problematyką bezpieczeństwa międzynarodowego. Efektem tych zabiegów stało się porozumienie o zacieśnieniu współpracy wojskowej, podpisane podczas wizyty w Japonii prezydenta Bronisława Komorowskiego w marcu tego roku.

Co Polska może zaoferować Japonii? Kooperacja przemysłów zbrojeniowych ogranicza się do tej pory jedynie do zakupu przez Siły Samoobrony pojedynczego przenośnego zestawu przeciwlotniczego Grom. Egzemplarz posłużył do testów i na tym się skończyło. Na tle Wielkiej Brytanii, Francji, czy Izraela Polska ma relatywnie niewiele do zaoferowania. Polski przemysł zbrojeniowy nie ma do zaproponowania nic, czego Japończycy by już nie mieli. Podobnie wygląda sytuacja na innych polach. Polska Marynarka Wojenna mogłaby się wiele nauczyć od MSDF, podobnie japońskie doświadczenia byłyby bardzo przydatne przy modernizacji polskiego systemu obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. Swoimi dużo bogatszymi doświadczeniami z misji zapewne podzielili się już z Japończykami Amerykanie, mogą Brytyjczycy i Francuzi.

Autor jest związany z Centrum Studiów Polska – Azja, gdzie zajmuje się sprawami bezpieczeństwa, konfliktami oraz zbrojeniami; absolwent stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Szczecińskim, publicysta, tłumacz.