Wiadomość, że Prominwestbank, szósty co do wielkości bank Ukrainy, ma kłopoty, wyglądała zupełnie wiarygodnie. To był wrzesień, akurat zaczynał się światowy kryzys finansowy. Doniecki oddział banku szykował właśnie ponad 400 mln hrywien (ok. 200 mln zł) na wypłaty dla górników i hutników. Nagle setki klientów banku dostało SMS-a, że bankowi brakuje pieniędzy. Plotkę powtarzały portale internetowe, rozpuszczano je także w marszrutkach - popularnych busikach, które wożą pasażerów, oraz w kopalniach.

Żeby uwiarygodnić informację, rejderzy zablokowali część bankomatów banku. Zrobili to w weekend, kiedy bank nie miał możliwości uzupełnienia zapasów gotówki. Na rezultaty nie trzeba było długo czekać - przed bankomatami w Doniecku ustawiały się długie kolejki przestraszonych ciułaczy. Wybuchła panika. Potrzeba było tylko kilku dni, żeby Prominwestbankowi zajrzało w oczy widmo bankructwa. Narodowy Bank Ukrainy nie dopuścił jednak do plajty banku - wyznaczył mu zarząd komisaryczny i dokapitalizował - czytamy w "Gazecie Wyborczej".