Przestoje produkcyjne w fabrykach, opóźnienia w dostawach samochodów, straty liczone w setkach miliardów dolarów – to tylko wybrane z następstw globalnego niedoboru układów scalonych. Przyczyn półprzewodnikowego deficytu jest wiele – od zbiegu nieszczęśliwych zdarzeń losowych – pożarów, powodzi czy niedoborów wody wpływających na pracę kilku fabryk wytwarzających materiały półprzewodnikowe oraz układy scalone, przez pandemię COVID-19 dezorganizującą globalne łańcuchy dostaw, po nadzwyczajny wzrost zapotrzebowania na półprzewodniki.

Globalne konsekwencje

Kryzys podkreślił niebezpieczeństwo krytycznego uzależnienia całych sektorów gospodarek krajów rozwiniętych od dostępności komponentów produkowanych w większości w kilku krajach Azji. Według szacunków Boston Consulting Group fabryki zlokalizowane na Tajwanie i w Korei Południowej odpowiadają za około 70 proc. globalnej produkcji krzemowych układów scalonych. Europejskie i amerykańskie firmy mają co prawda dominujący udział w najbardziej intratnej części półprzewodnikowego łańcucha produkcji mikrochipów – ich projektowaniu (ponad 90 proc.), jednak jednak tylko niewielka ich część powstaje w zakładach na Starym Kontynencie oraz w Ameryce Północnej.
Transformacja globalnego rynku półprzewodników, w tym m.in. outsourcing produkcji chipów do wyspecjalizowanych, dysponujących tańszą siłą roboczą podmiotów z Azji Wschodniej, takich jak tajwańskie TSMC, na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat wydatnie przyczyniła się do rozwoju nie tylko samej branży, ale i globalnej gospodarki. Deficyt krzemowych chipów i jego konsekwencje dla globalnej gospodarki ożywiły dyskusję o wadach obecnego modelu przemysłu półprzewodnikowego i strategicznej potrzebie rozbudowy lokalnych mocy produkcyjnych. Za oceanem na uchwalenie przez kongres czeka CHIPS for America Act, mająca ponadpartyjne poparcie legislacja przewidująca m.in. 52 mld dol. wsparcia dla amerykańskiego przemysłu półprzewodnikowego. Analogiczne inicjatywy wykuwają się i na Starym Kontynencie, m.in. w Brukseli. Ambicją Unii Europejskiej jest zmiana układu sił w globalnym rynku półprzewodników. Unijni decydenci chcą m.in. zachęcić działające w Europie firmy z branży do inwestycji w rozwój mocy produkcyjnych na terenie UE, czego efektem byłoby podwojenie udziału Europy w globalnej produkcji chipów. Ostatnią odsłoną brukselskiej ofensywy w tym obszarze jest European Chips Act, unijna legislacja zapowiedziana przez Ursulę von der Leyen, przewodniczącą KE, w wygłoszonym 15 września br. przed Parlamentem Europejskim orędziu o stanie Unii. Choć szczegóły ustawy nie są jeszcze znane, Thierry Breton, europejski komisarz ds. rynku wewnętrznego i usług i orędownik unijnej ofensywy na rynku chipów, ocenia, że jej elementem mogłoby być powołanie przez UE nowego funduszu finansowego wsparcia rozbudowy inwestycji w sektorze.
Reklama

Inwestycje w UE

Unijne zamiary idą w parze m.in. z planami lidera światowego rynku półprzewodników, Intela. Amerykański gigant deklaruje gotowość wybudowania na terenie UE kompleksu fabryk półprzewodników najnowszej generacji. Nowy kompleks, składający się z ośmiu zakładów zatrudniających 10 tys. osób, miałby kosztować nawet 80 mld dol. Pat Gelsinger, od lutego br. ponownie kierujący Intelem, nie ukrywa, że europejski projekt ma szansę powodzenia wyłącznie w przypadku uzyskania istotnego wsparcia publicznego.
W ostatnich miesiącach Gelsinger o europejskich planach Intela dyskutował m.in. z kanclerz Niemiec, prezydentem Francji i premierem Włoch. Na początku września br. szef Intela spotkał się również z premierem Mateuszem Morawieckim. Wśród rozważanych przez amerykański koncern lokalizacji megafabu trzy są położone w naszym kraju. Czy Polska ma szansę, by przekonać Intel do siebie? Zdaniem branżowych ekspertów – jest to mało prawdopodobne. W opracowanym przez Investment Monitor rankingu europejskich krajów wartych rozważenia jako lokalizacja kompleksu Intela Polska zajęła ostatnie, 14. miejsce, a za faworyta rywalizacji eksperci uznają Niemcy.

Budować potencjał

Dlaczego do tego wyścigu startujemy z końca stawki? Krajom zachodnioeuropejskim ustępujemy m.in. pod względem dostępności wysoko wykwalifikowanych pracowników. Każdego roku polskie uczelnie opuszcza z dyplomem ok. 2 tys. elektroników, kilkukrotnie mniej niż, uwzględniając potencjał demograficzny, w Niemczech. Zaledwie kilkudziesięciu z nich jest specjalistami w mikroelektronice czy fotonice. Istotny wpływ na taki stan rzeczy ma kondycja przemysłu elektronicznego nad Wisłą, którego potencjał, poza segmentem produkcji sprzętu AGD i komponentów dla motoryzacji trudno porównywać nie tylko z przemysłem niemieckim czy francuskim, ale i np. austriackim. W obszarze mikroelektroniki dystans dzielący nas od krajów Europy Zachodniej jest jeszcze większy. Gros polskich zakładów z tego sektora, obiecująco rozwijających się w latach 70. i 80. ubiegłego wieku, nie przetrwało transformacji gospodarczej. Dziś potencjał branży budowany jest niemal od podstaw, z godnymi podkreślenia sukcesami. Projektowaniem, produkcją, processingiem materiałów półprzewodnikowych (opartych na krzemie i innych związkach chemicznych) oraz układów scalonych, jak również dalszym ich montażem i konfiguracją półprzewodników zajmuje się dziś kilkadziesiąt polskich firm, takich jak Chipcraft, Digital Core Design, Exatel, OmniChip, Talking Things, TopGaN, VIGO System, xt-pl czy Wilk Electronics, zatrudniających łącznie nawet 2 tys. osób.

Korzystać z szans

Gdyby udało się nam przekonać jednego ze światowych potentatów branży półprzewodnikowej do wybudowania w Polsce fabryki chipów, projekt ten mógłby mieć transformacyjny wymiar dla całej polskiej gospodarki. Brak zagranicznych inwestycji nie przekreśla jednak szans na przyspieszony rozwój przemysłu półprzewodnikowego w Polsce. Wręcz przeciwnie – unijne inicjatywy nakierowane na podnoszenie technologicznej suwerenności Starego Kontynentu otwierają przez Polską wiele dodatkowych szans na rozwój w tym obszarze. Jednym z obiecujących pomysłów na publiczne wsparcie rozwoju branży jest uruchomienie, z wykorzystaniem środków z Krajowego Programu Odbudowy, Podwarszawskiego Parku Technologicznego Mikroelektroniki. Park technologiczny, podobnie jak berliński Adleshof, mógłby stymulować rozwój nowych technologii zarówno dzięki udostępnieniu kluczowej infrastruktury badawczej i produkcyjnej polskim firmom, jak i stając się katalizatorem współpracy, wymiany doświadczeń i transferu wiedzy między biznesem, ośrodkami badawczymi i uczelniami.
Długofalowy rozwój przemysłu półprzewodnikowego w Polsce, tak w powiązaniu z ewentualną dużą inwestycją zagraniczną czy w ramach budowy postcovidowej samodzielności technologicznej, nie będzie możliwy bez zmian w obszarze kształcenia. Wzmacnianie kluczowych ośrodków akademickich, wspieranie współpracy między biznesem a uczelniami, m.in. w obszarze programów stażowych dla studentów, czy inwestycje w kluczową infrastrukturę uczelnianą to tylko niektóre z inicjatyw, które warto dziś inicjować.
Co zyskamy jako kraj, wspierając rozwój polskiej branży półprzewodnikowej? Obok korzyści ekonomicznych, związanych z rozwojem wysokomarżowego, nastawionego na eksport, tworzącego dobrze płatne miejsca pracy sektora gospodarki, warto zwrócić uwagę na aspekt bezpieczeństwa. Rozwój krajowych mocy produkcyjnych w tym obszarze umożliwi nam choć częściowe zabezpieczenie strategicznego zapotrzebowania na półprzewodniki, np. dla produkcji elektroniki specjalnego przeznaczenia. I nieco przewrotnie – biorąc pod uwagę chociażby strategiczne znaczenie półprzewodników dla globalnej gospodarki, rozwinięty przemysł półprzewodnikowy w Polsce wzmocni nasze znaczenie na globalnej mapie sojuszy nie gorzej niż kilka batalionów wojsk pancernych uzbrojonych w wysokiej klasy sprzęt zza oceanu. ©℗