Will Hild, dyrektor zarządzający organizacji Consumers’ Research był jedną z pierwszych osób, które powiązały upadek Silicon Valley Bank z ESG, woke culture (kulturą „przebudzonych”) i inwestycjami w duchu zrównoważonego rozwoju. Jeden rzut oka na Twittera Hilda wystarczy, aby zauważyć, że jest on związany ze środowiskiem Republikanów i szczerze nie cierpi ESG. Samo ESG jawi się w jego mediach społecznościowych jako realne zagrożenie dla zwykłych Amerykanów, amerykańskiej gospodarki i wolności gospodarczej.

O zaostrzeniu ataku środowisk związanych z GOP (Grand Old Party, czyli Republikanami) na „przebudzoną” Wall Street (woke Wall Street) donosił jeszcze przed upadkiem SVB Washington Post. „Finansowana przez tajemniczych darczyńców, mało znana grupa o nazwie Consumers' Research wyłoniła się jako kluczowy gracz w konserwatywnej krucjacie mającej na celu uniemożliwienie Wall Street uwzględnienia zmian klimatycznych w swoich decyzjach inwestycyjnych” – pisał w styczniu Steven Mufson.

Kłopoty Silicon Valley Bank dolały oliwy do ognia konserwatywnej krucjaty przeciwko przebudzonemu kapitalizmowi. Niechęć Republikanów do ESG nie jest jednak niczym nowym. Samo ESG może się im kojarzyć z czymś w rodzaju zagrożenia dla biznesowych wartości USA, co potwierdza przypadek prof. Howarda Bowena, ekonomisty z Uniwersytetu Illinois reprezentującego nurt etyki protestanckiej w biznesie. W 1950 roku został on zwolniony z pracy za opublikowanie książki o społecznej odpowiedzialności przedsiębiorstw. Choć wówczas jeszcze nie określano tego jako ESG, to treści zawarte w publikacji uznano za zagrożenie dla „wolnego biznesu” w USA. Było to na początku epoki makkartyzmu, kiedy tropienie spisków w walce z „wewnętrznym zagrożeniem komunistycznym” trwało w najlepsze.

Reklama

Choć współcześnie niektóre elementy ESG są spójne z agendą amerykańskiej lewicy światopoglądowej, to program ESG jest znacznie szerszy, a dla wielu – kluczowy w dobie zagrożeń dla środowiska i stabilności społeczeństw. Działanie biznesu w duchu zrównoważonego rozwoju i troska o zmiany klimatyczne mogą być postrzegane – przynajmniej w teorii – jako sposób na rozwiązanie problemu prywatyzacji zysków i uspołeczniania strat. To scenariusz, w którym firmy partycypują w kosztach, przede wszystkim klimatycznych, korzystania ze wspólnych zasobów i płacą „zielone” daniny społeczeństwu poprzez wsparcie ESG. To jednak również nie w smak Republikanom.

Czy w imię zasady, że w każdej przesadzonej historii jest ziarno prawdy, należy uznać, że ESG faktycznie może odwracać uwagę firm od ryzyk rynkowych, albo co gorsza stanowić zagrożenie dla jednostkowego biznesu? „Zepsuć” wyniki i spalić pieniądze na ołtarzu tego, co słuszne, ale być może nieopłacalne? Koniec końców, po upadku SVB depozytariusze banku – startupy i fundusze z Doliny Krzemowej – nie straciły przecież ani dolara. A prezydent Joe Biden podkreślił, że koszty tej imprezy nie zostaną pokryte przez podatników, lecz z bankowego funduszu gwarancyjnego. Inna sprawa, że interpretacja tego, czy środki w takim funduszu są publiczne czy też nie, może być niejednoznaczna.

Kwaśny test świadomości

O spostrzeżenia dotyczące ESG pytam prof. Aswatha Damodarana ze Stern School of Business w Nowym Jorku, który należy do grona najbardziej znanych krytyków tej idei.

Na przykładzie kazusu Silicon Valley Bank Damodaran wskazuje, że choć jego niechęć do ESG jest „głęboka i szeroka”, to zaangażowanie banku w kwestie związane ze zrównoważonym rozwojem nie było głównym czynnikiem decydującym upadku instytucji finansowej. – Mogło być „rozpraszaczem”, ale grzechem pierworodnym w przypadku SVB było staromodne niedopasowanie czasowe [struktury aktywów i pasywów banku – red.] – ocenia.

„Dziekan ds. wycen”, bo taki przydomek przylgnął do Damodarana, nie ma przy tym złudzeń co do samej idei ESG. – Gdyby bycie dobrym i zielonym kosztowało mniej, czyż nie bylibyśmy już wszyscy dobrzy i zieloni? – pyta. Argument ten roboczo nazwę argumentem efektywności dobra.

– W konsekwencji, musi być prawdą, że próba bycia dobrym i zielonym będzie kosztować – kontynuuje Domadaran i dedukuje: – To zawsze było gigantyczne kłamstwo w sercu ESG, czyli że można być dobrym i być bardziej wartościowym pod względem kapitalizacji (lub osiągać wyższe zyski) w tym samym czasie. Bycie dobrym wymaga poświęcenia zysków firm i rezygnacji ze zwrotów dla inwestorów.

Szczegółową analizę tego, czy bycie społecznie odpowiedzialnym tworzy wartość dla firm i inwestorów, Aswath Damodaran przedstawił wraz z Bradfordem Cornellem w artykule „Valuing ESG: Doing Good or Sounding Good?”. Dziekan ds. wycen wskazuje w nim, że „cykl cnoty”, w którym „dobra” firma osiąga pozytywne wyniki, przez co jej wartość rośnie, jest możliwy, ale pod warunkiem, że firma spełnia określone kryteria. Musi być raczej mniejsza, nie większa, bo mniejszemu jest łatwiej „uderzyć we wszystkie wysokie tony w cyklu cnoty”. Powinna być też niszowa. Prościej jest przyciągnąć garstkę świadomych społecznie klientów wizerunkiem dobrej firmy, niż trafić tym sposobem w gusta mas.

W artykule naukowcy uderzają też w twarde tony realizmu, wskazując, że firmy, które najgłośniej mówią o swojej świadomości społecznej, zazwyczaj spełniają kryteria ESG, przynajmniej na początku swojej działalności. Sukces zmienia jednak wszystko, bo wraz z nim pojawiają się nowi klienci i inwestorzy, którzy nie są tak zaangażowani w kwestie zrównoważonego rozwoju. „Kwaśny test świadomości społecznej następuje, gdy firma skaluje się i musi zdecydować czy kontynuować wzrost, czy zaakceptować niższy poziom skalowania (i być może) niższą wartość, aby zachować status dobrej firmy” – piszą Damodaran i Cornell.

Na podstawie przeprowadzonej analizy wysnuwają też następujące wnioski: dowody na to, że rynki włączają odpowiedzialność społeczną do wyceny, są słabe, z wyjątkiem spółek, które są etykietowane jako „złe” firmy; „złe”, czyli z katastrofami wizerunkowymi w obszarze zrównoważonego rozwoju na koncie. Nie ma też dowodów na to, że aktywne inwestowanie w ESG przynosi lepsze rezultaty niż pasywne inwestowanie w ESG. Ponadto istnieje słaby związek między ESG a wynikami operacyjnymi.

Badacze nie szczędzą uszczypliwości pod adresem marketingowego wydźwięku ESG, stwierdzając np., że „potencjał zarabiania na ESG dla konsultantów, bankierów i menedżerów inwestycyjnych uczynił z nich cheerleaderki tej koncepcji”. Wpajanie firmom, że bycie społecznie odpowiedzialnym zapewni wyższy wzrost, zyski i wartość, uznają za fałszywą reklamę; także dlatego, że wiele firm promujących ESG odnosi sukcesy z innych powodów. „Nawet najbardziej korzystne dowody na temat inwestycji ESG nie rozwiązują problemu związku przyczynowego. Wydaje się równie prawdopodobne, że firmy, które odniosły sukces, ubierają płaszcz ESG, jak i to, że wybór płaszcza ESG sprawia, że firmy odnoszą sukcesy” – przekonują Damodaran i Cornell.

Mity i hiperbole

Do obalania mitów oraz nierealistycznych oczekiwań wobec ESG, choć z nutą sympatii dla samej idei, przystępuje prof. George Serafeim z Harvard Business School. W swoim artykule naukowym „ESG. Hyberboles and reality” Serafeim odwołuje się do tego samego argumentu efektywności dobra, co Damodaran, tyle że w innym celu.

Jeśli ESG tworzy wartość dla firm, dlaczego wszystkie firmy nie miałyby tworzyć lepszych wyników ESG, zmierzając tym samym ku lepszemu światu? – pyta Serafeim i wskazuje, że „nigdy tak nie będzie, bo choć czasem w przypadku niektórych kwestii ESG popłaca, to często tak nie jest”. Wykładowca Harvard Business School podaje też przykłady. Jak argumentuje, w niektórych przypadkach konsumenci nie są skłonni płacić więcej za „zielone” produkty. Na bardziej ekologiczne rozwiązania decydują się tylko nieliczni. W rezultacie firmy, które podejmują kosztowne działania w celu pozyskiwania produktów w sposób zrównoważony, mogą mieć problem z wyższą strukturą kosztów, niższymi marżami i w rezultacie znaleźć się niekorzystnej sytuacji konkurencyjnej. Prowadząc taką narrację, Serafeim chce obalić mit, że ESG, a w jego ramach, poprawa wpływu społecznego firmy zawsze się opłacają – zarówno finansowo jak i społecznie.

Przyznaje przy tym, że on sam ma tendencję do myślenia o kwestiach ESG z rozróżnieniem na istotne, albo nieistotne dla firmy z finansowego punktu widzenia. „Wydawanie środków na kwestie nieistotne jest jak filantropia” – pisze. Co wcale nie oznacza, że jest przeciwnikiem ESG. Po prostu, z jego punktu widzenia coś, co jest całkowicie nieopłacalne, nie może być „zrównoważone”

Wykładowca Harvard Business School próbuje też obalić mit, zgodnie z którym wszyscy inwestorzy biorą pod uwagę kwestie ESG, przez co wiadomości korporacyjne na ten temat mają wpływ na rynki. Nie, nie mają, czy może raczej „generują nieistotne reakcje cenowe”, a tytułową hiperbolą jest stwierdzenie, że inwestorzy zareagują alokacją kapitału na określone doniesienia o ESG. Dlatego zaleca ostrożność w zakładaniu, że informacje ESG są silną siłą poruszającą rynki.

Serafeim, choć chętnie obala mity na temat ESG, jest daleki od stwierdzenia, że kwestie społeczno-środowiskowe nie mają żadnego wpływu na dzisiejszy biznes. Sceptycznie podchodzi za to do efektów tego wpływu. Deklarowane zaangażowanie i poczucie istotności są, ale uporządkowanych działań prowadzących do osiągnięcia wyników w zakresie ESG – zdaniem naukowca – brak.

„Kontrowersje” versus wycena rynkowa

Wnioski dotyczące wpływu ESG na wartość rynkową firmy przedstawili analitycy Moody’s w raporcie z czerwca 2022 roku. Na potrzeby analizy przyjrzeli się zależnościom między tzw. kontrowersjami ESG, a zwrotami z akcji. Same kontrowersje ESG, które identyfikuje i bada agencja, zdefiniowano jako informacje publiczne lub sprzeczne opinie z wiarygodnych źródeł, które obciążają lub stawiają zarzuty spółce w związku z tym, jak radzi sobie ona z kwestiami ESG. Zbiór danych z kontrowersjami przenalizowanymi na potrzeby raportów dotyczył prawie 3,5 tys. firm i liczył ponad 22 tys. wpisów (zgromadzonych w okresie od stycznia 2008 r. do października 2021 r.). Same kontrowersje pogrupowano według ich wagi („Niewielka”, „Znacząca", „Wysoka” i „Krytyczna”) i możliwość reakcji (naprawialne/nienaprawialne).

Na podstawie zgromadzonych danych analitycy zarysowali krótko- i długookresowe skutki wystąpienia kontrowersji ESG. Stwierdzili, że zdarzenia ESG prowadzą do istotnie ujemnych stóp zwrotu w krótkim okresie (2 miesiące). Zaobserwowali też trwałe, negatywne skutki dla wyceny firmy, gdy w ciągu 12 miesięcy w jej kontekście pojawiają się liczne kontrowersje związane z ESG. „Umiarkowane i poważne wydarzenia ESG generują anormalne straty giełdowe w wysokości od -1,3 proc. do -7,5 proc. w ciągu dwunastu miesięcy, co stanowi stratę około 400 mln dolarów w przypadku firmy typowej wielkości uwzględnionej w badaniu” – czytamy w konkluzjach raportu.

Powyższe wnioski wydają się przeczyć spostrzeżeniom prof. Serafeima, zgodnie z którymi zdarzenia ESG nie mają dużego wpływu na rynki, a co najwyżej „generują nieistotne reakcje cenowe”. Wydają się, bo aby doszło do strat przekraczających -1 proc., wokół firmy musi wydarzyć się dość duży, negatywny szum informacyjny w zakresie ESG. W przypadku wystąpienia trzech lub więcej kontrowersji w miesiącu, firmy średnio odnotowują anormalny zwrot w wysokości -1,18 proc. w ciągu roku. Dopiero w przypadku pięciu lub więcej kontrowersji, straty wynoszą -6,47 proc.

Od przedstawiciela jednej z globalnych firm inwestycyjnych, którego pytam o to, czy fundusze z bardziej zrównoważonym portfelem inwestycji osiągają lepsze wyniki, słyszę, że sprawa nie jest taka prosta. Czynniki ESG – wskazuje rozmówca – mogą być pomocne w budowie portfela inwestycyjnego, i jeśli są umiejętnie wykorzystane poprawić oczekiwany zwrot z inwestycji, ale nie znaczy to, że więcej ESG zawsze i wszędzie gwarantuje pozytywny wynik. Co więcej – kontynuuje ekspert – jeśli takie czynniki zawężają spektrum potencjalnych inwestycji, na przykład przez wykluczanie konkretnych działów przemysłowych, to mogą prowadzić do niższych spodziewanych zwrotów w porównaniu z portfelem, który takich czynników nie uwzględnia.

Złoty graal biznesu

Triple Bottom Line (TBL) to koncepcja, która zakłada skrupulatne zarządzanie przedsiębiorstwem w trzech obszarach: środowiskowym, społecznym i ekonomicznym oraz rozliczanie się z efektów w tych trzech obszarach, a więc także tych dotyczących stricte rentowności przedsiębiorstwa. Jak tłumaczy dr hab. Anna Doś z Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach, która specjalizuje się w finansach przedsiębiorstw w kontekście ESG, koncepcja TBL, będąc zarazem pierwszą próbą adaptacji idei zrównoważonego rozwoju do zarządzania przedsiębiorstwem, bazowała na bardzo ważnej przesłance „ekonomicznej”: kapitał społeczny, środowiskowy i finansowy są względem siebie niesubstytucyjne. Co oznacza, że nie należy dążyć do poprawy efektów przedsiębiorstwa w jednym obszarze (np. środowiskowym) kosztem innego (np. finansowego). Dlatego badaczka przestrzega przed dyskredytowaniem koncepcji ESG jako „ideologii, która ogranicza dążenie do osiągania celów biznesowych (wartość dla akcjonariuszy)”. Tak bowiem nie jest.
– Ukazują to zwłaszcza modele dojrzałości zarządzania obszarami ESG (bądź CSR). Podkreślają one, że dążenie przedsiębiorstwa do „zgodności” z wszystkimi normami, oczekiwaniami i dobrymi praktykami (np. inkluzyjność) jest niskim stopniem dojrzałości, natomiast tworzenie wartości współdzielonej (shared value) dla właścicieli i dla otoczenia równocześnie, jest wyższym poziomem dojrzałości – tłumaczy dr hab. Anna Doś.

Przyznaje też, że nie dziwią ją oskarżenia wobec idei ESG, gdyż zaangażowanie w ochronę środowiska czy działania na rzecz społeczeństwa już nie raz były wykorzystywane przez firmy, aby ukryć poważne problemy nie tylko biznesowe, ale też środowiskowe a nawet sprawy kryminalne.
– Dodatkowo czynniki ESG mogą być dla menedżerów łatwym obszarem realizacji własnych aspiracji na koszt akcjonariuszy. Te aspiracje mogą być bardziej lub mniej szlachetne. Bardziej szlachetne to autentyczna aktywność menedżera na rzecz konkretnej kwestii (np. włączenie osób z niepełnosprawnościami) lub regionu (obszary ubóstwa, wykluczenia), a te mniej szlachetne to np. dążenie do zbudowania poparcia koniecznego dla przyszłej kariery politycznej, chęć poznania ważnych osób, celebrytów. Ekonomiści nazywają to tak czy inaczej kosztami agencji, jeśli nie stoi za tym wyraźna wola akcjonariuszy – mówi naukowczyni.

I przypomina, że obszary ESG nie są „złotym graalem” biznesu, gdzie każda inwestycja w ESG przyniesie ponadprzeciętne efekty finansowe. Mogą pojawić się straty. Dlatego przedsiębiorstwa muszą przede wszystkim rozwinąć planowanie strategiczne w dziedzinie ESG. Tak samo jednak są obszary ESG, gdzie rozsądna inwestycja na pewno się opłaci, prędzej czy później. Przykłady to bezpieczeństwo pracowników, zapobieganie korupcji i łapówkarstwu, transparentność, ograniczenie zużycia energii i poziomu odpadów w cyklu życia produktu.

„Coś więcej”

Żywy eksperyment na zagadnieniu społecznej odpowiedzialności biznesu przeprowadziły Indie. W 2013 roku tamtejszy rząd nałożył na największe firmy obowiązek przeznaczania co najmniej 2 proc. zysku na CSR. Cztery lat później analizę efektów tej regulacji przedstawili Hariom Manchiraju z Indian School of Business oraz Shiva Rajgopal z Columbia Business School.

Badacze stwierdzili, że ustawa spowodowała średnio 4,1 proc. spadek cen akcji firm zmuszonych do wydawania pieniędzy na CSR. Co ciekawe, analiza wykazała, że firmy inwestujące więcej w reklamę nie ucierpiały na skutek wprowadzenia nowego obowiązku. Na tej podstawie Manchiraju i Rajgopal wysnuli wniosek, że część firm dobrowolnie wybiera CSR, żeby maksymalizować swoją wartość dla akcjonariuszy. Wydawanie pieniędzy na społeczną odpowiedzialność biznesu pod przymusem będzie zaś prawdopodobnie nieoptymalne dla firm, co w konsekwencji będzie miało także negatywny wpływ na ich wartość rynkową.

W tym miejscu można powtórzyć za „dziekanem ds. wycen”, że są firmy, które korzystają na prowadzeniu społecznie odpowiedzialnego biznesu, są takie, dla których działanie w duchu ESG będzie jedynie kosztotwórcze, a istnieją i takie, dla których CSR czy ESG będą kompletnie neutralne. Wydaje się, że na miejscu menadżera, która zastanawia się nad podejściem firmy do czynników ESG, rozsądnie byłoby trzymać się z daleka od dwóch skrajności. Zarówno od poprawnego politycznie hurra-optymizmu jak i od twardogłowego lamentu nad niszczycielskimi siłami ESG.

Sama dyskusja na temat ESG – oprócz tego, że zarówno polityczna jak i częstokroć obliczona na efekt marketingowy – sprowadza się do bardzo klasycznego dylematu, mianowicie czy w biznesie liczy się przede wszystkim maksymalizacja zysku (a może raczej wolność w dążeniu do takiej maksymalizacji), czy może przedsiębiorcom powinno chodzić o „coś więcej”. Pytanie, czy owym „czymś więcej” naszych czasów jest ESG.