Oto poranny brief - wszystko, co musisz wiedzieć o tym, co teraz dzieje się w gospodarce.
Dziś inflacja za maj, ma urosnąć do 2,8 proc.
Inflacja roczna w maju urosła do 2,8 proc. z 2,4 proc. w kwietniu – takie są oczekiwania na rynku finansowym. Czy są one zgodne z rzeczywistością, przekonamy się już dziś o 10:00, kiedy to GUS poda wstępne dane o inflacji za maj. Poziom cen w sklepach według prognoz miał się w maju podnieść w stosunku do kwietnia o 0,4 proc. czyli dość znacząco. Prawdopodobnie odpowiada za to ciąg dalszy przenoszenia przez sklepy na konsumentów kosztów podwyżki podatku VAT na żywność, która pojawiła się 1 kwietnia. To przez nią w kwietniu poziom cen podniósł się o 1 proc., a ekonomiści komentowali wtedy, że to dopiero mniej więcej połowa efektu związanego z podwyżką. Efekty drugiej połowy miały się pojawić w ciągu paru kolejnych miesięcy.
W kolejnych miesiącach inflacja będzie prawdopodobnie rosnąć także dlatego, że dokładnie rok temu, w okresie od maja do września poziom cen w Polsce lekko spadał, zamiast rosnąć. W tym roku będzie to raczej trudne do osiągnięcia, zwłaszcza że od lipca urosną ceny prądu i gazu. W efekcie zdaniem sporej części ekonomistów poziom inflacji w Polsce do końca roku urośnie w okolice 4 – 5 proc.
Inflacja na początku 2025 może sięgnąć 6 proc.
Wzrost cen nie skończy się jednak wraz z końcem roku i w efekcie pod koniec pierwszego kwartału 2025 roku inflacja w Polsce sięgnie nawet 6 proc. – to pogląd Łukasza Tarnawy, głównego ekonomisty Banku Ochrony Środowiska. Jego zdaniem na koniec tego roku inflacja przekroczy 5 proc. bo inflacja bazowa, czyli ta bez cen żywności i energii będzie nadal podwyższona, a do tego żywność będzie droższa przez VAT, a energia przez podniesienie cen od lipca. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że łagodząca ten wzrost cen ustawa o bonie energetycznym ma działać tylko do końca roku. Tak więc od stycznia powróci na rachunki za prąd opłata mocowa, której teraz przez pół roku nie będzie. Ponadto od stycznia mamy powrócić do systemu, w którym ceny nośników energii dla gospodarstw domowych zależą już tylko od taryf zatwierdzanych przez Urząd Regulacji Energetyki, bez dodatkowych interwencji ze strony państwa.
Główny ekonomista BOŚ zakłada, że „wzrost rachunków za energię elektryczną wyniesie w tym roku w granicach 20 proc., za gaz ok. 15 proc. a za ciepło 15 proc. w tym roku i kolejne 15 proc. w roku przyszłym”.
To wszystko ma oznaczać, że Rada Polityki Pieniężnej wcale nie będzie skłonna do obniżania stóp procentowych na początku przyszłego roku. Pierwsze obniżki pojawią się później, kiedy inflacja ponownie zacznie spadać. BOŚ w scenariuszu bazowym zakłada pierwszą we wrześniu i drugą w listopadzie 2025 roku. Wcześniej obniżki mogą się pojawić tylko w sytuacji ponownego, znaczącego osłabienia polskiej gospodarki, wynikającego na przykład z jakiegoś nowego kryzysu światowego.
Banki zakładają, że "Kredytu na start" chyba nie będzie, ale to nic
„Zmiany osobowe w Ministerstwie Rozwoju i Technologii spowodowały, że w tej chwili w zasadzie nie toczą dyskusje się na ten temat” – to słowa prezesa AMRON Jacka Furgi na temat tego co dzieje się obecnie wokół nowego rządowego programu dopłat do odsetek od kredytów mieszkaniowych. A raczej chyba nie temat tego, co się nie dzieje.
AMRON to powiązane ze Związkiem Banków Polskich centrum analizowania tego, co dzieje się na polskim rynku nieruchomości. Wypowiedź szefa tej instytucji to kolejny sygnał sugerujący, że koncepcja tak zwanego „kredytu zero procent”, który był obiecywany w czasie kampanii wyborczej w ubiegłym roku, poniosła chyba polityczną śmierć. Pomysł od dłuższego czasu nie podobał się Lewicy, a w ostatnią niedzielę poparcie dla niej wycofał też lider Polski 2050, Szymon Hołownia. W tym momencie więc Koalicja Obywatelska, gdyby koniecznie chciała uchwalać przepisy z tym związane, musiałaby liczyć na pomoc ze strony PiS.
Swoją drogą wg szefa AMRON, nawet gdyby ustawa o programie oficjalnie nazywanym „Kredyt na start” weszła w życie, to jego wpływ na rynek byłby znacznie mniejszy, niż ubiegłorocznego programu „Bezpieczny kredyt 2 proc.”, ponieważ nowy program „jest skomplikowany”. Pojawiają się tam, chociażby progi dochodowe – wsparcie państwa mieliby dostawać tylko ci, którzy mają odpowiednio niskie dochody.
Według Furgi banki w tym roku i tak udzielą 170-180 tys. nowych kredytów mieszkaniowych, czyli więcej niż w ubiegłym roku. Pogląd ten jego zdaniem wspiera to, jak sytuacja wygląda obecnie. W pierwszym kwartale banki udzieliły 64 tys. kredytów, z czego połowa dotyczyła jeszcze wniosków ze starego programu „kredytów 2 proc.”. W kwietniu udzielono kolejnych 16 tys. kredytów, już bez żadnego rządowego programu.
Nowy program, gdyby miał się jednak pojawić, dorzuciłby zapewne około 30 tys. kredytów, ale nawet bez niego, przy utrzymaniu obecnego tempa akcji kredytowej, w skali całego roku banki powinny udzielić blisko 200 tys. nowych kredytów mieszkaniowych.
Frankowicze przestają spłacać kredyty jeszcze przed sądowymi wyrokami
Przy okazji, wspomniany wyżej AMRON opublikował właśnie ciekawy raport, który pokazuje, co teraz dzieje się z kredytami frankowymi, których udzielono wiele lat temu. Okazuje się, że spłacają się one coraz gorzej, przy czym nie chodzi tu o to, że część z nich jest unieważniana przez sądy, albo podlega przekształceniom na kredyty złotowe w ramach ugody z bankiem. Chodzi tu o te kredyty, z którymi formalnie nic się jeszcze nie stało, więc powinny być spłacane. Ale coraz częściej nie są.
W raporcie podano, że w przypadku kredytów mieszkaniowych w złotych udział tych zagrożonych (czyli tych, które przestały być spłacane) to tylko 1,47 proc. całości portfela. Natomiast w przypadku kredytów frankowych ten udział wzrósł właśnie, aż do 16,02 proc. jest więc blisko jedenaście razy większy. Pod koniec ubiegłego roku ten odsetek wynosił 12,4 proc. a rok temu 8,6 proc. tak więc widać tu bardzo szybko wzrost.
Nie oznacza to jednak, że posiadacze tych kredytów nagle masowo wpadają w jakieś finansowe tarapaty, które uniemożliwiają im dalszą obsługę tych zobowiązań. W raporcie AMRON napisano, że: "specjaliści uważają, że przyczyną nie jest słaba kondycja kredytobiorców frankowych, a ich świadoma decyzja o niespłacaniu zobowiązania w związku z wejściem w spór sądowy z bankiem. Łącznie liczba pozwów w tych sprawach wynosi ponad już 160 tys. spraw".
Wygląda więc na to, że ci, którzy idą z kredytami frankowymi do sądu, nie czekają na prawomocne wyroki, tylko od razu przestają je spłacać, zakładając, że „za chwilę” (chociaż w rzeczywistości może dopiero za parę lat, biorąc pod uwagę tempo pracy sądów w Polsce) i tak kredyty te zostaną unieważnione.
Być może dlatego szef Związku Banków Polskich Tadeusz Białek powiedział, że trwają prace nad nowym, bardziej atrakcyjnym dla klientów modelem ugód w sprawie kredytów frankowych. Szczegóły tego nowego modelu mają być znane w ciągu miesiąca.
MFW: Niemcy powinny trochę bardziej się zadłużać
Międzynarodowy Fundusz Walutowy uważa, że Niemcy powinni sobie poluzować przepisy dotyczące długu publicznego, ponieważ tego obecne są zbyt surowe i restrykcyjne i w efekcie szkodzą gospodarce, utrudniając jej rozwój.
W nowej ocenie dotyczącej niemieckiej gospodarki MFW zauważa, że wychodzi ona z dołka, płace realnie znowu rosną, co powinno napędzać wzrost konsumpcji, a więc także wzrost PKB, zwłaszcza że inflacja powinna dalej spadać. Jednak w dłuższym terminie niemiecka gospodarka jest obciążona złymi zmianami demograficznymi, które będą obciążać finanse publiczne. W efekcie w dłuższym terminie PKB Niemiec będzie mógł rosnąć powoli, tylko mniej więcej o 0,7 proc. rocznie.
W tym kontekście, a także w związku z dodatkowymi potrzebami związanymi z wydatkami na obronność MFW pisze, że obecne reguły wydatkowe, które bardzo ograniczają możliwość finansowania gospodarki z deficytu budżetowego, są nadmiernie restrykcyjne i nawet gdyby roczny limit zaciągania nowego długu zwiększyć o 1 proc. PKB (czyli w przypadku Niemiec o jakieś 42 mld euro), to wskaźnik długu publicznego do PKB nadal byłby w trendzie spadkowym. A jednocześnie kraj miałby więcej środków na sfinansowanie zwiększonych potrzeb wydatkowych, a przy okazji też inwestycji infrastrukturalnych, które poprawiłyby efektywność niemieckiej gospodarki.
Niemiecki rząd oficjalnie tych porad nie skomentował, ale Reuters cytuje źródła w ministerstwie finansów w Berlinie, według których luzowanie reguł fiskalnych to zły pomysł, ponieważ „może zaowocować ponownym wzrostem inflacji, która dopiero co zaczęła spadać.”
Ponadto, aby w Niemczech zmienić zasady dotyczące długu publicznego i skali wydatków publicznych, potrzeba aż dwóch trzecich głosów w obydwu izbach parlamentu. Politycznie jest to więc dzisiaj niewykonalne.