Pisanie tekstu o kryptowalutach oraz cyfryzacji pieniądza w czerwcu 2021 r. jest zadaniem wielce karkołomnym. Po pierwsze, niemal każdy już wie, czym są kryptowaluty, co uniemożliwia łatwe zalepianie tekstu watą z wyjaśnień i definicji. Po drugie, taki tekst nikomu się nie spodoba. Entuzjaści bitcoina, ether czy chia (i setek innych kryptowalut) uznają go za defetystyczny, przeciwnicy – za wyraz technooptymizmu i anarchizmu, a reszta – za bajki i spekulacje. Po trzecie, tyle się ostatnio w tej materii dzieje, że nie wiadomo, od czego zacząć. Czy od Elona Muska, który najpierw pompuje tweetami kurs bitcoina do 60 tys. dol., by potem kolejnymi wpisami ściąć go o połowę? Czy może od Chin, które – chociaż były jednym z największych nabywców kryptowalut – w maju zakazały instytucjom finansowym i firmom płatniczym handlu nimi i oferowania związanych z nimi usług? A może od proboszcza jednej z opolskich parafii, który zbierał pieniądze od wiernych na remont kościoła, a potem wydawał je na (nieudane) inwestycje w kryptowaluty? Nie tylko zresztą księża, ale i nawet taksówkarze inwestują dziś na tym rynku, co może wskazywać na to, że spekulacyjny balon bliski jest pęknięcia, a ostatnie korekty to tylko zapowiedź krachu. Czas więc bić na alarm?
Gdy dodać do siebie wszystko, co się wokół kryptowalut dzieje i wycisnąć esencję, pokusa przyczynkarstwa szybko znika. Dostrzec można wyraźnie zapowiedź niezwykłych zmian, których będziemy świadkami w najbliższych latach. Wywoła je coraz silniejsza konkurencja między sektorem prywatnym a publicznym o wynalezienie lepszego pieniądza. Konkurencja ta będzie miała skutki bardziej dla nas znaczące niż ustalenia konferencji w Bretton Woods w 1944 r. (kursy walut oparte na parytecie złota) czy ostateczne zerwanie ze złotem w 1971 r. Zabierze ona chleb producentom portfeli, ale okaże się błogosławieństwem dla reszty. Albo przekleństwem. Diabeł – jak zwykle – tkwi w szczegółach.

Złoto 2.0

Od krótkiego przypomnienia istoty rzeczy nie uciekniemy. Kryzys finansowy 2008 r. podkopał wiarę w to, że pieniądz oparty na prostym „fiat!” (niech się stanie), a nie na czymś konkretnym i namacalnym, np. kruszcu, jest najlepszym, co udało się wynaleźć ludzkości. Pół wieku, które już z nim spędziliśmy, można uznać za porażkę, m.in. ze względu na zwiększoną częstotliwość występowania kryzysów (piszę o tym w tekście „Papierowa klątwa Nixona”, który ukazał się w Magazynie DGP 5 lutego 2021 r.). Odpowiedź na spadek zaufania do pieniądza nadeszła ze świata komputerowych nerdów. „Pierwszego listopada 2008 r. programista komputerowy podpisujący się pseudonimem Satoshi Nakamoto wysłał wiadomość pod adresy zgromadzone na liście mailingowej skupiającej osoby zainteresowane tematyką kryptografii. Ogłosił w niej, że opracował «nowy elektroniczny system gotówkowy, operujący całkowicie w ramach modelu peer-to-peer» i niewymagający zaufanej trzeciej strony” – pisze ekonomista Saifedean Ammous w książce „Standard Bitcoina”. W skrócie, powstała waluta o ograniczonej podaży (maksymalnie 21 mln jednostek), wysokiej wiarygodności (każda transakcja jest walidowana przez wszystkich użytkowników) i niewymagająca pośrednictwa (np. banku centralnego).
Reklama
Początkowo sprawa interesowała tylko innych programistów, potem jeszcze kryminalistów i osoby działające poza legalnym rynkiem i aż do 2017 r. cena bitcoina nie przekraczała 1 tys. dol. Ci, którzy wtedy go nabyli bądź „kopali” (uzyskiwali kolejne jednostki waluty, dzieląc się mocą obliczeniową swoich komputerów), dzisiaj jeżdżą złotymi rolls-royce’ami, bo w ciągu ostatnich 4 lat bitcoin urósł ponad 60-krotnie (w szczycie).
Treść całego artykułu przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP.