Glapiński chciałby, by symbolem pierwszej połowy jego prezesury był wzrost PKB i niska inflacja. Cieniem na niej kładą się wizerunkowe wpadki.
Miesiąc temu minęły trzy lata, od kiedy Adam Glapiński zasiadł w fotelu prezesa Narodowego Banku Polskiego. Kadencja obecnego szefa banku centralnego upływa pod znakiem bardzo łagodnej polityki pieniężnej. Co więcej, policy mix – czyli zasada, zgodnie z którą przy łagodnym kursie polityki budżetowej, w pieniężnej powinien być on zaostrzany – nie działa.
Niemal od początku urzędowania prezesa Glapińskiego mamy ujemne realne stopy procentowe, czyli wysokość stóp jest mniejsza od inflacji. Równolegle rząd jest dość hojny, jeśli chodzi o wydatki budżetowe, zwłaszcza na transfery socjalne. Zwykle było tak, że jak rząd zaciskał pasa, np. tnąc wydatki, to bank centralny obniżał stopy procentowe. I odwrotnie. Teraz NBP w polityce makroekonomicznej idzie z rządem ramię w ramię, a sposób jej prowadzenia ekonomiści określają mianem „procykliczna”.
W tym konkretnym przypadku oznacza to, że przy rozpędzonej gospodarce zarówno bank centralny, jak i rząd podgrzewają nastroje, wspierając konsumpcję. Układ bardzo niskich stóp procentowych i rosnących transferów społecznych to bardzo żyzne podłoże dla wzrostu konsumpcji. Ujemne realne stopy procentowe sprawiają, że w zasadzie nie opłaca się trzymać pieniędzy na lokatach. Skoro lepiej wydawać niż oszczędzać, a dodatkowo transfery socjalne sprawiają, że pula pieniędzy na wydatki rośnie, to nic dziwnego, że to właśnie konsumpcja była głównym motorem wzrostu gospodarczego w ostatnich dwóch latach. Rada Polityki Pieniężnej pod przewodnictwem Adama Glapińskiego ma w tym swój duży udział.
– Co prawda deficyt finansów publicznych wyraźnie spadł, ale stało się to bez wzrostu obciążeń bieżącej konsumpcji, dochody się zwiększyły dzięki uszczelnianiu systemu podatkowego – zwraca uwagę Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium.
Reklama
Jednak czy prezes Glapiński popełnił błąd? Jak dotąd polityka stóp procentowych działa, a w gospodarce nie widać nierównowag, których narastanie mogłoby grozić jakimś kryzysem. – Ta się sprawdzała do tej pory i trudno czynić zarzut, że była prowadzona źle. Inflacja była niska, utrzymywała się poniżej celu NBP, nie widać było jakichś bąbli spekulacyjnych na rynku nieruchomości czy innych aktywów. Pytanie, jak RPP i prezes będą się zachowywać teraz, gdy inflacja zaczęła przyspieszać – mówi Grzegorz Maliszewski. Bo niebezpieczeństw jest więcej, np. duży wzrost importu generowany przez rozpędzoną konsumpcję. To może skończyć się zwiększeniem deficytu obrotów bieżących, co wystawiałoby polską gospodarkę na ryzyko zewnętrzne.
NBP za prezesury Adama Glapińskiego musiał się zmierzyć z potężnym kryzysem wizerunkowym. Ten uderzył w reputację banku centralnego i doprowadził do uchwalenia ustawy o jawności wynagrodzeń i ograniczeniu ich dla dyrektorów, która może naruszać niezależność NBP. Chodzi o wynagrodzenie dyrektor departamentu komunikacji i promocji banku Martyny Wojciechowskiej oraz szefowej gabinetu prezesa Kamili Sukiennik. Jako pierwsza jego wysokość oszacowała „Gazeta Wyborcza”, a dzięki nowym przepisom udało się potwierdzić, że w 2018 r. przeciętne miesięczne wynagrodzenie Wojciechowskiej (z nagrodami, premiami, dodatkami) wynosiło ok. 49,5 tys. To była najwyższa płaca, jaką otrzymywał w ub.r. dyrektor w NBP.
Sprawa Wojciechowskiej doprowadziła też do kryzysu na linii Glapiński–PiS. Podobnie jak afera z udziałem protegowanego Glapińskiego.
W połowie listopada ub.r. „GW” opublikowała nagranie rozmowy pomiędzy ówczesnym szefem Komisji Nadzoru Finansowego a Leszkiem Czarneckim. Bankier złożył w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury, w którym zarzuca Chrzanowskiemu korupcyjną propozycję. Śledczy ostatecznie postawili urzędnikowi zarzut przekroczenia uprawnień i decyzją sądu trafił on na dwa miesiące do aresztu. Sprawa odbiła się na Glapińskim, bo Chrzanowski był jego bliskim współpracownikiem, a z nagranej rozmowy wynikało, że po spotkaniu Chrzanowski–Czarnecki panowie udali się z wizytą do prezesa NBP.
Z Chrzanowskim wiąże się też inny plan prezesa NBP, czyli wchłonięcie przez bank centralny nadzoru. Adam Glapiński już na etapie opiniowania jego kandydatury do NBP przez sejmową komisję roztaczał plan integracji KNF pod skrzydłami banku. Zwolennikiem tego rozwiązania był też były szef Komisji. Weto postawił jednak Morawiecki i chociaż w NBP pomysł nie umarł, to jest skutecznie blokowany przez szefa rządu, a przeciwny jest mu także obecny przewodniczący KNF. Tajemnicą poliszynela jest, że na linii Morawiecki–Glapiński iskrzy od dłuższego czasu. Z otoczenia premiera płynęły nawet sygnały, że w związku z aferą KNF prezes NBP – podobnie jak zrobił to Chrzanowski – powinien rozważyć rezygnację z zajmowanego stanowiska. Jego odwołanie jest bowiem praktycznie niemożliwe.