Tytułowa, nieco żartobliwa przeróbka znanej apostrofy Mistrza Adama jest nieprzypadkowa. 2022 r. nie był rokiem szczególnego urodzaju ani „niebieskim oznajmiony cudem”, jak wspominany przez wieszcza w XI księdze „Pana Tadeusza” 1812 r. Ale tak samo jak tamten był rokiem wojny. A westchnienie ulgi oznacza, że mogło być znacznie gorzej.

Bez ciągu dalszego

Konwencjonalna wojna na dużą skalę, w dodatku u granic Unii Europejskiej, rok temu wciąż wydawała się prawie nieprawdopodobna. Jeszcze w styczniu i lutym 2022 r. analitycy oceniali koncentrację rosyjskich wojsk przy granicach Ukrainy jako blef. Słusznie wskazywali, że armia rosyjska jest słabsza, niż się wydaje, gdy obserwuje się defilady, a państwo ukraińskie jest znacznie lepiej przygotowane do odparcia ewentualnej agresji niż w 2014 r. Podkreślali też, że skonsolidowany politycznie Zachód jest gotowy do bardziej asertywnej reakcji niż po aneksji Krymu. Konkluzja była taka, że Moskwie absolutnie nie opłaca się rozpętanie wojny – straciłaby na niej dużo więcej, niż mogłaby zyskać. Tyle że Władimir Putin (zapewne dezinformowany przez oportunistycznych podwładnych) zachował się irracjonalnie i dał rozkaz ataku.
Dziś już wiemy, że przewidywania analityków w pełni się potwierdziły. Wojna powoli, ale skutecznie wykrwawia rosyjską armię. Kolejne sankcje rujnują gospodarkę agresora (choć jeszcze zachowuje pozory życia). Trwały antyrosyjski i prozachodni zwrot w nastrojach społeczeństwa ukraińskiego stał się faktem, a wschodnia flanka NATO uległa wzmocnieniu dzięki niespodziewanemu wnioskowi o akcesję Szwecji i Finlandii. W przewidywalnej perspektywie Kreml nie będzie miał już zatem możliwości, by poważnie zagrozić militarnie państwom unijnym (pomijając skrajny i mało realistyczny wariant użycia broni nuklearnej). Wojna stała się też okazją do trzepania skóry siatce rosyjskich agentów wpływu w Europie, a także spowodowała fundamentalną zmianę w europejskim (czytaj: przede wszystkim niemieckim) myśleniu o polityce energetycznej. Na razie koszty tej zmiany są wysokie, ale warto będzie je ponieść, bo światełkiem w tunelu jest realna dywersyfikacja dostaw i położenie kresu rosyjskim szantażom.
Reklama
Ale pamiętajmy, że niewiele brakowało, by losy wojny potoczyły się inaczej. Bylibyśmy w zupełnie innym miejscu, gdyby rosyjska ofensywa na przełomie lutego i marca nie została zatrzymana. Gdyby Ukraińcy nie byli gotowi na desant na podkijowskim lotnisku, gdyby nie sparaliżowali zawczasu siatek przygotowujących dywersję na tyłach i gotowych do zainstalowania w stolicy Ukrainy prokremlowskiego rządu marionetek, gdyby pękła linia obrony na południu i wschodzie… Wtedy Zachód – prawdopodobnie – nie zebrałby się do tak zdecydowanej reakcji. Za moment mielibyśmy pewnie ciąg dalszy, bo będąca na fali Rosja raczej nie poprzestałaby na podboju Ukrainy.
Na szczęście okazało się, że wojna jest kiepskim narzędziem do załatwiania swoich interesów na arenie międzynarodowej, a za błędne kalkulacje płaci się wysoką cenę. Być może dzięki tej nauczce wciąż mamy pokój na Indo-Pacyfiku, a Pekin nie zdecydował się (na razie?) na agresję przeciwko Tajwanowi. Było blisko, zwłaszcza w czasie demonstracyjnej wizyty przewodniczącej Izby Reprezentantów USA Nancy Pelosi w Tajpej. Ale Chińczycy realistycznie ocenili wtedy swoje szanse – i wybrali deeskalację. W nagrodę, zamiast ryzykować rolę kolejnego „czarnego luda”, mogą spokojnie dokończyć wasalizowanie Rosji i tkać swoją sieć wpływów w Azji, Afryce czy Ameryce Łacińskiej.
Wojny, najlepiej na niewielką skalę i toczone cudzymi rękami, są znaną od wieków metodą odwracania uwagi społeczeństw od braku chleba. Ale bywają też koncepcje bardziej finezyjne i szlachetniejsze
Moskwa, na własną prośbę wpełzająca pod chiński but, nadal ma jednak przyjaciół. Nie chodzi nawet o Alaksandra Łukaszenkę, bo ten robił, co mógł, by nie dać się zagonić do aktywniejszego udziału w wojnie przeciwko Ukrainie. Ani o Kim Dzong Una, bo i on nieco zdystansował się od Moskwy. Na pierwszy plan wysunął się Iran – jako dostawca newralgicznego sprzętu wojskowego zainteresowany drogą na skróty do zapasów wzbogaconego uranu i głowic nuklearnych. Stopniowo kształtowała się nam więc nowa „oś zła”. Na pociechę – co prawda zbrojna po zęby, ale coraz biedniejsza.

Cały tekst przeczytasz w świątecznym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej

Autor jest wykładowcą Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, ekspertem fundacji Po.Int i Nowej Konfederacji