Oczywiście, jako rodzic doskonale wiem, ile wspaniałych i niepowtarzalnych doznań zapewniły i zapewniają mi moje córki, a ostatnio także wnuczki. Ale muszę zadać to brutalne pytanie jako politolog i dziennikarz obserwujący od dekad polską i globalną gospodarkę.

Nie sposób przeoczyć, że era podbojów wojskowych opartych na zasobach ludzkich rozumianych wprost – jako liczba ludzi możliwych do przerobienia na mięso armatnie – skończyła się 6 sierpnia 1945 w Hiroszimie. Japończycy stracili do tego momentu w wojnie na Pacyfiku 1 740 955 żołnierzy i 393 000 cywilów - i gotowi byli posłać do boju kolejne miliony samobójców. Ale kiedy mierzący zaledwie 3 metry długości i 71 cm średnicy w najgrubszym miejscu Little Boy zmiótł w sekundę całe miasto, zabijając od 70 tys. do 90 tys. ludzi, było wiadomo, że to koniec. Wystarczyło rozszczepienie 0,8 kg uranu U-235. Jak dawno przewidział Einstein, wojnę wygrała technologia.

Era ekstensywnego rozwoju gospodarczego, opartego na zasobach ludzkich rozumianych wprost – jako liczba rąk do pracy i żołądków do zapełnienia – też skończyła się nieodwracalnie ładnych kilka dekad temu, kiedy Związek Sowiecki i cały blok wschodni zaczął sromotnie przegrywać gospodarczą konkurencję z USA i Zachodem.

ikona lupy />
Zbigniew Bartuś / Forsal.pl
Reklama

W czasach Reagana kolega z Uniwersytetu Łomonosowa w Moskwie opowiedział mi popularny – choć zakazany w Sowietach – dowcip o tym, jak Jimmy Carter pokazał Breżniewowi automatyczną obieraczkę do ziemniaków. Elektryczne urządzenie przypominało sokowirówkę. Wsypywało się do niego kilo ziemniaków i po parunastu sekundach otrzymywało obrane kartofle. Rok później Carter pojechał z rewizytą do Moskwy i Breżniew pokazał mu obieraczkę z napisem „Sdiełano w SSSR”. To była potężna skrzynia, do której ziemniaki wsypywała największa rosyjska wywrotka. Wydajność: tona na minutę. Po kwadransie Carter zaczął kiwać głową z podziwem. I wtedy maszyna się zacięła. Chwilę potem z jednej strony otwarły się drzwi, wyszedł ubrany w mundur komsomolec Sasza i rzucił zrezygnowany: „Chłopaków zasypało, a sam nie będę obierał!”.

Tamtą gospodarczą wojnę też wygrała technologia. Następne wygra tym bardziej, także tę, która toczy się za naszą wschodnią granicą. Pytanie tylko: czy ostateczne zwycięstwo dokonane zostanie przez technologię dla nas i z nami czy też przeciwko nam i bez nas?

Nieco ponad pięć lat temu prowadziłem w sercu Krakowa arcyciekawą debatę ekspertów na temat tego, co nas wkrótce czeka na rynku pracy. Maciej Bitner, wówczas główny ekonomista think tanku WiseEuropa, dziś główny specjalista Urzędu Komisji Nadzoru Finansowego, dowodził, iż jest absolutnie pewne, że wyposażone w sztuczną inteligencję – czyli uczące się maszynowo w oparciu o Big Data - komputery, roboty i automaty odbiorą nam pracę. Wskazał, że już dziś maszyny zastępują ludzi w profesjach niebezpiecznych i niewdzięcznych. Docelowo ludzie przestaną być potrzebni w przemyśle, w transporcie (autonomiczne ciężarówki już jeżdżą; samoloty w zasadzie latają same), ale też w diagnostyce medycznej (rolę naszego pierwszego diagnosty odegra smartfon). W chirurgii zdominowanej przez roboty dobry specjalista już teraz potrafi wykonać 100 razy więcej operacji niż jego kolega ze skalpelem. Są one bez porównania precyzyjniejsze - i małoinwazyjne. W wojsku i policji czarną robotę odwalają drony; rozpoznaniem zajmują się satelity.

Tomasz Brzostowski z Hitachi Vantara, firmy będącej potentatem w przetwarzaniu Big Data i w równie dynamicznie rozwijającej się branży internetu rzeczy (z siedzibą w Kalifornii) podkreślił na tamtym spotkaniu, że zmiany, o których mówi Bitner, nastąpią szybciej, niż się spodziewamy – ba, w niektórych krajach, jak Japonia i Korea Południowa, już się dokonały. „Będą to zmiany znacznie głębsze i obejmą również miejsca pracy uznawane dziś za kreatywne, czyli zarezerwowane dla człowieka” – przewidywał, a właściwie stwierdzał Brzostowski. Wiedział, że za cztery, pięć lat pojawi się coś takiego, jak ChatGPT, bo po prostu sam nad czymś takim pracował.

AI w XXI wieku nauczyła się wygrywać z każdym człowiekiem nie tylko w szachy, ale i tak skomplikowane gry, jak starochińskie GO, wykorzystując do tego strategie niespotkane dotąd w historii. Oznacza to, że – analizując wszystkie dostępne rozgrywki – WYMYŚLIŁA własne posunięcia i POTRAFIŁA je elastycznie zastosować reagując na ruchy przeciwnika.

Przedsiębiorca Michał Czekaj, wiceprezydent krakowskiej Izby Przemysłowo-Handlowej, która powstała u progu epoki przemysłowej, mówi, że gdyby w Polsce było tyle robotów i automatów na 10 tys. mieszkańców, co w jego firmie, to pracę musiałaby zmienić połowa Polaków. A gdybyśmy byli tak zautomatyzowani, jak Korea Południowa, to bez zajęcia zostałoby nad Wisłą ponad 80 proc. pracowników przemysłu i dwie trzecie kadr biurowych. Tempo zmian było dotąd w Polsce wolniejsze niż w Korei czy Japonii głównie dlatego, że Polacy byli długo o wiele tańsi od robotów i algorytmów.

Pięć lat temu Maciej Bitner był optymistą, a Tomasz Brzostowski - pesymistą. Pierwszy przekonywał, że rozwinięte społeczeństwa Zachodu przeistoczą się w „sowokota”, czyli kota z głową sowy. Kot jest racjonalnie rzecz ujmując całkowicie bezużyteczny – zaspokaja jednak wyższe emocjonalne potrzeby ludzkie. I właśnie taką rolę odegra w świecie algorytmów 80 proc. ludzkiej populacji. Reszta będzie sową – zajmie się wymyślaniem zajmujących i ciekawych zajęć dla „kota”. To wizja, w której algorytmy i automaty wyręczają nas w niewdzięcznych i nudnych pracach, by dać nam więcej czasu na rozwijanie pasji, nawiązywanie relacji i wypoczynek.

Pesymista Brzostowski odparł, że wkraczamy w czasy, w których człowiek Zachodu nie tylko rezygnuje ze wsparcia Boga, ale i sam przestał być „bogiem”. W tę rolę wchodzi sztuczna inteligencja – w sensie zupełnie dosłownym. Codziennie poszerza się obszar, w którym AI decyduje o naszym życiu – lub śmierci.

Obsesją Philipa K. Dicka było pytanie, czy może istnieć algorytm święcie przekonany o swym człowieczeństwie - i z tego powodu liczący przed snem zwyczajne owce, jak my. Brzostowski już dawno ostrzegał, że takie algorytmy – nomen omen – RODZĄ SIĘ w laboratoriach.

A jeśli tak, to… po co nam dzieci?