Świat

Rosyjska państwowa agencja „Rosfinmonitoring” właśnie wykonała orzeczenie Sądu Najwyższego (oczywiście niezwykle wręcz niezawisłego) – i dodała „ruch LGBT” do listy organizacji terrorystycznych i ekstremistycznych. Tęczowi aktywiści znaleźli się tam w towarzystwie bardzo licznych grup opozycyjnych lub po prostu „obywatelskich”, ale też na przykład Al-Kaidy. Z podobnymi we wszystkich przypadkach konsekwencjami prawnymi.

To kolejny krok brunatniejącego reżimu, posługującego się retoryką o „obronie tradycyjnych wartości chrześcijańskich”, w kierunku dyskryminacji mniejszości obyczajowych. Swoista kropka nad „i”, po wcześniejszych decyzjach o ustawowym zakazie promowania „nietradycyjnych” stosunków seksualnych oraz zakazie prawnej i medycznej korekty płci. Pewnie częściowo jest to efekt prywatnych fobii starzejących się przywódców, a częściowo – cynicznej rachuby na polityczne wsparcie ze strony ultrakonserwatywnych środowisk na całym świecie, głównie w kluczowych państwach Zachodu.

Reklama

To pokazuje też stosunek rosyjskiego reżimu do terroryzmu jako zjawiska: „terrorystą” staje się każdy, kto nie spodobał się akurat władzy. Tymczasem cywilizowany świat definiuje terroryzm inaczej: jako oparte na przemocy lub jej groźbie działanie, wymierzone w życie lub interesy osób postronnych i niewinnych, niezaangażowanych bezpośrednio w konflikt. Po to, by dzięki efektowi szoku i przerażenia wymóc na faktycznych decydentach pożądane zachowania. Tę definicję wypełniają liczne działania rosyjskie: począwszy od celowych ataków na obiekty i ludność cywilną, z dala od frontu, aż po „wzięcie jako zakładników” głodnych społeczności w Afryce i Azji, poprzez ograniczenie środkami militarnymi możliwości eksportu ukraińskich zbóż. Kreml nie raz potrafił też sięgać po „cudzą flagę” i organizować zamachy terrorystyczne za granicą i na własnym podwórku, gdy było mu to politycznie na rękę. Wiele wskazuje na to, że tak samo mogło stać się także wczoraj w Krasnogorsku pod Moskwą.

„Z terrorystami się nie negocjuje” – głosi tyleż popularny, co nieprawdziwy slogan. Czasami trzeba, gdy nie ma możliwości odstrzelenia im głów bez uszczerbku dla ich Bogu ducha winnych ofiar. Pytanie, czy wobec tego można (i należy) negocjować z państwem Putina, wisi nad dyplomatycznymi salonami całego świata. Na razie łatwiej jest jednak negocjować z Ukraińcami, żeby walcząc o swe przetrwanie, nie naruszali zanadto dobrostanu sytych kibiców.

„Dalszy wzrost cen benzyny w Stanach Zjednoczonych osłabiłby notowania prezydenta Joe Bidena i zmniejszyłby jego szanse na reelekcję” – ocenia Reuters, informując o niejawnych naciskach USA na Kijów, aby ten zaprzestał dronowych akcji przeciwko rosyjskim rafineriom. Ta sama agencja wczoraj doniosła, że nacisk licznych rządów zachodnich właśnie doprowadził do zniknięcia z Internetu ukraińskiej czarnej listy 50 wielkich firm z różnych zakątków świata, określanych jako „sponsorzy wojny” – bo robiących nadal interesy w Rosji. Dominowały tam co prawda marki z Chin, ale były i z USA, Francji, Niemiec oraz paru mniejszych państw unijnych.

Europa

Powstrzymywanie i zwalczanie międzynarodowego terroryzmu islamistycznego – tego najbardziej medialnego w ostatnich latach – poczyniło ogromne postępy dzięki prostemu w gruncie rzeczy pomysłowi. Wkrótce po spektakularnych atakach w USA i Europie spece z kontrwywiadów i sztabów generalnych zaprosili do współpracy finansistów, biegłych w globalnych przepływach finansowych. I wspólnie nauczyli się tropić oraz blokować pieniądze, które przeróżni tajemni sponsorzy (niekiedy bardzo zaskakujący) wpłacali na werbunek, szkolenie i wyposażenie biednych dzieciaków, podkładających potem bomby, porywających samoloty, rozjeżdżających samochodami bożonarodzeniowe jarmarki albo rzucających się z maczetami na przypadkowych przechodniów. Oczywiście, nie zlikwidowało to całkowicie problemu, do tego daleka droga – ale, jak łatwo zauważyć gołym okiem, poważnie ograniczyło jego bieżącą dotkliwość.

Dlatego co sprytniejsi spece od bezpieczeństwa w Europie postulują: fizyczne zwalczanie kremlowskich terrorystów przy pomocy naszych czołgów i rakiet oraz ukraińskiej krwi jest rzecz jasna też niezbędne, natomiast ostateczny sukces zależy od odcięcia agresora od forsy. Temu między innymi służą sankcje, ale nie tylko. Ważny kawałek układanki to ostateczne przejęcie (na razie zamrożonych) rosyjskich aktywów. Wedle propozycji Komisji Europejskiej 90 proc. tych pieniędzy wsparłoby bezpośrednio zakupy broni i amunicji na potrzeby ukraińskich sił zbrojnych, reszta trafić ma na pomoc cywilną. Opór oczywiście jest, Rosja warczy i grozi odwetem (sama przyznając, że nie będzie on „symetryczny” – jakoś bowiem dziwnym trafem w rosyjskich bankach nikt przytomny od dawna nie trzyma niczego wartościowego). Po cichu przeciw konceptowi lobbują też niektóre środowiska bankowe w UE, bo prawdopodobnie obawiają się nie tyle hipotetycznego przeciwdziałania Rosjan – co utraty innych, intratnych wkładów od krwawych bandytów z innych części świata.

Tak, precedens mógłby mieć daleko idące następstwa. I w tym tkwi jego urok – świat, w którym trefne pieniądze przestają krążyć w cywilizowanym obiegu byłby dużo piękniejszy i bezpieczniejszy. Nawet, jeśli ten i ów troszkę musiałby przez to zbiednieć. Warto więc trzymać kciuki za inicjatywę Komisji.

Polska

My też mamy swoich terrorystów. Kudy im tam do Putinów i Bin Ladenów, rzecz jasna. Ale mechanizm przecież analogiczny: uderzać nie w tych, do których mamy pretensje, lecz w tych, którzy są w naszym zasięgu. Z nadzieją, że krzyk i płacz niewinnych ofiar naszej akcji wzruszy lub przestraszy odległego od miejsca akcji decydenta, a w konsekwencji tego szantażu zmusi do uwzględnienia postulatów agresora.

Tak, dobrze się Państwo domyślacie – piję do rolników i „rolników”. Wszak nie blokują Berlaymont w Brukseli (gdzie jest szansa uzyskać korzystne dla nich rozstrzygnięcia) lub chociaż pewnej willi na Żoliborzu (gdzie mieszka jeden z kluczowych winowajców ich nieszczęścia, usypiający ich wcześniej wyborczą kiełbasą i takąż propagandą). Uparcie „walczą o swoje” zastawiając traktorami drogi i ulice, po których przecież nie jeżdżą odpowiedzialni za rozwiązanie problemu ministrowie, lecz Pani, Pan i ja. Pasuje do podanej wyżej definicji? Jak najbardziej.

Drodzy rolnicy! Z częścią waszych postulatów mogę się nawet zgadzać, ale metoda walki o nie jest przeciwskuteczna. Niewinni ludzie tracą czas, nerwy, często pieniądze i zawodowe okazje. Na razie uzyskaliście to, że coraz więcej ofiar tych blokad, z czystej złośliwości i z rozpaczy, na sklepowych półkach celowo szuka żywności, która nie jest „made in Poland”. W drugiej kolejności, jak wszyscy faktyczni terroryści, doczekacie się tego, że sprytni spece od bezpieczeństwa i finansów (nie tylko w Polsce) w sposób instytucjonalny zadbają o to, żebyście mieli coraz mniej środków do dyspozycji. Na traktory i paliwo do nich. I problem zniknie. Wy być może też. I mało kto będzie z tego powodu płakał, jak po Bin Ladenie i Putinie.