Oto poranny brief - wszystko, co musisz wiedzieć o tym, co teraz dzieje się w gospodarce.

Polskie pensje gonią te zachodnie

Wynagrodzenia w Polsce są nadal znacznie niższe niż w Europie Zachodniej, ale stopniowo zmniejszamy tę różnicę. Godzinowe koszty pracy w Polsce urosły w pierwszym kwartale tego roku o 14,1 proc. O tyle samo urósł główny składnik kosztów pracy, czyli wynagrodzenia. To rekordowo szybki wzrost w całym zestawie danych dotyczących naszego kraju, sięgającym 2002 roku. Dotychczasowy rekord z 2022 roku wynosił 13,2 proc.

Tymczasem średnia dla całej Unii Europejskiej na początku tego roku to wzrost o 5,8 proc., swoją drogą także rekordowy. W Niemczech wynagrodzenia urosły o 6,3 proc. (to też rekord), we Francji o 2,6 proc. we Włoszech o 3,3 proc., w Hiszpanii o 4,5 proc.

Szybciej niż u nas płace rosły tylko w trzech krajach: w Rumunii o 16,4 proc., w Bułgarii o 15,8 proc. i w Chorwacji o 15,3 proc.

Podobnie wygląda sytuacja w nieco dłuższym terminie. Licząc od 2020 roku, wynagrodzenia w Polsce urosły o 46,1 proc. Szybciej szły w górę tylko w Bułgarii (48,8 proc.) i na Węgrzech (52,8 proc.). Tymczasem średnia dla całej Unii w tym czasie to wzrost tylko o 9 proc. Jeśli chodzi o największe gospodarki, czyli Niemcy, Francję i Hiszpanię, to tam wynagrodzenia poszły w tym okresie w górę odpowiednio o: 6 proc., 10,9 proc. i 3,7 proc., zaś we Włoszech nawet spadły o 2,6 proc.

Szybszy wzrost wynagrodzeń i całości kosztów pracy w Europie Środkowej wynika w pewnym stopniu z wyższej inflacji u nas po 2022 roku, która sprawiła, że w ujęciu nominalnym wszystko u nas rosło szybciej. Po drugie, generalnie, nasza część Europy doganiając Zachód, rozwija się szybciej, więc także wynagrodzenia mogą rosnąć w szybszym tempie, w ślad za rosnącą wydajnością pracy. Oczywiście jeśli płace idą w górę przez dłuższy czas, wyraźnie szybciej niż wydajność, wtedy gospodarka traci konkurencyjność.

Lewica rozważa, czy dalej być przeciw handlowi w niedzielę

Powrót handlu w niedzielę robi się coraz bardziej prawdopodobny. Sejmowa Lewica, po tym, jak przepadł w głosowaniu jej wniosek o odrzucenie projektu ustawy na ten temat, weszła w fazę refleksji i twierdzi, że jeszcze się zastanowi, czy dalej być przeciw.

"Myślę, że to jest ten tydzień, w którym będziemy jeszcze rozmawiali, jak z tym projektem postąpić" – powiedział w Polskim Radiu wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Wiesław Szczepański, z Lewicy właśnie. Możliwe, że ta wchodząca w skład koalicji rządowej partia będzie chciała uniknąć sytuacji, w której będzie głosować inaczej niż reszta koalicjantów, ale za to tak samo jak PiS, a ustawa i tak przejdzie, bo zagłosuje za nią opozycyjna Konfederacja.

Dokładnie taka sytuacja zaistniała w czasie głosowania nad tym, czy projekt wyrzucić do kosza, czy skierować do prac w komisjach. Zwyciężyła ta druga opcja, wbrew Lewicy.

Projekt złożyli posłowie Polski 2050, zakłada on umożliwienie handlu w pierwszą i trzecią niedziele miesiąca. Pracownicy za pracę w te dni dostawaliby podwójną stawkę, a pracodawca miałby obowiązek dać im dzień wolny w tygodniu przed albo po danej niedzieli.

EBC nie widzi potrzeby ratowania Francji

Europejski Bank Centralny widzi, co się dzieje na europejskich rynkach, ale nie uważa, że powinien wkraczać i interweniować w obronie francuskich obligacji, bo nie widzi takiej potrzeby. Philip Lane, główny ekonomista EBC, traktowany często na rynkach jako szara eminencja w tej instytucji i druga najważniejsza postać w EBC po szefowej Chirstine Lagarde, powiedział, że wyprzedaż francuskich obligacji nie miała chaotycznego charakteru, co sugerowałoby, że rynek wpadł w popłoch. Przyznał on, że faktycznie francuskie obligacje zostały przecenione, ale odbywało się to w spokojny sposób.

Nieoficjalnie źródła w EBC powiedziały Reutersowi, że uspokajanie inwestorów to dziś zadanie dla francuskich polityków, a nie dla banku centralnego.

Jeszcze przed weekendem o ewentualną interwencję w obronie Francji pytana była też sama Lagarde, która zresztą kilkanaście lat temu była francuskim ministrem finansów. Odpowiedziała ona wymijająco, że celem EBC jest realizowanie jego mandatu i utrzymywanie inflacji pod kontrolą, na niskim poziomie. Takie sformułowanie wcale jednak nie musiało oznaczać odmowy w kwestii ewentualnego ratowania francuskiego rynku długu, ponieważ warunkiem utrzymywania inflacji pod kontrolą jest utrzymywanie stabilności finansowej w strefie euro, a poważniejszy kryzys na francuskim rynku mógłby tę stabilność zniszczyć.

W poniedziałek Lagarde powiedziała, że EBC będzie się uważnie przyglądać temu, co dzieje się na rynkach finansowych. Trudno powiedzieć, czy to po tych słowach, czy może po prostu dlatego, że wcześniejszy impet spadków został wyczerpany, ale nastroje na rynkach w Europie wyraźnie się w poniedziałek poprawiły. Spadała rentowność francuskich obligacji, euro zyskiwało na wartości względem dolara, a indeks giełdy w Paryżu poszedł w górę o blisko 1 proc.

My też na tym skorzystaliśmy: WIG 20 urósł wczoraj o 1,9 proc., a euro i dolar potaniały o 4 grosze.

Kolejne rekordy przy Wall Street, Goldman Sachs podnosi prognozy

Europejskimi problemami w ogóle nie przejmują się inwestorzy w Stanach Zjednoczonych, którzy mają swoją hossę i w jej ramach systematycznie biją kolejne rekordy wszechczasów. Indeks S&P 500 w poniedziałek urósł o 0,8 proc. i zbliża się już do poziomu 5500 punktów.

W utrzymaniu dobrych nastrojów pomógł bank Goldman Sachs, który ogłosił, że jego zdaniem do końca roku S&P 500 sięgnie poziomu 5600 punktów. Oznacza to, że przed nim jeszcze wzrost o 2,3 proc. To wprawdzie niewiele, ale poprzednia prognoza banku mówiła o poziomie 5200 pkt na koniec roku, a to oznaczało zapowiedź kilkuprocentowych spadków, bo 5200 indeks giełdy przy Wall Street zdobył już w marcu.

Goldman uważa, że cały, złożony z 500 spółek indeks będzie ciągnięty coraz wyżej przez kilka największych i zwraca uwagę, że Microsoft, Apple, NVidia, Amazon, Meta i Alphabet mają łączny udział w indeksie na poziomie ponad 31 proc. Wszystkie te spółki powinny pokazywać coraz większe zyski, rosnąć powinny też prognozy tych zysków na rynku, a to powinno napędzać dalsze wzrosty notowań na giełdzie.

Tak zresztą dzieje się już od dłuższego czasu. Tylko w tym roku S&P 500 poszedł w górę o blisko 15 proc., ale w tym samym czasie akcje gigantów technologicznych rosły bardziej: Microsoft poszedł w tym roku w górę już o 19 proc., Amazon o 21 proc., Alphabet o 27 proc., Meta o 43 proc., a NVidia aż o 164 proc. Tylko Apple ma stopę zwrotu poniżej tej dotyczącej indeksu giełdowego, na poziomie 12,6 proc.

13 mld złotych deficytu w budżecie w maju

Budżet państwa miał w maju 13,3 mld zł deficytu, o jakieś 2,5 mld więcej niż w maju rok temu. Licząc od początku roku, deficyt sięga już 53 mld złotych, a licząc za ostatnie dwanaście miesięcy, powiększył się już do rekordowych 117,9 mld zł.

ikona lupy />
Deficyt budżetowy ujęty krocząco / Ministerstwo Finansów

W maju dochody budżetu były o 9,8 proc. większe niż rok temu, a wydatki urosły o 12,4 proc. Nieźle wypadły wpływy z podatku VAT, które okazały się większe niż przed rokiem o 21,8 proc. Za to wpływy z akcyzy i podatku CIT spadły, w tym pierwszym przypadku o 2,8 proc., a w tym drugim o 7,5 proc.

Koszty obsługi długu publicznego wyniosły w maju 10,7 mld zł, ale były minimalnie mniejsze niż rok temu. W efekcie udział tych kosztów w całkowitych wydatkach budżetowych powoli maleje i jest teraz na poziomie 8,5 proc.

ikona lupy />
Udział wydatków na obsługę długu publicznego / Ministerstwo Finansów