Poczta potwierdziła PAP, że zapadła decyzja zarządu Poczty Polskiej dotycząca uruchomieniu programu dobrowolnych odejść (PDO) w Spółce jeszcze w tym roku. Program skierowany jest do pracowników administracji oraz osób, które posiadają podwójne źródło dochodów (np. świadczenia emerytalne). Jak podano, pracodawca zwrócił się z prośbą o opinię do organizacji związkowych na temat tego projektu, a organizacje związkowe zostały poproszone o przez Zarząd o zaopiniowanie do 5 października. "Wówczas zostaną podjęte dalsze decyzje o ostatecznym kształcie i zasadach programu" - poinformowała PAP spółka.

Poczta uzasadniła, że "środki finansowe, które otrzymała Spółka i o które ubiega się w ramach przepisów tarczy antykryzysowej 4.0, nie rekompensują w pełni spadku przychodów, zmalały zatem możliwości ponoszenia wydatków Spółki na wynagrodzenia i świadczenia na rzecz pracowników, które stanowią blisko 70 proc. jej kosztów".

Jak podano, "zarząd musi podejmować trudne decyzje, chcąc zadbać o Pocztę Polską i jej pracowników w długofalowej perspektywie. Ich celem jest utrzymanie stabilnej sytuacji finansowej firmy oraz ochrona większości miejsc pracy w Spółce". Poczta Polska do tej pory przeprowadziła sześć edycji PDO w latach 2012-2016.

Reklama

Posłowie Lewicy domagają się specjalnego posiedzenia sejmowej komisji infrastruktury, które poświęcone byłoby sytuacji pracowników Poczty Polskiej, w związku z informacjami o "programie dobrowolnych odejść". Jak mówił Przemysław Koperski, który brał udział w rozmowie ze związkowcami z Poczty, Poczta Polska otrzymała w transzach 419 mln zł z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. "Dzisiaj zarząd Poczty Polskiej mówi, że pracownicy powinni pożegnać się z pracą. Takie oczekiwanie zostało skierowane do grupy 3,5 tys. osób" - powiedział Koperski. Poinformował, że przedstawiciele Lewicy wystąpią do prezesa Najwyższej Izby Kontroli i do Głównego Inspektora Pracy "z prośbą o sprawdzenie, gdzie jest pół miliarda złotych, które w tym roku Poczta Polska dostała i dlaczego te pieniądze nie trafiły do pracowników".