Pod wpływem pandemicznych wydatków i zmniejszonych dochodów podatkowych szybko narasta deficyt finansów publicznych oraz zwiększa się poziom zadłużenia. Jest to zjawisko o zasięgu globalnym. Nie ogranicza się do krajów rządzonych przez „populistów”. Gra idzie o uniknięcie katastrofalnej recesji. Z powszechnością i nieodzownością długów publicznych trzeba się pogodzić, ale najpierw należy zrozumieć ich naturę. Z tym mają zaś problem nie tylko koryfeusze krajowej nauki o ekonomii, lecz także politycy i publicyści. Przykładem jest alarmistyczna opinia Tomasza Pruska „Świat na kredyt stanie pod ścianą” (DGP 34/2021), która zawiera rozliczne – i błędne – interpretacje kwestii zadłużenia.
Bezbolesna obsługa
Autor zdaje się sugerować, że przyspieszony wzrost deficytów budżetowych jest skutkiem niefrasobliwego gospodarowania pieniądzem, zwłaszcza publicznym. Teza ta jest nieprawdziwa w odniesieniu do obecnej sytuacji. W latach poprzedzających wybuch pandemii pieniądzem publicznym gospodarowano raczej dość rygorystycznie. Na przykład w Polsce deficyt malał sukcesywnie, a w 2020 r. planowano nawet osiągnąć nadwyżkę budżetową.
Niefrasobliwe gospodarowanie pieniądzem publicznym nie było też źródłem globalnego kryzysu z lat 2007–2009. Dług publiczny strefy euro stopniowo się obniżał w stosunku do PKB aż do momentu załamania (pod koniec 2007 r. wynosił tylko 66 proc.). Dopiero wybuch kryzysu wymusił nadzwyczajne wydatki państwowe, co wywindowało poziom długu (w apogeum w połowie 2014 r. wyniósł on 94 proc. PKB). Czy alternatywą dla tej polityki byłoby bardziej rygorystyczne gospodarowanie pieniądzem publicznym? Nie. Po pierwsze, pogłębiłoby to i tak dotkliwą recesję oraz zmniejszenie dochodów podatkowych (co oznaczałoby wyższy deficyt). Po drugie, większy spadek PKB spowodowałby dodatkowy wzrost długu w relacji do PKB, nawet gdyby deficyt miał pozostać nominalnie niezmieniony.
Warto zauważyć, że po 2014 r. strefa euro powoli redukowała poziom zadłużenia publicznego, przede wszystkim za sprawą wzrostu gospodarczego. Pod koniec 2019 r. obniżyło się ono do 84 proc. PKB. Gdyby nie pandemia, spadałoby także w latach następnych. Założenie, że PKB będzie szedł w górę, co pozwoliłoby na spłatę długu, nie jest bynajmniej groźne – jak twierdzi Tomasz Prusek. To założenie ze wszech miar realistyczne.
Treść całego artykułu przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP.