Strasznie trudno oddzielić takie wizje od bieżącej polityki (czytaj: wyborczego mordobicia). Ba, ciężko je nawet wyabstrahować od wzmożonego sado-maso wewnątrz Zjednoczonej Prawicy. Można więc było przewidzieć, że tuż po ogłoszeniu przez prezydenta Andrzeja Dudę, iż nasza piękna i rosnąca w siłę (werbalną) ojczyzna będzie się starać o organizację największej imprezy sportowej globu (dla ciekawych kulis politycznych karesów: PAD zrobił to w godzinę po tym, jak na tym samym kongresie w tym samym Zakopanem premier Mateusz Morawiecki obwieścił organizację mistrzostw świata w siatkówce), Polki i Polacy podzielą się na: kibolskich zwolenników i śmiertelnych przeciwników tego posunięcia.

A szkoda. Warto pewne rzeczy policzyć na zimno, z użyciem arkusza kalkulacyjnego i zdrowego rozsądku. Oczywiście, umieszczając w odpowiedniej rubryce dwa arcypolskie lewary, dzięki którym – w znacznej mierze – jesteśmy dziś, gdzie jesteśmy:

  • przekonanie, że wiara góry przenosi;
  • pewność, że Polak potrafi.
Reklama

One, przy wsparciu Opatrzności i dzięki szczęśliwemu układowi geoplanet, lewarują nam rozwój od trzech dekad. Więc może sprawdzą się przez trzy kolejne?

Oczywiście, wiem, że historia tak nie działa, podobnie jak dotychczasowe wyniki funduszy inwestycyjnych nie gwarantują zysków w przyszłości. Ale… warto marzyć. Nie zgadzam się z Donaldem Tuskiem, że jak ktoś ma wizje, to powinien się udać do psychiatry. Myślę, że i Tusk się z tym dzisiaj nie zgadza. Już wie, że ludziom nie wystarcza ciepła woda w kranie – zwłaszcza w chwili, gdy zyskują irracjonalną pewność, że ta woda zawsze będzie. Odkąd zeszliśmy z drzewa, potrzebujemy i chleba, i igrzysk.

Zostawmy więc filozofom, socjologom i psychologom społecznym rozważania nad sensem igrzysk. Policzmy, czy (będzie) nas na nie stać.

Ile kosztowały poprzednie igrzyska

Gdyby skupić się na kosztach organizacji ostatnich igrzysk – w Tokio – można się przerazić. Japończycy wydali na nie oficjalnie 28 mld dolarów – dwa razy więcej niż planowali. Gdyby przyłożyć tę kwotę nominalnie i wprost do PKB Polski na początku transformacji, czyli w roku 1990, to wyszłoby… 42 procent. Nie do uniesienia. Tyle przeznaczaliśmy wówczas na całą edukację, armię, kulturę i politykę społeczną - łącznie. Jednakowoż od tego czasu wzbogaciliśmy się – i to (po Chinach) najobficiej na świecie. Zarazem trzeba pamiętać, że Japończycy wydali na igrzyska nieprzytomnie dużo.

Wszyscy możemy się chyba ponadpartyjnie i apolitycznie zgodzić, że Tokio 2020 to nie była standardowa impreza. W realiach pandemii: totalnego paraliżu globu, przesuwania terminów, a potem skomplikowanych zabezpieczeń i miliarda ograniczeń, trudno było zapanować nad wydatkami, a zarazem liczyć na to, że inwestycja (bo to jest zawsze – z założenia - inwestycja) choć w części się zwróci.

Wcześniejsze, w miarę normalne, igrzyska - w Rio de Janeiro - kosztowały 15,6 mld dolarów. I to jest kwota, o jakiej mówią (dość) oficjalnie autorzy pomysłu. Zwracając przy okazji (i nieprzypadkowo) uwagę, że w przeliczeniu na złotówki da to mniej więcej 70 mld zł. Czyli tyle, ile w 2024 r. wydamy na program Rodzina 800 plus. Wydamy w rok. A w igrzyska mamy inwestować pięć-sześć lat. I jeszcze potem, przez dziesięciolecia, obiekty wraz z całą infrastrukturą oraz trudną do przecenienia promocją mają nam procentować – jak w Monachium czy Barcelonie. Bo czemu nie?

Brzmi to, przyznacie, nieźle, ale nie może nam umknąć pewien podstawowy szkopuł. Kiedy Brazylijczycy organizowali w 2016 r. igrzyska w Rio, ich PKB wynosiło prawie 1,8 bln dolarów. Co oznacza, że impreza kosztowała ich w sumie (wraz z kolorowymi piórami, rumem cachaca i sambą) 0,87 ówczesnego PKB. Tymczasem PKB Polski wyniosło w 2022 r. 688,3 mld dol., a wedle wiosennych prognoz Międzynarodowego Funduszu Walutowego w roku obecnym wzrośnie do 750 mld dol. (ostatnie prognozy ekspertów są zdecydowanie bardziej pesymistyczne; coraz więcej mówi o braku wzrostu, ale na razie to zostawmy).

Gdybyśmy dziś chcieli wydać 15,6 mld dol. na igrzyska, to wydatek ten stanowiłby aż 2,08 proc. obecnego PKB. Ustanowilibyśmy w ten sposób rekord świata, dzierżony dotąd przez Hiszpanów, którzy na organizację olimpijskich zmagań w Barcelonie przeznaczyli 11,1 mld dol., czyli 1,76 proc. swego ówczesnego PKB. Notabene hiszpańska gospodarka była wtedy mniej warta w dolarach niż nasza obecnie (630 mld dol. wobec co najmniej 688 mld lub wciąż możliwych ponad 700 mld.)

Eksperci moneytransfers.com, opierając się na danych Banku Światowego, wyliczyli, że:

  • drugie najdroższe igrzyska w stosunku do PKB zorganizowali w ciągu ostatnich 30 lat Grecy: Ateny pochłonęły w 2004 roku 3,3 mld dolarów przy ówczesnym PKB Grecji wynoszącym zaledwie 209 mld dol., co daje 1,58 proc. PKB).
  • trzecie miejsce w tej oryginalnej konkurencji zajmują na razie Australijczycy – igrzyska w Sydney (w 2000 r.) kosztowały 5,7 mld, czyli 1,37 proc. ówczesnego PKB kraju kangurów.

Kolejne miejsca w tym zestawieniu zajmują:

4. Brazylia (Rio de Janeiro 2016) – 15,6 mld dol., czyli 0,87 proc. PKB

5. Wielka Brytania (Londyn 2012) – 17,1 mld dol., czyli 0,63 proc. PKB

6. Japonia (Tokio 2020) – 28 mld dol., czyli 0,55 proc. PKB

7. Chiny (Pekin 2008) – 7,7 mld dol., czyli 0,17 proc. PKB

8. USA (Atlanta 1996) – 4,8 mld dol., czyli 0,06 proc. PKB.

Ile naprawdę kosztowałyby igrzyska olimpijskie w Polsce

Aby policzyć, na którym miejscu na powyższej liście znalazłaby się w 2036 r. Polska, musimy mieć dwie liczby: realny koszt organizacji wydarzenia oraz PKB naszego kraju za niespełna 13 lat. Czy to jest w ogóle do oszacowania?

Zanim spróbuję odpowiedzieć na to pytanie, muszę przywołać to, co usłyszałem w kuluarach kongresu w Zakopanem: do zgłoszenia Polski do rywalizacji o letnie igrzyska, które mają się odbyć za niespełna 13 lat (zapewne w Europie), zachęcił polityków PiS spektakularny, w ich opinii, sukces Igrzysk Europejskich zorganizowanych w Krakowie i Małopolsce latem tego roku. W zawodach rozegranych między 21 czerwca a 2 lipca rywalizowało 6380 zawodników w 29 dyscyplinach. 12 dyscyplin rozegrano w randze Mistrzostw Europy, w 19. sportach stawką były kwalifikacje do przyszłorocznych Igrzysk Olimpijskich w Paryżu.

Politycy PiS podkreślają, że tak wielka impreza kosztowała marne 500 mln zł, z czego 300 mln dało państwo, a po 100 mln złożyły się samorządy (Kraków i Małopolska). A to jest tylko – wedle obecnego kursu - 113 mln dolarów. W praktyce koszty zbliżyły się raczej do 2 mld zł, czyli 450 mln dol. Ale to nadal niewiele – zważywszy ogrom przedsięwzięcia. Oraz efekty, które przyszły szybciej niż się spodziewano – w postaci m.in. ponad 100-procentowego wzrostu liczby turystów zagranicznych odwiedzających całą Małopolskę, nie tylko Kraków. Efekt gospodarczy wydaje się oczywisty. A dochodzi jeszcze ten pierwotny, sportowy. Podszlifowane obiekty będą dla nas pracować w kolejnych latach.

Teoretycznie na tym tle ewentualna organizacja Igrzysk Olimpijskich nie powinna nas przerażać. Na IO w Paryżu między 26 lipca a 11 sierpnia 2024 rozegranych zostanie 329 konkurencji w 32 dyscyplinach. O medale powalczy 10 500 sportowców, czyli dwa razy więcej niż ostatnio w samym Krakowie. Sęk w tym, że – w przeciwieństwie do Igrzysk Europejskich – organizacja IO wymaga wybudowania odpowiednich, spełniających wyśrubowane wymogi, obiektów. W tym porządnego stadionu lekkoatletycznego.

Minister Bortniczuk przyznał mi w Zakopanem, że w grę wchodzi wyłącznie Warszawa, a najbardziej racjonalnym rozwiązaniem – z uwagi na infrastrukturę i komunikację – byłoby urządzenie wioski olimpijskiej i postawienie stadionu na Okęciu; alternatywnym wyjściem jest inne lotnisko - Bemowo. Ambitne plany ludzi obecnej władzy zakładają też stworzenie obiektów klasy olimpijskiej w wielu innych miastach. Nie musiałyby być wcale arenami zmagań, a jedynie stanowić część infrastruktury wspierającej. Tak to się praktykuje gdzie indziej: pamiątki po IO znajdują się nie tylko w tytularnym mieście igrzysk.

Mamy zatem hipotetyczne miasto i hipotetyczne miejsce. Do tego listę hipotetycznych obiektów. Co daje koszt wspomnianych 15 – 16 mld dolarów. Na dziś.

A co będzie za 13 lat? Po ostatnich dwóch latach, gdy w realiach pandemii przechodzącej w kryzys energetyczny wywołany wojną w Ukrainie ceny wielu materiałów budowlanych wzrosły nagle o kilkaset procent, a robocizny o 200 proc., nikt nie wie, co będzie JUTRO, a co dopiero za tyle lat. 13 lat temu średnie wynagrodzenie w Polsce oscylowało wokół 3.225 złotych brutto, czyli mniej niż obecnie wynosi płaca minimalna. Równocześnie za metr kw. mieszkania w Polsce płaciło się poniżej 6 tys. zł, zaś w Warszawie ok. 8 tys. zł.

Z drugiej strony fakt, iż w pewnym momencie koszty wymknęły się spod wszelkiej kontroli, nie oznacza, że wcale zatrzymania budów. Przeciwnie: powstają zaplanowane drogi (Polska ma już 5 tys. km autostrad i ekspresówek; za dekadę ma ich być 8 tys. km), remontowane są tory kolejowe, rodzi się (ponoć) CPK.

To może nic się nie stanie, jeśli dołożymy do tego stadion z wioską na 25 tysięcy ludzi i kilka(naście) pomniejszych obiektów?

Ile wyniesie PKB Polski w roku 2036?

Niestety, PKB Polski za 13 lat policzyć jeszcze trudniej, niż koszty budowy za lat kilka. Znamy nasze dokonania historyczne i musimy mieć świadomość, że są one… historyczne. Niczym notowania funduszy inwestycyjnych. Zobaczmy – wyrażone w miliardach dolarów amerykańskich - zestawienie PKB, nasze i jeszcze paru krajów, w poszczególnych latach.

1990

Polska – 66

Czechy – 41

Ukraina – 81,5

Hiszpania – 537

Włochy 1.118

Niemcy – 1.772

2000

Polska – 172

Czechy – 62

Ukraina – 32,5

Hiszpania – 599

Włochy 1.114

Niemcy – 1.948

Gdybyśmy patrzyli tylko na pierwszą dekadę transformacji po upadku komuny, okazałoby się, że PKB Polski wzrósł ponad 2,6 razy, Czech – o połowę, a Ukrainy spadł 2,5-krotnie. Hiszpanie i Niemcy odnotowali stabilny wzrost, a Włosi spadek. Ale jeśli wyjdziemy poza tę dekadę, to okaże się, że w 1995 r. PKB (zjednoczonych) Niemiec wynosiło prawie 2,6 bln dol. i było ponad trzy razy wyższe niż dekadę wcześniej (732,5 mld dol. w 1985 r.). Gdyby Niemcy chcieli rozszerzyć dane historyczne na przyszłość, to w optymistycznym scenariuszu z 1995 r. wyglądałoby to inaczej niż w optymistycznym scenariuszu z 2000 r. A scenariusze te dzieli tylko 5 lat. W trakcie których lawinowo wzrosła liczba różnych zmiennych. W samych Niemczech najbardziej zaskakujące okazały się koszty przyłączenia byłej NRD – wielokrotnie wyższe od prognozowanych – oraz mizerne efekty transformacji zniewolonych wschodnich landów i umysłów

.

A co działo się w XXI wieku? Jakie mieliśmy PKB (nadal wyrażone w miliardach USD)?

2010 (po kryzysie finansowym 2008 i 2009)

Polska – 476

Czechy – 209

Ukraina – 141

Hiszpania – 1.420

Włochy 2.130

Niemcy – 3.400

2021 (w pandemii)

Polska – 679,5

Czechy – 282

Ukraina – 200

Hiszpania – 1.420

Włochy - 2.100

Niemcy – 4.260

Widać tu spektakularny skok Hiszpanii w pierwszej dekadzie stulecia i totalną stagnację w drugiej. Widać też narastające problemy gospodarki Włoch. Niemcy cały czas rosły, podobnie jak silnie powiązana z nimi gospodarczo Polska. Ekonomiści mówią o efekcie win-win. Miejmy go z tyłu głowy! Zwłaszcza że my dzięki niemu rośliśmy szybciej – głównie dlatego, że startowaliśmy z o wiele niższego pułapu.

Co nas to uczy i co może się wydarzyć dalej?

Optymistyczne prognozy MFW i BŚ z wiosny 2023 roku mówiły o średniorocznym wzroście naszego PKB o 4 proc. do 2030 r. W najlepszym z realnych wariantów do końca obecnej dekady wypracowalibyśmy PKB warte 986 mld dolarów, a rok później weszlibyśmy do elitarnego grona krajów o PKB powyżej 1 bln dol. W 2036 r. polskie PKB mogłoby wynieść równowartość nawet ponad 1,25 bln dol. W brytyjskim parlamencie zaczęto wygłaszać mowy o tym, że drepcąca po Brexicie gospodarka UK zostanie niebawem wyprzedzona przez polską (co jest grubą przesadą; ekonomiści mówili jedynie o tym, że za kilkanaście lat możemy mieć wyższe PKB na głowę – po uwzględnieniu parytetu siły nabywczej), a obywatele Albionu będą się ustawiać w kolejkach do (marnej) pracy nad Wisłą.

Ale jest tu tyle zmiennych, niepewnych, złożonych i niejednoznacznych (czyli VUCA), że pozostaje nam sokratejskie „Scio nihil me scire”. Owszem, w razie zbiegu kilku optymistycznych scenariuszy, letnie igrzyska w 2036 r. kosztowałyby nas 1,25 proc. PKB, czyli relatywnie mniej niż Hiszpanów, Greków i Australijczyków, a o połowę więcej niż Brazylijczyków i dwa razy więcej niż Brytyjczyków, ale… Optymistyczny scenariusz, a zwłaszcza szczęśliwy zbieg takich scenariuszy, wymaga – zgodnie z nazwą – mnóstwa szczęścia. Ono dotąd Polsce sprzyjało, ale też – a może przede wszystkim - myśmy sprzyjali swojemu szczęściu, zaskakując cały świat nadzwyczajną przedsiębiorczością i pracowitością 24/7. Pytanie: czy nadal to robimy i chcemy robić? Co myślicie, drogie zetki i alfy? Zapieprz czy work-life-balance? I czy optymistyczny scenariusz możliwy jest tzw. bez kultury zapier…? Zaprzęgniemy AI? A może Azjatów? (nie, nie pije tu do afery wizowej; a może jednak piję?).

Na razie fakty są takie, że z jednej strony możemy opijać największy skok cywilizacyjny w dziejach Polski, a z drugiej - chyba przez nadmierne opijanie („ze mną się nie napijesz?!”) złapaliśmy zadyszkę. Liczby są – jak zawsze – bezlitosne. Co więcej – odbierają moc naszym dwu lewarom:

  • przekonaniu, że wiara góry przenosi
  • pewności, że Polak potrafi.

Owszem, lewary są ważne. Ale jeszcze nikt w historii nie pojechał na samych lewarach.

Łukasz Wilkowicz, za całą eskadrą analityków, ostrzegł w tym tygodniu na naszych łamach, że Polsce grozi w mijającym powoli roku - 0 proc. wzrostu gospodarczego. Taką prognozę opublikował BNP Paribas Bank Polska. Bank Handlowy spodziewa się wzrostu o zaledwie 0,1 proc. (wcześniej mówił o 0,9 proc.). GUS podaje, że w I kwartale i II kwartale PKB był realnie niższy niż w analogicznym okresie ub.r. W III kwartale nie było wcale lepiej (świadczą o tym na razie dane miesięczne). Niepewność potęgują wybory – ich wyniku nie potrafi przewidzieć nikt.

I to jest kontekst, w jakim winniśmy patrzeć na Letnie Igrzyska Olimpijskie Warszawa 2036. Najpierw starajmy się, by rubryczki w Excelu (statystyki GUS) wypełniły się liczbami z bardziej optymistycznych prognoz. To, jak widać trudne. Wymaga ciężkiej orki – nie twardych słów. Wymaga współpracy gospodarczej. Wymaga budowania relacji. Tworzenia warunków rozwoju przedsiębiorcom (a nie tylko spółkom skarbu państwa i wybranym zachodnim korpo). Rozsądnej i jawnej polityki migracyjnej. Solidarności. Oględnej narodowej zgody w kluczowych społecznie i geopolitycznie kwestiach.

Wtedy – przy dobrym zbiegu geoplanet i wsparciu arcycierpliwej (chwała Bogu!) Opatrzności, wystarczy nam i na Rodzinę 800/1500 plus, i na igrzyska. Najgorszym scenariuszem byłyby igrzyska zamiast chleba. A piszemy go dziś właściwie codziennie – wpatrzeni w seksowne cyferki z Excela. Cyferki, które są już przeszłością.