W używaniu „prawa do sprzeciwu”, jak nazywa unijne weto premier Mateusz Morawiecki, nie ma nic nadzwyczajnego. Kraje robią to cały czas, także w negocjacjach budżetowych. Problem z polskim wetem nie wynika z faktu jego użycia, lecz z momentu, w którym do tego dochodzi – na negocjacyjnym finiszu, w którym Unia Europejska ma mocno skrępowane ruchy i z trudnością może wykonać krok w stronę Polski.
W ocenie Lucasa Guttenberga z think thanku Centrum Jacques’a Delorsa sprzeciw wobec pakietu budżetowego de facto oznacza dzisiaj polityczną izolację. – Negocjacje w UE są prowadzone w sposób bardzo otwarty, każde państwo członkowskie jest wysłuchane. Ale jest taki moment, w którym wszyscy muszą dojść do porozumienia i nie można tego odkładać bez konsekwencji. Jeśli ktoś decyduje się wspiąć na drzewo, to musi pamiętać, że będzie musiał z niego zejść o własnych siłach – mówi.
Ekspert przypomina, że Polska i Węgry zgodziły się na mechanizm praworządnościowy na szczycie w lipcu tego roku, chociaż dziś oba rządy przyznają się do tego niechętnie. Jego zdaniem ustępstwa wobec naszego kraju w dotychczasowych negocjacjach były znaczące.
Reklama