Jak ocenia dziennikarz "Times" Roger Boyes, czwartkowe szczyty NATO, G7 i UE zostały zaplanowane tak, aby stworzyć wrażenie jedności i determinacji Zachodu, ale widoczna była przepaść między krajami ze wschodniej Europy i tymi z zachodniej, które bardziej obawiają się niestabilności politycznej, jaka może pojawić się w wyniku kryzysu kosztów utrzymania.

"Polska, określana obecnie przez amerykańskich urzędników jako +niezastąpiony sojusznik+, wypowiada się w imieniu sojuszników ze wschodniej flanki NATO, proponując sposoby wzmocnienia wysuniętej obrony. Jeśli strefa zakazu lotów nad Ukrainą jest niewykonalna, to może dostarczyć myśliwce MiG-29, samoloty z czasów sowieckich, które nie wymagałyby długiego szkolenia pilotów? Nie, mówią Amerykanie. Dlaczego nie międzynarodowe siły pokojowe do pilnowania korytarzy humanitarnych? Nie, to zbyt ryzykowne - twierdzą Stany Zjednoczone. Zamknąć europejskie porty dla rosyjskiej żeglugi? Zatrzymać transport drogowy przez granicę polsko-białoruską, gdzie setki ciężarówek przewożą towary przez UE do Mińska - a potem być może do magazynów zaopatrzeniowych rosyjskiej armii? Nie, nie, nie" - pisze Boyes.

Wskazuje na rażącą sprzeczność pomiędzy nakładanymi na Rosję sankcjami, a tym, że wciąż do tego kraju trafiają ogromne kwoty z tytułu zakupu ropy oraz gazu, i przypomina, że ponad 40 proc. rosyjskiego budżetu jest finansowane z dochodów z eksportu energii, zatem tymi pieniędzmi opłacane są wydatki wojenne.

Reklama

"W pewnym sensie Polska działa jako przekaźnik rządu Zełenskiego wewnątrz Sojuszu i nikt, kto obserwował, w jaki ponury sposób niemiecki parlament wysłuchał w zeszłym tygodniu błagania ukraińskiego prezydenta o pomoc, nie może wątpić, że potrzebuje on orędownika" - pisze.

"Polska przyjęła ponad 2,1 mln uchodźców z Ukrainy i nie ma wątpliwości, że w kraju mogą pojawić się kłopoty polityczne. Polska chce od (prezydenta USA Joe) Bidena czegoś więcej niż tylko słów gratulacji i obietnicy zwiększenia liczebności wojsk NATO. I chce czegoś więcej niż tylko milczącego uznania polskiego przywództwa w regionie. (...) Przez pewien czas zespół Bidena traktował polski rząd z pewną podejrzliwością, jako bratnią duszę Donalda Trumpa. To się zmieniło. Polska jest na linii frontu i chce mieć pewność, że USA, Niemcy i inni sojusznicy ją wspierają" - konkluduje publicysta "Timesa".