Wiem, wyczuliście fejka. Nawet znani z innowacyjnej ekstrawagancji władcy cyfrowego - i w coraz większym stopniu także realnego - świata raczej nie zechcą skopiować błyskotliwych pomysłów polskich polityków na utrzymanie lub zdobycie władzy. Rozwiązania służące pozyskiwaniu sympatii emerytów, górników, energetyków, leśników, mundurowych itp. wydają się w biznesie równie absurdalne jak twierdzenie wiceministra Ociepy, iż lepiej ogrzewać dom kolumbijsko-indonezyjskim węglem niż polską pompą ciepła.

Spytam prowokacyjnie: a dlaczegóż te pomysły nie wydają się nam WSZYSTKIM absurdalne w zarządzaniu państwem polskim?

Ile prądu za 500 plus

Reklama

Spójrzmy na kilka, pozornie nie związanych ze sobą, faktów i zdarzeń:

Dość powszechnie wiadomo, że w chwili, gdy PiS wprowadzał program Rodzina 500 plus, średnia pensja krajowa wynosiła 4 tys. zł, a minimalna 1850 zł. Sztandarowe świadczenie wyborcze rządu stanowiło więc na starcie 12,5 proc. średniej pensji i 27 proc. minimalnej. Inflacja miała wtedy wartość lekko ujemną, czyli ceny towarów i usług delikatnie spadły.

Dość powszechnie wiadomo, że w pierwszym kwartale 2023 r. przeciętne wynagrodzenie w Polsce przekroczyło 7,5 tys. zł, a płacę minimalną wywindowano do 3.490 zł. Inflacyjne szaleństwo zatrzymało się na 17,2 proc. , co oznacza szybszy wzrost cen towarów i usług niż w 2022 r. – oraz całym ćwierćwieczu. Wartość 500 plus spadła do 6,6 proc. średniej pensji i 14,3 proc. minimalnej. Mówiąc brutalnie: świadczenie to jest, w relacji do zarobków, warte realnie niemal dwa razy mniej niż wtedy, gdy je wprowadzono. Zwykła waloryzacja powinna je wywindować do poziomu 1000 zł, zwłaszcza że od 1 lipca płaca minimalna wzrośnie do 3600 zł i 500 plus będzie warte już tylko 13,8 proc. owej płacy, a nie 27 proc. jak w 2016 r.

Dość powszechnie wiadomo, że w czołowych metropoliach, jak Kraków, Gdańsk i Warszawa, gdzie przeciętne wynagrodzenie wynosi ok. 10 tys. zł, zasiłek 500 plus staje się powoli klasyczną sumką „na waciki”, jak po upadku komuny ówczesne świadczenie rodzinne. Tak jest zwłaszcza w domach 360 tysięcy specjalistów IT, których zarobki są średnio dwa razy wyższe. Jak wiadomo, dostają oni identyczne świadczenie na dziecko, jak osoby zarabiające płacę minimalną i cała reszta.

Mniej powszechnie wiadomo, że w chwili wprowadzania programu Rodzina 500 plus za owe 500 złotych można było kupić na warszawskiej giełdzie energii ok. 3 megawatogodzin prądu. Jedna MWh w kontraktach na dzień następny kosztowała wtedy ok. 165 zł. Ale w sierpniu 2022 r. cena doszła do prawie… 1.400 zł, a część przedsiębiorców musiało zapłacić nawet 3 tys. zł, czyli kilkanaście razy więcej niż dotąd. Dziś giełdowe stawki spadły do ok. 500 zł, co oznacza, że za zasiłek 500 plus można kupić w hurcie 1 MWh energii – trzy razy mniej niż w 2016 r.; przeciętny śmiertelnik dowie się z informacji dołączanych do rachunku, że to wina Ruskich oraz Unii Europejskiej (systemu handlu uprawnieniami do emisji – ETS; ostatnio cena za tonę CO2 wynosi ok. 85 euro, czyli 385 zł; aby wytworzyć 1 MWh prądu, trzeba spalić blisko pół tony węgla, co wiąże się z emisją ponad tony CO2). W kontraktach na przyszły rok za 1 MWh energii elektrycznej trzeba dziś zapłacić ponad 1000 zł. Czyli za 500 plus kupisz w hurcie tylko pół megawatogodziny prądu. Sześć razy mniej niż w 2016 r. W przypadku „chronionych przez rząd” gospodarstw domowych jest to – w detalu - prawie dwa razy mniej.

Bardzo niepowszechnie wiadomo, że w bardzo słoneczne dni, kiedy instalacje fotowoltaiczne powinny pracować w Polsce pełną parą – bo to pozwala zaoszczędzić bardzo drogi i deficytowy w Polsce węgiel – dochodzi do masowych wyłączeń falowników, czyli - mówiąc najprościej – fotowoltaika jest odłączana od sieci i przestaje produkować energię; zamiast tego spalamy węgiel i gaz. Powodem jest dramatycznie zły stan sieci energetycznych – z powodu zaniedbania koniecznych inwestycji przez wiele lat.

Jeszcze mniej powszechnie wiadomo, że do polskich sieci energetycznych – w ich obecnym stanie – właściwie nie da się już przyłączać nowych elektrowni bazujących na odnawialnych źródłach energii. Odmowy przyłączenia OZE stały się smutną normą. Wynika to wprost ze wstrząsającegoraportu państwowego Urzędu Regulacji Energetyki: w 2022 r. odnotowano ponad 7 tys. odmów przyłączeń instalacji OZE do państwowych sieci! To więcej niż wcześniej przez 10 lat! Przedsiębiorcy próbowali przyłączyć OZE o łącznej mocy zainstalowanej ponad 51 tys. MW. Godzina pracy tych instalacji pozwoliłaby NIE SPALIĆ około 22 tys. ton węgla.

Ile zdrowia za trzynastkę

Dorzucę do powyższych jeszcze kilka, również pozornie nie związanych ze sobą, faktów i zdarzeń:

Kazimiera, 81-letnia emerytka z Kielc, wydawała w 2015 r. na leki ok. 80 zł miesięcznie. W 2023 r. na te same leki wydaje ponad 300 zł. Jest tak pomimo (z powodu?) funkcjonowania od kilku lat państwowego programu „Bezpłatne leki dla seniorów 75+”. Kobieta przeraziła się więc na wieść o tym, że politycy zapowiedzieli podczas kampanii wyborczej jeszcze bardziej darmowe medykamenty.

84-letnia Maria z Płocka, która przepracowała na kierowniczych stanowiskach 37 lat, rodząc „po drodze” trzech synów, którzy też teraz pracują na kierowniczych stanowiskach (ergo: płacą wysokie składki zdrowotne – średnio 20 tys. zł rocznie od osoby), poczuła bardzo silny ból w boku. Cierpiała trzy dni, w końcu mąż wezwał lekarza, który skierował ją na PILNE badanie USG. System przetłumaczył „pilne” na 27 września 2023 r. Synowie załatwili wizytę na pojutrze. Prywatnie. Ich składki na NFZ są OGROMNE – I NIC NIE WARTE.

30-letnia Kasia urodziła dwa lata temu bliźniaki. U jednego z dzieci wykryto ciężką chorobę wymagającą 24-godzinnej opieki, specjalistycznego leczenia i intensywnej rehabilitacji. Polski system opieki zdrowotnej i zabezpieczeń społecznych nie przewiduje finansowania żadnej z tych rzeczy. Koszty opieki i rehabilitacji przekraczają 10 tys. zł miesięcznie. Pokrywane są z prywatnych dochodów małżonka Kasi, który jest – szczęśliwie – szefem teamu inżynierów IT w globalnej korpo. Płaci na NFZ ok. 4 tys. zł składki miesięcznie. Za tym – de facto – podatkiem nie kryje się jednak ŻADNA REALNA USŁUGA PUBLICZNA.

50-letni Ryszard dostał na urodziny upragniony rower. Niestety, już podczas trzeciej przejażdżki zaliczył upadek, doznając licznych i bolesnych obrażeń. Ortopeda zalecił intensywną rehabilitację – „na cito”. Publiczny system NFZ, któremu Ryszard płaci od ćwierćwiecza ok. 1500 zł miesięcznie, wyznaczył termin „na cito” na koniec października 2023 r. Lekarz otwarcie stwierdził, że skorzystanie z tej publicznej oferty będzie równoznaczne z kalectwem, w efekcie czego System będzie musiał wysłać Ryszarda na rentę i płacić mu zasiłek – zamiast pobierać od niego składki przez kolejnych 15 lat. SYSTEM JEST ZATEM KOMPLETNIE IDIOTYCZNY. ALBO PO PROSTU GO NIE MA.

Zapytacie: jak to się wszystko wiąże. Otóż, Kochani, wiąże się bardzo BARDZO!

Trzynastka na USG, czternastka na prąd

Rząd PiS chwali się, że podwoił wpływy do budżetu państwa – dzięki uszczelnieniu systemu podatkowego; czytaj: wyciśnięciu większych kwot od przedsiębiorców i lepiej zarabiających menedżerów i pracowników. Każdy ekonomista łatwo sprawdzi, że opowieści o rzekomym wydarciu miliardów złotych mafiom vatowskim to bajki. Znacznie więcej państwo uzyskało z daniny solidarnościowej, a zwłaszcza z podniesienia i upowszechnienia składki zdrowotnej, która stała się kolejnym podatkiem ściśle uzależnionym od uzyskiwanego dochodu.

Tak naprawdę na hasło „podwojenie dochodów budżetu państwa” KAŻDY ŚWIADOMY OBYWATEL powinien odpowiadać pytaniem: CO ZROBILIŚCIE I ROBICIE Z NASZYMI PIENIĘDZMI? Jakie kupujemy sobie – lub bliskim - usługi publiczne za nasze słone podatki i składki?

Warto, a nawet trzeba przy tym przypomnieć, że publicznie zohydzany przez polityków PiS, publiczne spółki i rządowe media unijny system ETS przyniósł budżetowi państwa polskiego grubo ponad 100 mld złotych z tytułu opłat za emisję CO2. Tak, te środki trafiają do polskiego rządu i powinny służyć m.in. modernizacji sieci przesyłowych, podobnie zresztą jak fundusze z Krajowego Planu Odbudowy, na które czekamy od dwóch lat.

Wiele razy zwracałem uwagę, że to od rządzących zależy, czy przeznaczą kontrolowane przez siebie publiczne pieniądze na – jakże niezbędną nam WSZYSTKIM – modernizację sieci, czy też wolą je wydać na transfery socjalne, w tym 500 plus i nastą emeryturę dla pewnej grupy wyborców. Owszem, decyzja o wspieraniu potrzebujących ma istotny wymiar społeczny. Zarazem jednak świetnie nadaje się do populistycznych gier, a właściwe licytacji – bo z czymś takim, na wzór Argentyny i Grecji, mamy do czynienia nad Wisłą. Ów wybór niesie za sobą potężne konsekwencje ekonomiczne, które bardzo szybko odbijają się na jakości, a nawet długości naszego życia.

Ekonomia jest tu ściśle powiązana z polityką społeczną. Realną – a nie mniemaną. Rozdawanie gotówki nie jest polityką publiczną - ani gospodarczą, ani społeczną. To co najwyżej taktyka wyborcza. Katastrofalna w skutkach, o czym przekonują się dziś na własnej skórze właściwie wszyscy. Niestety, niewielu rozumie, DLACZEGO tak jest.

Wyjaśnijmy to wreszcie

Nie jest powszechną wiedzą obywatelską, że gdyby rząd przeznaczył w ostatnich latach miliardy złotych na transfery socjalne tylko dla tych ludzi, którzy potrzebowali i potrzebują wsparcia, a nie na kupienie określonej grupy wyborców, mielibyśmy wystarczająco dużo środków na modernizację sieci energetycznych. Gdyby jednocześnie tenże rząd zezwolił na budowę farm wiatrowych - a nie blokował je z powodu ideologicznych fobii formacji cieszącej się społecznym poparciem poniżej 1 proc. - to moglibyśmy przyłączyć do systemu zdecydowanie więcej OZE, a niewykluczone że i zrezygnować z importu milionów ton węgla w szczycie energetycznego kryzysu. A teraz trzymajcie się mocno krzeseł: jako państwo (społeczeństwo) wydaliśmy na ten zakup niemal tyle, ile przeznaczamy rocznie na CAŁĄ NAUKĘ I SZKOLNICTWO WYŻSZE. Jesteśmy bodaj jedynym państwem w galaktyce, a już na pewno jedynym rozwiniętym, które wysupłało tyle publicznych funduszy NA OPAŁ – w sytuacji, gdy czołowe państwa budują gospodarkę opartą NA WIEDZY. To efekt wieloletnich zaniedbań i błędów w polityce gospodarczej. Trudno o lepszy dowód na bezsensowne trwonienie publicznych zasobów rozwojowych.

Nie jest powszechną wiedzą obywatelską, że od stanu sieci energetycznych zależy wprost cena prądu dla wszystkich firm i domów w Polsce. Państwo ma obowiązek wspierać rodziny, ubogich i innych potrzebujących, ale - po pierwsze – kluczowe jest to, czy robi to skutecznie, a po drugie - w rząd zobowiązany jest również prowadzić odpowiedzialną politykę gospodarczą. Kiedy jej nie ma, to efektowne – i efektywne wyborczo – wsparcie udzielane ludziom w gotówce staje się szybko mniej warte niż papier, na którym wydrukowano owe tracące wartość złotówki. Przypomnijmy: za 500 zł przeciętne gospodarstwo kupi dziś dwa razy mniej energii niż w chwili startu programu, a w bochenku chleba kupowanym przez polskie rodziny koszt energii wzrósł nawet DZIESIĘCIOKROTNIE!

Nie jest powszechną wiedzą obywatelską, że pięćset plus jest fajne, jak się ma zdrowe dzieci. Jeśli choć jedno zachoruje, niezbędny jest dobrze działający SYSTEM opieki zdrowotnej. Za 500 złotych nie kupisz nawet badania tomografem, o rezonansie nie wspominając.

Nie jest powszechną wiedzą obywatelską, że trzynastka dla emerytów jest fajna, dopóki nie trzeba zapłacić DWA RAZY WIĘCEJ za mieszkanie, prąd, gaz i wykupić w aptece „bezpłatnych” leków – cztery razy drożej niż w okresie, gdy obowiązał „tylko” system dopłat.

Nie jest powszechną wiedzą obywatelską, że czternastka dla seniorów jest fajna, dopóki nie trzeba pójść do lekarza specjalisty, na badania, albo – nie daj Boże - rehabilitację. Terminy oferowane „na cito” przez publiczny system opieki zdrowotnej świadczą wyłącznie o jednym: totalnym rozkładzie tegoż. A za czternastkę nie kupisz ani leków, ani badań, ani nawet – najbardziej przydatnej w tej sytuacji – TRUMNY.

Nie jest powszechną wiedzą obywatelską, że zapaść systemu opieki zdrowotnej przekłada się wprost nie tylko na jakość życia (czytaj: niepotrzebne cierpienie pacjentów), ale i na jego długość. Polska odnotowała w ostatnich czterech latach nieomal największą w Europie i wśród krajów OECD nadumieralność. Za sprawą pandemii, oczekiwana długość życia skróciła się w porównaniu z 2019 r. we wszystkich krajach, ale w Hiszpanii wynosi 83,3, w Szwecji 83,1, w Luksemburgu i we Włoszech 82,7, a w Polsce 75 i pół roku, zaś w przypadku mężczyzn - 71,6. To jest, z całym szacunkiem, poziom bułgarsko-albański. Tym bardziej powinien nam dać do myślenia, że jesteśmy krajem relatywnie zamożnym, o proporcjonalnie wysokich wpływach do budżetu. Żyjemy krócej m.in. z uwagi na to, JAK wydajemy publiczne pieniądze.

Nie jest powszechną wiedzą obywatelską, że rozdawnictwo gotówki lokalnie nakręca nam inflację. Wedle Eurostatu, w kwietniu 2023 r. roczna inflacja HICP w Polsce wyniosła 14 proc., gdy w strefie euro średnio 7 proc., a w całej Unii – 8,1 proc.

Nie jest powszechną wiedzą obywatelską, że wysokie, kompletnie nie przystające do polskich zarobków, koszty energii, wynikające nie tylko z braku polityki energetycznej, ale i zmonopolizowaniu sektora paliwowo-energetycznego przez molochy kontrolowane przez polityków jednej partii, przekładają się na ceny wszystkich towarów i usług, co ma silny wpływ na poziom inflacji.

Nie jest powszechną wiedzą obywatelską w Polsce, że inflacja oznacza wzrost cen! Na zadane przez CiekaweLiczby.pl pytanie: „Co, według Ciebie, oznacza informacja, że inflacja w marcu 2023 roku wyniosła 16,1 proc. w porównaniu z marcem ubiegłego roku, natomiast inflacja w kwietniu 2023 roku wyniosła 14,7 proc. w porównaniu z kwietniem ubiegłego roku?”, poprawną odpowiedź, że ceny rosną, tylko trochę wolniej, udzieliło 60 proc. badanych. Reszta stwierdziła, że… ceny spadają lub wybrała odpowiedź „nie wiem/nie jestem pewna/pewien.” Wśród wyborców PiS odsetek niewiedzących lub źle wiedzących wynosi rekordowe 47 proc. Niewiele mniejszy jest w elektoracie – ponoć otrzaskanej ekonomicznie – Konfederacji…

Nie jest powszechną wiedzą obywatelską, że programy takie, jak 500 plus NIGDZIE nie przynoszą efektu w postaci wzrostu dzietności kobiet i liczby urodzeń. W Polsce można mówić wręcz o klęsce gotówkowej polityki pronatalistycznej: w 2022 roku urodziło się nam najmniej dzieci od ponad 100 lat: 305 tys., z czego kilkanaście tysięcy powiły Ukrainki. Gdy PiS wprowadzał program 500+, szacował, że bez tego zasiłku w najbardziej optymistycznej wersji liczba urodzeń w 2022 r. wyniesie 341 tys., aw pesymistycznej - 314,7. Uruchomienie 500+ miało dać efekt w postaci niemal 371 tys. nowych dzieci…

Nie jest powszechną wiedzą obywatelską, że programy takie, jak 500 plus, ograniczają sferę materialnego wykluczenia najskuteczniej tam, gdzie są dobrze celowane – do naprawdę potrzebujących, a nie po prostu wszystkich, również tych, dla których 500 złotych to jest kwota wydawana zwyczajowo na sushi. Faktycznie więc program ten nie realizuje ani celu demograficznego, ani socjalnego.

Rozumiecie już te zależności?

Czołowi politycy (słusznie?) uznali, że przy obecnym poziomie wiedzy ekonomicznej i obywatelskiej w Polsce (na podnoszeniu której, notabene, kompletnie im nie zależy) najskuteczniejsza w walce o głosy jest licytacja w żywej gotówce.

A że nie rozwiązuje one żadnych problemów społecznych? Że te problemy będą się tragicznie nawarstwiać – także z powodu nieuchronnych skutków nieodpowiedzialnej polityki gospodarczej?

Cóż… Wrócę do konkluzji ze wstępu: „Kto przeżyje (ewentualnie: emigruje), ten ocaleje. Reszta do piachu”. Tego chcemy?