Zanim wyjaśnię, skąd wziąłem składniki, a zarazem spróbuję odpowiedzieć na serię pytań godnych Sfinksa, np. „jak zbudować system podatkowy silnie progresywny i zarazem możliwie liniowy”, albo „jak pogodzić postulat powstrzymania rozdawnictwa i naprawy finansów publicznych z zamiarem nietykania obfitych transferów socjalnych”, kilka spostrzeżeń, które wydały mi się w ostatnim czasie ważne.

O Polsce według PiS

„A czemu ty, Marku, chcesz wyjechać z Polski - kraju, którego gospodarka urosła w ostatnich latach, zaraz po Chinach, najszybciej na świecie?” – takie pytanie zadał znajomemu przedsiębiorcy, parę dni przed wyborami, 30-letni Guido, który dwa lata temu przeniósł się do Krakowa z Włoch (pracuje, jak tysiące cudzoziemców, w sektorze IT). Chcąc odpowiedzieć, Marek wyszukał w dekoderze wykasowane kanały TVP i przetłumaczył włoskiemu koledze „Wiadomości” oraz kilka programów TVP Info.

Reklama

Z przekazu rządowych mediów wyłonił się manichejski obraz świata, w którym dobry rząd PiS toczy walkę z całym światem. Polskę otaczają w zasadzie sami wrogowie. Wrogiem jest – wiadomo – Rosja, którą bohatersko zwalczamy nawet na kortach. Wrogiem jest Białoruś, od której musieliśmy się bohatersko odgrodzić. Ukraina jest co najmniej podejrzana; w przeszłości Ukraińcy mordowali Polaków i do dziś za to nie przeprosili, za to – wykorzystując naszą dobroć – zalali nas swoim zbożem rujnując bohaterskich polskich rolników.

Największy, bo zakamuflowany, wróg kryje się jednak na Zachodzie. Arcywrogiem są Niemcy, zmierzający zawsze do upodlenia Polski pod pruskim butem - tym razem w ramach Unii, która jest tak naprawdę projektem niewiele różniącym się od III Rzeszy i dlatego bohatersko przez polski rząd powstrzymywanym. Pomiotom Hitlera i Bismarcka pomagają zdradzieccy i niewdzięczni Francuzi. Ale Zachód jest zły i demoniczny także dlatego, że próbuje nas utopić w nihilistycznym lewactwie i niezliczonych - jak barwy (tfu!) tęczy – zboczeniach cechujących cywilizację śmierci. My na to odpowiadamy, wzorem dziadów (ale nie „Dziadów” – fuj! „Pani by chciała oglądać takie dziadostwo?!” – pyta minister Czarnek), hymnem „Nie rzucim ziemi” i tańcem świętego Wita na szańcach Częstochowy.

Niestety, siłom Zła służy w Polsce wróg wewnętrzny, czyli Targowica stojąca tam, gdzie stało ZOMO. To wszystkie, poza PiS, elity polityczne, samorządowe, społeczne (NGOsy są „agentami zagranicy”!), artystyczne i kulturalne (Agnieszka Holland!!!). Zaprzęgły zdradziecką, niepatriotyczną część społeczeństwa (bo nie Narodu) i przekabaciły miliony najmniej rozgarniętych, przez co rewolucja PiS musi się stale zaostrzać – do czego konieczne są kolejne kadencje Dobrej Zmiany. Najgorszy jest Goliat vel Belzebub von Tusk. O ile każdy prawdziwy Polak i każda prawdziwa Polka po wsze czasy musi pękać z dumy, że Karol Wojtyła z Wadowic został papieżem, o tyle w takim samym stopniu winien czuć odrazę do Tuska z Gdańska, któremu Niemcy dali stanowisko pierwszego przewodniczącego Rady Europejskiej rodem z postkomunistycznej Europy.

Ten Niemiec okazał się jednocześnie przyjacielem Moskali, który wspólnie z Putinem knuł, jak rzucić na kolana Europę przy pomocy ruskich surowców energetycznych („Reset”) i zamordował prezydenta RP – czego w oczywisty sposób dowiodła podkomisja kierowana przez Antoniego Macierewicza. Wprawdzie prokuratura kierowana przez Zbigniewa Ziobrę nie przekuła tego na żadne zarzuty wobec kogokolwiek, ale to również wina Niemców, którzy wraz z Rosjanami myślą tylko o jednym: żeby znów rozebrać Polskę.

„Wiadomości” i paski TVP cały czas ostrzegały Polki i Polaków, że jeśli ogłupiona i targowicka część społeczeństwa nie zagłosuje na PiS i odda władzę totalnej opozycji z von Tuskiem i tęczowym Władkiem na czele, Polskę czeka zalew imigrantów („druga Lampedusa”), przymusowo relokowanych przez Unię za zgodą nowego rządu („Niemiecki dyktat w sprawie migrantów”, „Maski opadły. PO za przymusowym wpuszczaniem imigrantów do Polski”).

W kolejnym kroku utracimy suwerenność na rzecz Brukseli, Berlina i Moskwy (wszakże rządzić będą służalcy i agenci tych stolic). Pewne jest także podniesienie wieku emerytalnego i odebranie wszelkich dobrodziejstw zesłanych na suwerena via PiS, czyli 800 plus, trzynastek, czternastek oraz dofinansowania do orkiestr dętych, kół gospodyń wiejskich i wozów strażackich. Rozkwitająca pod buławą ministra Błaszczaka polska armia zostanie brutalnie zwinięta (widzowie nie dowiedzieli się ani słowa o rezygnacji generałów). Podobnie jak realizowane z galaktycznym rozmachem projekty w stylu CPK i Izery. Tusk z Czarzastym osobiście zasypią Mierzeję Wiślaną. Trzaskowski odbierze wam darmowe leki.

Paski typu „Führer opozycji”, „Tusk chce niemieckich porządków”, „Tusk rozbroił Polskę” – nie pozostawiły złudzeń. Aby zapobiec ziszczeniu się tego fatalnego scenariusza, Jarosław Kaczyński wypowiedział się w ostatnim miesiącu w „Wiadomościach” i TVP Info 121 razy, Mateusz Morawiecki 18 razy, marszałek Elżbieta Witek 11 razy (podaję za raportem Towarzystwa Dziennikarskiego). Nazwisko Tuska pojawiło się w materiałach „informacyjnych” TVP547 razy. Ale tylko ono. Zawsze w negatywnym świetle.

Lista pozostałych wrogów Polski przedstawia się następująco: Radosław Sikorski (odpowiedzialny za aferę wizową), Tomasz Grodzki (ten od łapówek), Władysław Kosiniak-Kamysz (tęczowy), Szymon Hołownia, Jacek Cichocki, Ryszard Petru. No i oczywiście Agnieszka Holland, której „Haniebny film oburza obrońców granicy”, bo to „Paszkwil za niemieckie pieniądze” i „Paszkwil według scenariusza Putina i Łukaszenki”. A wszystko zwieńczone wypowiedzią prezydenta RP Andrzeja Dudy: „Tylko świnie siedzą w kinie”.

Po obejrzeniu i wysłuchaniu tego wszystkiego osłupiały Guido przyznał Markowi, że też nie chciałby żyć w takim kraju (notabene sytuacja we Włoszech jest dziś równie złożona). Dodał jednak zaraz, że Polska, jaką on przez te dwa lata poznał, jest całkiem inna, a „ta, którą pokazują „Wiadomości”, musiała się zrodzić i zamieszkać w głowie jakiegoś paranoika”.

O cofaniu do przodu

Finalnie Włoch zapytał, co w tej sytuacji zrobi opozycja, czyli nowa koalicja władzy. Co musi, a co może. Rolę prostej (?) odpowiedzi może tu odegrać motto słynnego tekstu Leszka Kołakowskiego „Jak być konserwatywno-liberalnym socjalistą”. Opublikowany 44 temu (rok przed wybuchem pierwszej „Solidarności”!) esej pozostaje zdumiewająco aktualny, a zaczyna się od wypowiedzi konduktora zasłyszanej przez filozofa w warszawskim tramwaju: „Proszę się cofnąć do przodu”.

Tercet demokratycznych ugrupowań, które na dniach podpiszą umowę koalicyjną, by utworzyć rząd, musi wykonać taki właśnie manewr. Czyli z jednej strony odkręcić - szkodliwe w powszechnym mniemaniu – „reformy” PiS (w wymiarze sprawiedliwości, mediach, spółkach skarbu państwa, edukacji…), ale w taki sposób, by nie cofnąć się do epoki sprzed PiS, tylko w jak największym stopniu nadrobić stracony czas, a zatem – uciec do przodu. Nikt rozsądny i kompetentny nie uważa np., że to, co zrobił PiS z Temidą, ma cokolwiek wspólnego z praworządnością i usprawnianiem pracy sądów (fakty i dane temu przeczą), ale zarazem nikt nie wyobraża sobie chyba powrotu do niewydolnego i trapionego wieloma innymi problemami systemu sądownictwa sprzed 2015 r. Konieczna jest gruntowna reforma, ale nie przy pomocy młota pneumatycznego i serialu „Kasta”, jak to zrobił PiS. Sądy muszą być niezawisłe i jednocześnie sprawne oraz skuteczne. Oto wyzwanie dla nowego rządu. Wedle najnowszych badań zleconych przez DGP, pilnych działań w tym obszarze oczekuje niemal dwie trzecie Polek i Polaków. Zwłaszcza że reforma sądów jest warunkiem odblokowania środków unijnych, na początek – z KPO.

A trzeba tu zastrzec, że naprawa Temidy należy do… najłatwiejszych wyzwań, gdyż nie budzi w szerokim elektoracie, ani wewnątrz układającej się koalicji większych kontrowersji. O wiele trudniejsze mogą się okazać kwestie światopoglądowe. Zapewne koalicja dogada się co do finansowania przez państwo zabiegów in vitro. Ale być może w sprawie skali dopuszczalności aborcji najbezpieczniej będzie się odwołać, jak w Irlandii i Hiszpanii, do referendum. Podobnie w kwestii związków partnerskich itd. To są tematy zamiecione przez PiS pod dywan, a ważne dla znacznej części społeczeństwa popierającej zwycięski tercet.

O łączeniu ognia z wodą

Nową koalicję czekają też zapewne spory o sposób i cel rządzenia. Leszek Kołakowski doskonale oddał w przywołanym eseju istotę wiecznego (jak się wydawało) napięcia między liberałami, konserwatystami i socjalistami. Przypomnijmy pokrótce tezy filozofa.

Liberałowie myślą, że:

  • państwo zapewnia wolność nie przez to, że coś robi i coś reguluje, ale przez to, że nie robi nic i pozostawia różne dziedziny życia bez regulacji. W rzeczywistości bezpieczeństwo bywa pomnażane tylko kosztem wolności.
  • zbiorowości ludzkie zagrożone są nie tylko stagnacją, ale degradacją i w końcu śmiercią, jeśli są tak zorganizowane, że inicjatywa i wynalazczość jednostek nie ma już pola rozwoju.
  • nie opłaca się w ogóle dążyć do zwiększonej równości, jeśli wynikiem miałoby być tylko ściągnięcie na dół tych, co lepiej się mają, nie zaś poprawa losu upośledzonych.

Konserwatyści zakładają, że:

  • nigdy nie było i nie będzie takich ulepszeń i usprawnień życia ludzkiego, które nie musiałyby być opłacone pogorszeniem pod innymi względami i że z tej racji przy wszystkich projektach reform obowiązani jesteśmy udawać sobie pytanie o ich cenę.
  • nie wiemy, co by się stało na przykład, gdyby zniesiona została rodzina monogamiczna lub gdyby tradycyjny obrzęd grzebania zmarłych zastąpiony został racjonalną eksploatacją trupów dla celów przemysłowych, ale możemy spodziewać się jak najgorszych skutków.
  • oświeceniowy przesąd, wedle którego zawiść, żądza wyróżnienia, chciwość, agresywność, są tylko wynikiem wadliwych instytucji społecznych i zostaną razem ze zmianą tych instytucji zniesione, jest w najwyższym stopniu niewiarygodny, sprzeczny z doświadczeniem i zgubny.

Socjaliści są przekonani, że:

  • są dobre powody, by ograniczać wolność działań ekonomicznych w imię bezpieczeństwa większości i dążyć do tego, by pieniądz nie obrastał w pieniądz automatycznie
  • historiozoficzny pesymizm, z którego na mocy osobliwego rozumowania wynika, iż progresywny podatek jest hańbą i skandalem, jest równie podejrzany jak historiozoficzny optymizm, na którym zbudowany został archipelag Gułag.
  • należy sprzyjać dążeniu do społecznego nadzoru nad gospodarką, chociaż oznacza to nieuchronnie wzrost biurokracji; nadzór ten nie będzie nigdy istniał bez demokracji przedstawicielskiej, trzeba więc przeciwdziałać zagrożeniem wolności wynikającym ze wzrostu nadzoru.

Ilu będziemy mieć w nowym parlamencie – i zapewne także rządzie - liberałów, ilu konserwatystów, a ilu socjalistów? Kto za nimi stoi?

Formalnie wygląda to tak:

KOALICYJNY KOMITET WYBORCZY KOALICJA OBYWATELSKA PO .N IPL ZIELONI - 6 629 402 głosów (czyli 30,70 proc. ogółu) – 157 posłów (czyli 34,13 proc. miejsc w Sejmie)

KOALICYJNY KOMITET WYBORCZY TRZECIA DROGA POLSKA 2050 SZYMONA HOŁOWNI - POLSKIE STRONNICTWO LUDOWE - 3 110 670 głosów (14,40 proc. ogółu) – 65 posłów (czyli 14,13 proc. miejsc w Sejmie)

KOMITET WYBORCZY NOWA LEWICA -1 859 018 głosów (8,61 proc. ogółu) – 26 posłów (czyli 5,65 proc. miejsce w Sejmie)

Łącznie koalicja będzie miała 248 mandatów – zapewne, bo część komentatorów spodziewa się transferów… z PiS (choć media rządowe twierdzą coś odwrotnego). Aż 63,3 proc. z nich należy do KO, 26,2 proc. do TD, a 10,5 proc. do NL. Teoretycznie można by więc przyrządzić taki przepis na nowe władze Polski:

  • 63,3 proc. liberalizmu
  • 26,2 proc. konserwatyzmu
  • 10,5 proc. socjalizmu

Jest to jednak w ogromnej mierze złudzenie wynikające z bardzo nieprecyzyjnych szyldów, jakimi od dłuższego czasu posługują się ugrupowania i koalicje. W KO znajdziemy wielu liberałów, którzy z łatwością zawstydzą Menzena, ale też wielu konserwatystów i zarazem spore grono o poglądach bliskich lewicy. TD również nie jest spójna, wielu zdeklarowanych konserwatystów to de facto zachowawczy obyczajowo socjaldemokraci lub liberałowie. W NL progresywni aktywiści Partii Razem sąsiadują z liberałami. Z sercem po lewej stronie, ale głową w excelu.

Nowej koalicji przydałby się spokój. Chciałaby to wszystko gotować delikatnie, na wolnym ogniu. Ale możemy być pewni, że PiS (i zapewne Konfederaci) zafundują nowemu rządowi równocześnie grillowanie, smażenie i duszenie. O blanszowaniu nie wspomnę.

O mądrym liberalizmie

Budujący koalicję tercet może się pocieszać, że już w 1979 roku, gdy części naszych nowych posłów nie było jeszcze na świecie, Leszek Kołakowski napisał dla zarysowanej wyżej mieszaniny wody z ogniem całkiem obiecującą prognozę: „(…) możliwą jest rzeczą być konserwatywno-liberalnym socjalistą, albo też - co na jedno wychodzi - te trzy słowa nie stanowią już wykluczających się opcji”. Nawiązując do tej konkluzji historyk Timothy Garton Ash już dwa lata temu podpowiadał bliskim swemu sercu liberałom, że – jeśli odzyskają władzę – pierwszorzędnie konieczne będzie „uczenie się na błędach popełnionych w imię liberalizmu”. Przywołał esej politologa i filozofa Pierre’a Hassnera napisany w 1991 roku, czyli w chwili zakończenia zimnej wojny (rok później Fukuyama ogłosił „Koniec historii”, czyli ostateczny triumf liberalnej demokracji jako „najwyższej formy ustrojowej”). Hassner przestrzegał w nim: „Celebrując tryumf wolności i uniwersalności, liberté i universalité, nie wolno zapomnieć o tej aspiracji, ludzkiej potrzebie, które doprowadziły do nacjonalizmu i socjalizmu (…). Z jednej strony równość i solidarność, z drugiej strony wspólnota i tożsamość. Pierwsze jest raczej z tradycji lewicy, można powiedzieć socjalizmu, drugie raczej z tradycji prawicy, można powiedzieć konserwatyzmu”.

Trzy dekady po Hassnerze, podczas debaty Fundacji Batorego, Timothy Garton Ash zaproponował w ślad za Kołakowskim, abyśmy byli konserwatywno-socjalistycznymi liberałami: „Najpierw równość i solidarność – to oczywiste, że mamy problem z nierównością. Nie chodzi tylko o nierówność dochodu i majątku, ale także o nierówność geograficzną, (…), nierówność międzypokoleniową, a także ważne wymiary kulturalne: nierówność uwagi, nierówność uznania, nierówność szacunku i w końcu nierówność władzy. Dla liberała istotna jest równość szans życiowych. Według mnie, aby to odzyskać, potrzebujemy bardziej radykalnych strategii i polityki, niż dotąd”.

I dalej – pisze Ash – „trzeba brać pod uwagę ujemny podatek dochodowy (skądinąd propozycję Miltona Friedmana) i powszechny dochód podstawowy (UBI, universal basic income). (…) Uniwersalne minimum dziedziczenia wydaje się ciekawe ze względu na nierówność majątku, a także ze względu na nierówny dostęp do kluczowych usług, takich jak służba zdrowia, mieszkania, ubezpieczenie, edukacja. W historii nierówności ważny jest także podział między tymi, którzy mają wyższe wykształcenie, a tymi, którzy go nie mają. Na przykład w referendum w sprawie Brexitu ci, którzy mieli wyższe wykształcenie, głosowali przeciwko opuszczeniu Unii Europejskiej, a ci bez wykształcenia – za”.

Ash zwraca też uwagę na wymiar kulturowy: „Nie możemy powiedzieć, że w ciągu ostatnich 30 lat mieliśmy równy szacunek i troskę o każdego obywatela. Kiedy Ludwik Dorn wymyślił pojęcie „redystrybucja szacunku”, miał sporo racji. Potrzebna jest redystrybucja szacunku, na przykład program „Rodzina 500+” był w pewnym sensie symboliczną redystrybucją szacunku, nie tylko materialną. (…)”.

I wreszcie clue: „W chłodnym i technokratycznym liberalizmie, jaki widzieliśmy przez ostatnie 30 lat, brakowało jednej, zasadniczej cnoty liberalnej, czyli liberalnej wyobraźni, współczucia dla innych, którzy są w trudnej sytuacji, co znajdujemy u takich pisarzy jak Dickens. (…) W Polsce, we Francji czy w Niemczech mamy różne systemy ekonomiczne i polityczne, ale wspólnym czynnikiem jest etos solidarności, która była klasyczną wartością lewicy, ale też wartością chrześcijańską (…)”.

Konserwatywno-socjalistyczny liberał ma się zatem na czym oprzeć. I powinien!

O strachu w PiS

Zanim powstanie nowy rząd i ogarnie kluczowe kwestie, widzowie „Wiadomości” i TVP Info będą karmieni (albo raczej faszerowani) wizją Polski, która – wedle Guido, włoskiego ekspata – „musiała się zrodzić i zamieszkać w głowie jakiegoś paranoika”. To dystopijna opowieść o wiecznie oblężonej twierdzy otoczonej dziką puszczą, w której człowiek człowiekowi wilkiem. Wizja z natury zdradzieckich elit, sprzedajnych kast. Wizja krwawych, tyleż słusznych, co samotnych i skazanych na porażkę powstań. Wizja z natury dobrego „prostego człowieka” – cenionego i bronionego przez jedyną w Kosmosie siłę Dobra: rząd PiS kierowany formalnie przez premiera (akurat Morawieckiego), ale w istocie – przez permanentnie nieemerytowanego zbawcę Polski i Polaków.

To wizja Narodu Polskiego (pisanego właśnie tak) złożonego w stu procentach z rotmistrzów Pileckich, gotowych pójść do Auschwitz i uciec stamtąd w imię Prawdy i Sprawiedliwości, a zarazem z samych tylko Ulmów – bezwarunkowo ratujących wszystkich Żydów świata (szmalcownicy NIE BYLI POLAKAMI – proste?). Wizja społeczeństwa bezinteresownie ratującego Ukraińców – niewdzięcznych potomków banderowców pozostających na usługach oligarchów. Wizja wspólnoty chrześcijańskiej wspaniałej jak żadna i otwartej jak żadna – ale zarazem „rozważnie, dla bezpieczeństwa naszych ukochanych dzieci i kobiet” - nie wpuszczającej terrorystów i degeneratów z maczetami i meczetami - „żeby nie było jak w Szwecji”. Wizja ludu złożonego z „normalnych rodzin”, a nie „zboczeńców paradujących z piórami w d…”. Wizja jedynej (obok Węgier) demokracji chrześcijańskiej – opartej na Dekalogu: bez in vitro, aborcji, z wiernością małżeńską i seksem w pozycjach atestowanych przez arcybiskupa Jędraszewskiego i kurator Nowak.

Wszystkie te składniki urojonej Wielkiej Polski miały w ostatnich ośmiu latach przemożny wpływ na nasze życie. Nie tylko na sposób rządzenia, ale i na formę oraz treść zarządzania poszczególnymi obszarami państwa i społeczeństwa. Edukację, kulturę, naukę, media, gospodarkę, policję, wojsko, służby.

Co istotne – jeśli nie kluczowe – z tą wizją państwa nie dało się w żaden sposób dyskutować. PiS podważył fundamentalną zasadę debaty publicznej, przypisując sobie z automatu wszystkie racje. Choć – zależnie od wyników cotygodniowych sondaży – potrafił te racje z dnia na dzień zmieniać. Mimo to każdy, kto ośmielił się być przeciw lub choćby zwrócił na cokolwiek uwagę, narażał się na najmocniejsze epitety: „zdrajca”, „zboczeniec”, „nie-Polak”, a w końcu – „świnia”. Tą metodą – wykluczania ze wspólnoty – posługiwali się i wciąż posługują ludzie czerpiący niemałe profity z publicznej kasy i formalnie zobowiązani służyć wszystkim obywatelom. Po ośmiu latach tej praktyki większość społeczeństwa poczuła się ignorowana, wykluczona i poniżone – przez osobników nie mających ku temu żadnych, zwłaszcza moralnych, kwalifikacji.

Bo jak rozmawiać z kimś, kto na wszelkie słowa krytyki reaguje krzykiem i wyzwiskami? Kto nie chodzi do teatru, ani do kina – ale uzurpuje sobie prawo do miażdżącej krytyki nieobejrzanych sztuk i filmów oraz nazywania miliona widzów (tylu obejrzało „Zieloną granicę”) - świniami? Jak prowadzić dialog z człowiekiem wyzywającym przeciwników od komunistów, a zarazem budującym wiarygodność Trybunału Konstytucyjnego na Piotrowiczu? Z kimś, kto na okrągło peroruje o wierności małżeńskiej i pląsa w blasku Jasnogórskiej Pani, a zarazem wraz z innymi rozwodnikami baluje na (drugim) weselu Kurskiego?

Zdecydowana większość Polek i Polaków od dawna wie, że Polska z przekazów „Wiadomości” i TVP Info to urojona wizja Jarosława Kaczyńskiego i jego wiernych – mniej lub bardziej cynicznych - sług. Co się teraz stanie z tą wizją – kiedy PiS-owi zabraknie TELEwizji? (zasięgi TV Republika czy TV Trwam są śladowe), a być może także lokalnej prasy (ważą się losy Polska Press)?

Wewnątrz PiS, w ramach powyborczych rozrachunków, trwa podszyta paniką debata o tym, że „teraz wszystko się rozleci”. Politycy Zjednoczonej Prawicy snują coraz bardziej przerażające (dla nich) wizje tego, co się stanie z Polską, kiedy w fotelu prezesa partii zabraknie Jarosława Kaczyńskiego. Którego kondycja i forma nie jest już taka, jak choćby cztery lata temu. Każdy w minionej kampanii musiał to dostrzec.

Ale czy głośne formułowanie takich obaw nie jest najlepszym dowodem na to, że w opowieść prezesa – o Polsce, którą rzekomo on musi zbawić – NIKT nie wierzy? Gdyby ta wizja naprawdę spajała partię, gdyby za tą wizją kryły się wspólne przekonania i wartości, o które warto walczyć, to partii NIC by nie groziło. A na pewno nie – rozpad. Tymczasem warto zadać pytanie, ilu spośród 194 posłów PiS naprawdę uważa, że:

  • w Smoleńsku był zamach
  • głównym naszym wrogiem są Niemcy
  • Unia jest nam niepotrzebna do poprawy jakości życia Polek i Polaków
  • żywotnym zagrożeniem polskiej tożsamości jest gender.

Nadchodzi czas, w którym politycy PiS będą mogli udowodnić, iż wcale nie spajały ich prozaiczne „wartości”, jak koryto plus czy obyczajowy lub karny szantaż. Że nie są częścią ugrupowania przypominającego jako żywo teatr marionetek. Że każdy tu kieruje się swym rozumem i sumieniem, a nie obowiązującym pod sankcją wykluczenia z Narodu przekazem dnia.

O nowej Polsce

Paradoks rządów PiS polega na tym, że poprzez swoją wykluczająco arogancką politykę wkurzył wystarczająco wiele środowisk, by przegrać wybory. Całkiem niezamierzenie doprowadził społeczeństwo do stanu demokratycznego wrzenia. Ono stało się zaś katalizatorem przemian, jakie jeszcze kilka lat temu nie mieściły się w głowie. Bo czy ktoś przez większość minionej dekady obstawiał sojusz liberałów i konserwatystów z „lewakami” z Razem? Powiedzmy to wprost: właśnie antydemokratyczne, zagrażające obecności Polski w Unii, działania PiS zrobiły z większości Polaków konserwatywno-liberalnych socjalistów, albo – wedle zaktualizowanego ujęcia Gartona Asha - socjalno-konserwatywnych liberałów.

Łączy ich determinacja w kilku kluczowych obszarach, jak odbudowa instytucji państwa prawa, przywrócenie dialogu społecznego, powrót do normalnych relacji z organami UE – by odblokować fundusze oraz odzyskać realny wpływ zarówno na bieżącą politykę, jak i wykuwającą się w rządowych i brukselskich gabinetach wizję nowego kształtu europejskiej wspólnoty. Polska PiS była z tego superważnego procesu – na własne życzenie - wykluczona, przez co CAŁEJ Polsce groziła marginalizacja, zepchnięcie do zaścianka, w jakim – w efekcie bardzo podobnej, tromtadrackiej i sarmackiej, polityki – już kiedyś utkwiliśmy - na stulecia.

Demokratyczny tercet spaja jednak nie tylko walka z PiS, ale i diametralnie odmienna od pisowskiej narracja o Polsce. To opowieść o kraju, który odniósł gospodarczy i cywilizacyjny sukces, bo najlepiej ze wszystkich wykorzystał historyczne okienko. A wykorzystał je, gdyż w porę zrozumiał, na czym polega win-win, czyli magia unijnej współpracy: działając razem, wszyscy korzystamy. Nie, nie jesteśmy przy tym dziecinnie naiwni. Wiemy, że istnieją narodowe interesy. Należycie dbamy o interes Polski, Polek i Polaków. Lokujemy go jednak w ramach większej całości, a nie poza nią. A to fundamentalna różnica.

Co równie ważne, po wyborach Polska stała się wielką nadzieją dla wszystkich w Europie zwolenników – opluwanej w ostatnich latach i podważanej - liberalnej demokracji. Tak, od tego, czy potrafimy być skutecznymi konserwatywno-socjalistycznymi liberałami, zależy w znacznej mierze przyszłość Europy. Ewentualna porażka tego projektu otworzy drogę nowej fali populistów. Bo to, że po nieuchronnym zbutwieniu PiS, na podglebiu tej formacji, wykiełkuje siła odwołująca się do podobnych instynktów i wyobrażeń o ludziach i świecie, jest pewne. Od konserwatywno-socjalistycznych liberałów zależy, ile będzie miała przestrzeni, by urosnąć.