Przemysł obronny na całym świecie zaciera ręce – i tylko on. Bo to jest zawsze coś za coś. Zgodnie z zasadą krótkiej kołdry – a ona wiecznie obowiązuje przy rozdziale środków z budżetu (dowolnego) państwa – jeśli musimy wydać na czołgi, karabiny, haubice, myśliwce i amunicję o 30 procent więcej niż w zeszłym roku (Czesi nawet o… 55 proc. więcej!) i kilka razy więcej niż ledwie parę lat temu, to będziemy mieli relatywnie mniej pieniędzy na inne rzeczy, w tym te kluczowe dla poziomu i jakości życia, jak zdrowie, edukacja, nauka.

Nie musielibyśmy się zbroić, gdyby nie zagrożenie zewnętrzne. W świadomości Polek i Polaków zidentyfikowano dwa. Jak na nie reagujemy i co z tego wynika?

Na wojsko wydamy całe dochody z PIT i CIT

Zanim przedstawię swoje wnioski, przyjrzyjmy się parawojennym proporcjom wydatków polskiego budżetu państwa. Jego dochody wyniosły w 2023 r. 574,1 mld zł. Na 2024 r. rząd zaplanował 682 mld zł; w pierwszym półroczu realnie udało się wycisnąć niecałe 304 mld zł.

Reklama

Wydatki budżetu wyniosły w 2023 r. prawie 660 mld zł, z czego najwięcej poszło na:

  • dopłaty do emerytur - 105,4 mld zł
  • subwencje dla jednostek samorządu terytorialnego (głownie na oświatę) – 99,7 mld zł
  • obronę narodową – 97,1 mld zł
  • obsługę długu Skarbu Państwa - 61,7 mld zł
  • budżety wojewodów - 43,4 mld
  • koszt programu Rodzina 500 plus – 40,2 mld zł
  • Wydatki publiczne na ochronę zdrowia wyniosły ponad 170 mld zł (w tym budżet NFZ – 142 mld zł).

W 2024 roku plan wydatków jest taki:

  • obronność – 159,9 mld zł (środki budżetowe MON oraz Funduszu Wsparcia Sił Zbrojnych RP)
  • oświata i wychowanie oraz edukacyjna opieka wychowawcza – 97,6 mld zł
  • szkolnictwo wyższe i nauka – 29,8 mld zł
  • koszt programu Rodzina 800 plus - 70 mld zł
  • dopłata do emerytur – 109,4 mld zł; w tym do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych - 82 mld zł, do KRUS – 27,4 mld zł
  • Ochrona zdrowia ma pochłonąć w sumie 192 mld zł (w tym z budżetu NFZ – 156,5 mld zł).

Na armię wydamy w tym roku więcej niż wyniosły w zeszłym roku łączne dochody z podatku dochodowego od osób fizycznych (PIT – 91,7 mld zł) i prawnych (CIT 67,9 mld zł) oraz więcej niż wynosi zaplanowany na ten rok budżet NFZ.

Armie krajów Zachodu na największych zakupach od lat

Najbogatsze kraje świata od dekad nie przeznaczały tak gigantycznych pieniędzy na wyposażenie armii, jak obecnie. W NATO czołówka wygląda tak:

  • USA — 967 mld dol. w tym roku
  • Niemcy — 98 mld dol.
  • Wielka Brytania — 82 mld dol.
  • Francja — 64 mld dol.
  • Polska — 40 mld dol. (w ostatnim zestawieniu NATO jest kwota 35 mld dol., ale wedle obecnego kursu USD – poniżej 4 zł - wychodzi sporo więcej; mowa tu o środkach z budżetu państwa oraz Funduszu Wsparcia Sił Zbrojnych RP)

Niemcy wydają na obronność nominalnie więcej niż my, ale w relacji do PKB – około dwukrotnie mniej (2,1 proc. vs. nasze rekordowe w historii III RP i największe wśród krajów NATO 4,2 proc. w 2024 r.), m.in. dlatego, że mają mniejszą armię: 186 tys. vs. nasze 216 tys. (czwarte wojsko Paktu Północnoatlantyckiego); Amerykanie mają 1,3 mln żołnierzy, Turcja 481 tys., Francja 271 tys. (w tym 64 tys. rezerwistów); w Polsce utrzymujemy 135 tys. żołnierzy zawodowych (wzrost 10 tys. rok do roku), ponad 3,3 tys. funkcjonariuszy Służby Wywiadu Wojskowego i Służby Kontrwywiadu Wojskowego (wzrost o 10 proc.), 41 tys. żołnierzy terytorialnej służby wojskowej (wzrost o 3 tys.), 31 tys. żołnierzy dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej wzrost o 5 tys.), 5 tys. żołnierzy zawodowych w okresie kształcenia (wzrost o 1 tys.), 4,5 tys. żołnierzy DZSW na potrzeby kształcenia, 20 tys. żołnierzy aktywnej rezerwy oraz 5 tys. aktywnej i pasywnej rezerwy w ramach ćwiczeń wojskowych. Dochodzi do tego 56 tys. pracowników cywilnych wojska.

Na wydatki osobowe idzie 18,6 proc. budżetu MON, a na pieniężne, głównie emerytury wojskowe - 13,6 proc. 11 proc. pochłaniają szkolenia. Jako jedyny kraj NATO ponad połowę nakładów militarnych przeznaczymy w tym roku na sprzęt i inne wyposażenie.

Powyżej 3 proc. PKB przeznaczą na wojsko: Estonia (3,43 proc.), USA (3,38 proc.) oraz Łotwa i Grecja. W Niemczech będzie to 2,12 proc. Rekomendowane przez NATO 2 proc. osiągnie lub przekroczy 17 kolejnych państw. Pod tym progiem znajdzie się osiem krajów, a najniższe wydatki (rzędu 1,3 PKB) zaplanowały: Belgia, Hiszpania, Luksemburg i Słowenia.

We wszystkich państwach Zachodu wydatki na obronność mocno rosną od chwili rosyjskiej napaści na Ukrainę. W niektórych wypadkach są to wzrosty skokowe, jak w Czechach (o 55 proc. – by osiągnąć 2,1 proc. PKB), Rumunii, Turcji, Czarnogórze i Polsce (o 30 proc. rok do roku).

Hitler, Putin, Lord Farquaad: Zapewne wielu z was zginie

Wróćmy teraz do zagrożeń, czyli do powodów opisanego wyżej lawinowego wzrostu wydatków na obronność kosztem innych, a w konsekwencji - kosztem poziomu życia.

Obiektywnym zagrożeniem jest imperializm Rosji. Miłośnicy kultury rosyjskiej lubią twierdzić, że mityczny „naród rosyjski” go nie wymyślił; w tym sensie, że gdyby np. urządzić wśród Rosjan w pełni demokratyczne głosowanie w kwestii napaści na Ukrainę oraz masowego wysyłania na tę wojnę synów i wnuków (w realiach totalnej zapaści demograficznej), to zapewne niewielu by się do tego paliło. I nie byłoby tej wojny – w więc i naszych patologicznie rozdętych wydatków na armię. Moglibyśmy dosypać więcej miliardów na leczenie nowotworów i chorób rzadkich oraz na prace badawcze warte Nobla.

Sęk w tym, że nasi najwięksi sąsiedzi i byli zaborcy tak naprawdę nigdy nie wybrali demokracji. Od zawsze mają skłonność do wyłaniania przywódców stalino- i putinopodobnych. Jeśli potem sami stają się ofiarami satrapii, to w wymiarze podobnym, jak Niemcy i Austriacy w czasach Hitlera. Przecież z góry wiadomo, że ten typ tak ma: to samiec alfa, zwany przeze mnie trafniej: alfonsem omega. Jego maksymą jest i po wieki pozostanie to, co mawiał Lord Farquaad ze „Shreka”: „Zapewne wielu z was zginie, ale jest to poświęcenie, na które jestem gotów”.

Nie tylko na Wschodzie, ale i w świecie Zachodu też bardzo długo dominowali tacy przywódcy. Jednym z największych łgarstw w dziejach ludzkości jest przy tym to, że samiec alfa uosabia cechy „prawdziwego mężczyzny”. Tak nie było i nie jest, choćby z tego powodu, że tego typu osobowości stanowią kilka, a w porywach kilkanaście procent ogółu mężczyzn. Reszta to osobniki nie tylko ewidentnie nieprzywódcze, ale i niekonfliktowe. Testosteron testosteronem i 93 procent przypadków fizycznej przemocy domowej w Polsce to sprawka facetów, ale nie oznacza to, że większość mężczyzn jest przemocowcami.

To, że dzieje świata zdominowali psycho- i socjopaci rozmiłowani w podbojach wynika z wielu obiektywnych przyczyn, o których napisano milion książek. Tu przypomnę tylko, że kiedy o przeżyciu danej społeczności decydowało polowanie na dzikiego zwierza i odpieranie napaści dzikiego sąsiada, byliśmy niejako skazani na silnych mężczyzn – co z natury promowało alfonsów omega i ich „bohaterską” narrację o świecie. Ale dziś polowania ogarniają za nas Biedronka i Lidl, a pokój między plemionami Europy zapewnia Unia Europejska.

Z wielu przyczyn nie akcentuje się faktu, że fundamenty obecnej Unii stworzyli po II wojnie światowej sami mężczyźni – ale odmiennego typu niż opiewani na kartach kronik wielcy zdobywcy i imperatorzy pokroju Aleksandra czy Napoleona. Zachodnia cywilizacja wkroczyła wraz z Unią w nową fazę rozwoju – opartą na współpracy, przy zachowaniu narodowych odrębności. Wygrywają na tym wszyscy. Polska, która weszła do wspólnoty 20 lat temu, jest doskonałym dowodem na działanie zasady win-win.

Podstawowy problem polega na tym, że tak urządzona kraina współpracy, mozolnego (demokratycznego) ucierania wspólnych decyzji w kluczowych kwestiach, jest i zawsze będzie koszmarem dla alfonsów omega – i tych z zewnątrz, jak Putin - bo zapewnia swym obywatelom wyższy standard życia niż satrapie i ma wolne media obnażające złodziejstwo i kłamstwa satrapów, i tych wewnątrz – bo samce śnią po nocach (oraz za dnia) swe imperialne wizje i krwawe wojny, na które chcieliby nas wszystkich posłać, a system wspólnotowy jest tak skonstruowany, że alfy mogą sobie co najwyżej powrzeszczeć w Brukseli, manifestować na ulicach lub organizować ustawki po lasach.

Okres niepokojów i napięć wywołanych czynnikami zewnętrznymi to zatem dla alfonsów omega wymarzony (jedyny?) moment do zrobienia milionom wody z mózgu. Mogą głosić, że „Trudne czasy wymagają…”:

  • silnych przywódców (czyli ich)
  • silnych mężczyzn (w ich rozumieniu), co promuje m.in. takie środowiska, jak bojówki narodowców czy bandy kiboli oraz osobowości kochające hierarchię i dryl, a przymykające oczy na wartości „w imię wyższych celów” definiowanych przez Przywódcę/Fuhrera/Prezesa itp.
  • zawieszenia zasad demokracji (co zapewni im więcej władzy)
  • powrotu do myślenia w kategorii interesów narodowych (co zmierza do osłabienia kontroli ze strony organów i instytucji zewnętrznych i – znowu – zwiększenia zakresu samowładzy).

Alfonsy omega marzą o powrocie Zachodu do kolein, jakimi ten toczył się przez lata. Śnią sen o tym, by kilku z nich znów decydowało przy małym stoliku – w Teheranie czy Jałcie – o losach świata, granicach państw, składzie rządów. O życiu, bogactwie i śmierci milionów.

Nie jest tak, że wszyscy od razu kupują ich opowieść. Ona jest w kółko powtarzana i stopniowo zakaża coraz więcej umysłów – jak w latach 20. XX wieku. Zaczyna się od tego, że wąska grupa chłopaków – sfrustrowanych, wkurzonych, żądnych przygody, adrenaliny, walki - chce się zabijać. A ostatecznie na wojnę idą – i giną w niej - wszyscy. Nie tylko żołnierze.

  • W I wojnie światowej państwa centralne zmobilizowały 24,4 mln żołnierzy, czyli aż 71 proc. mężczyzn zdolnych do walki (w wieku 18-49), a Ententa – 38,6 mln, czyli ponad jedną trzecią zdolnych do walki (ta liczba, z uwagi na brak danych, nie obejmuje Rosji; szacunki mówią tam o prawie 100 proc. zmobilizowanych…). Po jednej stronie zginęło blisko 4 mln żołnierzy i 2,5 mln cywili, po drugiej – odpowiednio: 5,3 mln i 2,5 mln (część to ofiary „hiszpanki”).
  • W II wojnie światowej uczestniczyło już 1,7 mld ludzi, z czego 110 mln z bronią w ręku. Zginęło – zależnie od szacunków – od 50 do 80 mln (ta liczba obejmuje także ofiary chorób i głodu związanego z wojną). Zabitych i zmarłych żołnierzy było ponad 21 milionów. Ofiar cywilnych – dwa razy więcej.

Czy te ofiary miały sens? Być może – dla samców alfa. W powojennym francuskim filmie główny bohater, zatrudniony jako żandarm w afrykańskiej kolonii, spotyka w pociągu nauczycielkę, która przyjechała tam uczyć francuskiego. Stwierdza sarkastycznie: „Szlachetna misja. Wielu Afrykanów zginęło w II wojnie za Francję nie mówiąc ani słowa po francusku. Teraz ich dzieci i wnuki będą mogły przeczytać napisy na nagrobkach”.

W świecie Zachodu ikonicznym samcem alfa jawi się Donald Trump. Nic dziwnego, że na jednym z niedawnych wieców powiedział o Putinie i Xi Jinpingu, że to „mądrzy i twardzi ludzie, którzy kochają swoje kraje bez względu na to, jaka ideologia się za tym kryje”. Dodał, że w latach swej prezydentury (2017-2021) „bardzo dobrze dogadywał się” z chińskim przywódcą i że „Xi to wspaniały człowiek, który żelazną ręką kontroluje 1,4 miliarda ludzi".

Kandydat Republikanów podtrzymuje deklarację, że jako nowy prezydent USA „zakończy wojnę w Ukrainie w 24 godziny”. Zapewne przy stoliku z Putinem i Xi. Bez Zełenskiego. On jest samcom do niczego niepotrzebny.

(Części) Polaków strach drugi: nawała imigrantów

Wedle ostatniego raportu UCE RESEARCH i RISIFY.pl „Czego boją się młodzi Polacy?”, opartego na ogólnopolskim badaniu ośmiuset Polaków w wieku 18-35 lat, na siódmym miejscu strachów, po sześciu czysto ekonomicznych (brak pieniędzy, wzrost kosztów życia, utrata pracy, rosnące ceny w sklepach, wysokie podatki, popadnięcie w długi) znalazł się nad Wisłą „napływ imigrantów”.

Aż co piąty młody Polak (i Polka) boi się tego bardziej niż śmierci bliskiej osoby i uważa, że „państwo i społeczeństwo musi się przed tym zagrożeniem skutecznie bronić”. Coraz większa grupa obywateli biega więc na strzelnicę (ćwiczyć „strzelanie do uchodźców”), a na jednej z obserwowanych przeze mnie grup kibice (ściślej: kibole) klubów piłkarskich z całej Polski zaczęli się skrzykiwać w celu stworzenia „wojsk regionalnej obrony polskich kobiet przed przemocą i gwałtem ze strony Obcych”. Wyznawcy Legii i Polonii mieliby bronić czci Polek na Mazowszu, Wisły i Cracovii – w Małopolsce, Lechii – na Pomorzu itd. Gdybym był złośliwy, wyraziłbym supozycję, że panowie chcą zachować monopol na przemoc wobec polskich kobiet; na wyrost: jeszcze żadna Polka nie padła ofiarą uchodźcy, za to codziennie jakaś pada ofiarą „prawdziwego Polaka”.

Warto pamiętać, że 123 lata zaborów przetrwaliśmy nie za sprawą krwawych zrywów pod wodzą silnych jednostek, lecz dzięki pielęgnowaniu tradycji zakodowanej w języku i kulturze. I dzięki szerzeniu tej kultury wśród mas definiujących się wcześniej jako „tutejsi”. Nie wolno deprecjonować roli oręża, ale jeszcze bardziej nie wolno zapominać o sile kultury i oświaty.

Nasuwa się parę pytań. Np. czy ci, którzy chcą się dziś najbardziej bić i zabijać „w obronie Polski i Polaków”, naprawdę kochają Polskę i Polaków? Znają polską historię? Czytają polską literaturę – nie tylko Mickiewicza i Sienkiewicza, ale też Żeromskiego, Gombrowicza i Mrożka? Wyciągają trafne wnioski z „Popiołów”, „Trans-Atlantyku” i „Tanga”? Czy przypadkiem nie jest tak, że jedyne, co potrafią zrobić z książkami noblistki Olgi Tokarczuk - to je spalić?

Tu dochodzimy do sedna: powinniśmy wszyscy dobrze wiedzieć, dlaczego się zbroimy. Dlaczego wydajemy na to grube miliardy ciężko wypracowane przez obywateli? Żeby móc się obronić przed ewentualnym atakiem Rosji, czy też dlatego, że samce alfa widzą w konfliktach szansę na powrót do dawnej pozycji? To dwie totalnie różne sprawy.