Ukazały się niedawno dwie książki z zakresu geopolityki i strategii, których tytuły składają się na pozornie paradoksalne przesłanie. Po pierwsze, że jako Polacy żyjemy w najlepszym miejscu na świecie. Po drugie, że jesteśmy w tym miejscu samotni. Chodzi mi o książki „Najlepsze miejsce na świecie. Gdzie Wschód zderza się z Zachodem” Jacka Bartosiaka (działalność autora stała się przedmiotem kontrowersji w związku ze sposobem wykorzystania przez niego źródeł, ale wywołały ją inne publikacje, i w tej sprawie nie zajmuję tu stanowiska) oraz „Samotność strategiczna Polski” Marka Budzisza. Jak to przesłanie rozumieć?

Miejsce wymaga zastanowienia

Pojęcie miejsca należy do tych kategorii, którymi operujemy automatycznie. Zauważmy jednak, że jedne miejsca uważamy za nasze, a inne nie; że lepiej lub gorzej odpowiadają naszym potrzebom, zdolnościom; że stanowią lepiej bądź gorzej zorganizowany obszar, w którym usiłujemy coś osiągnąć. To wszystko wykracza poza topografię. Mówiąc o miejscu, odnosimy się de facto do czegoś, co warunkuje powodzenie w realizacji naszych celów – tych codziennych, jak sprawny dojazd do pracy, jak i „większych”, życiowych. Jeśli więc nasze państwo jest nie tylko bytem w rozumieniu prawa międzynarodowego, lecz także naszym miejscem do życia (Niemcy mają na to zgrabny termin „Lebenswelt”), przestrzenią umożliwiającą (lub uniemożliwiającą) celową aktywność, to sprawa zasługuje na chwilę uwagi.

Biolog ewolucyjny Richard Lewontin pisał, że mówiąc o środowisku, nie mamy na myśli zjawisk w rodzaju erupcji wulkanicznych, cykli zlodowaceń, parowania oceanów i całej mnogości fizycznych procesów, które zachodzą od chwili powstania naszej planety. Środowiskiem jest raczej sposób, w jaki ten olbrzymi fizyczny zasób jest lokalnie wykorzystywany i modyfikowany przez konkretne organizmy. Środowisko może więc być opisywane przez specyficzne dla danej istoty warunki, które muszą zostać spełnione, aby mogła ona zaspokajać swoje potrzeby. Dla człowieka i innych zwierząt mowa o pewnej dziedzinie działania – takiej, która umożliwia celową aktywność i zarazem jest przez tę aktywność współkształtowana, nieustannie ewoluując.

Reklama

W pewnym uproszczeniu mamy więc dwa podejścia do pojęcia miejsca. Pierwsze traktuje je jako coś w pełni obiektywnego, zewnętrznego wobec nas – do czego jesteśmy wrzucani jak zabawki do wielkiego pudła. To przestrzeń, której własności są nam znane, o ile mamy odpowiednie narzędzia pomiaru, lecz zarazem zupełnie od nas niezależne. Drugie podejście mówi raczej o środowisku, którego kształt zależy od naszych zdolności, potrzeb i sprawności ich rozpoznawania. To zatem dziedzina nie tyle zastana, ile „zadana” jak problem do rozwiązania.

Nie inaczej jest w przypadku miejsca zajmowanego przez społeczeństwa, narody i państwa. Tutaj także możemy uznać, że nie mamy na nie wpływu i np. biadolić nad naszym rzekomo decydującym o wszystkim położeniem między Niemcami a Rosją. Ale możemy też mówić o miejscu w pewnym stopniu zależnym od naszej zbiorowej aktywności. To perspektywa sprzyjająca twórczemu potencjałowi, bo uwalniająca od paraliżującego fatalizmu.