Jakiś czas temu, pisząc o tej przełomowej nowince technologicznej, sama poprosiłam ChatGPT o stworzenie tekstu literackiego, a konkretnie – wiersza na temat dziennikarstwa internetowego. No i napisał, przy czym, gdyby był człowiekiem, uznałabym, że jest grafomanem. Ale w sumie – co z tego? Tylu grafomanów z powodzeniem wydaje książki, zarabiając na tym całkiem niezłe pieniądze, że chyba warto spróbować, co nie? Znaleźli się tacy, którzy spróbowali, ku rozpaczy zalanych tą wątpliwą twórczością wydawców.
Potrzebuję pieniędzy, więc mogę oszukiwać
O klęsce urodzaju, która spadła na redaktora naczelnego „Clarkersworld Magazine” (czasopisma publikującego opowiadania sci-fi i fantasy), wspomniał na swoim fanpage’u Mistycyzm popkulturowy. W ciągu pierwszych dwóch tygodni lutego Neil Clarke otrzymał 350 tekstów, które ocenił jako stworzone przez ChatGPT. Stojący za fanpage’m Michał Ochnik, sam czynny autor, wyraził zdumienie tym procederem. W końcu pisanie to frajda, po co oddawać ją modelowi językowemu, który przecież nawet jej nie poczuje? Tymczasem sam Clarke załamuje ręce nad ludzką nieuczciwością.
Na swojej stronie wspomina, że najpierw, mniej więcej od początku pandemii, zaczął się mierzyć z falą plagiatów. Osoby, które chciały zaistnieć na łamach „Clarkersworld Magazine”, „pożyczały” sobie opowiadania innych autorów i przepuszczały je przez programy parafrazujące tekst. Programy, jak to programy, wielkich ambicji literackich nie miały, więc efekt tych działań był raczej mizerny.
Te próby oszustwa dało się w miarę łatwo kontrolować. Nie było ich znowu aż tak wiele, choć bywały miesiące, że zjawisko narastało. Redakcja nie miała problemów z wyłapaniem oszustów. Poza infamią, czekał ich również dożywotni ban na publikowanie w rzeczonym czasopiśmie. Clarke wspomina, że reakcje części osób były nad wyraz śmiałe – pisały mu, że przecież naprawdę potrzebują pieniędzy.
Kiedy w 2022 roku swój triumf zaczął święcić ChatGPT, zjawisko przerodziło się w plagę.
Literacki wyścig zbrojeń
Clarke twierdzi, że w tym momencie 38 proc. zgłaszanych mu tekstów zostało wygenerowanych przez chatbota. Nie chce się wdawać w szczegóły, z jakich metod korzysta w celu weryfikacji, wspomina jedynie o pewnych często wykorzystywanych, oczywistych wzorcach, które można odnaleźć w tych „opowiadaniach”.
Obawia się za to, że przyszłość autorskich tekstów jest poważnie zagrożona. Po pierwsze – ilość zgłoszonych opowiadań, których autorstwo można przypisać sztucznej inteligencji, rośnie z każdym dniem, co niebawem będzie wymagało wdrożenia jakichś narzędzi automatyzujących proces weryfikacji. Po drugie – jak sami tego właśnie doświadczamy – technologia rozwija się w zastraszającym tempie. Już niebawem generujące teksty chatboty się udoskonalą i, kto wie, może nikt nie będzie w przyszłości w stanie odróżnić tworzonych przez nie dzieł od tych, za którymi stoją ludzie z krwi i kości?
Że istnieją programy antyplagiatowe? No cóż, to może jeszcze bardziej komplikować sprawę. Po pierwsze – małych redakcji specjalizujących się w krótkich formach literackich raczej nie będzie stać na potężną automatyzację procesu weryfikacji, a zapowiada się, że tylko taka pozwoli uniknąć promowania oszustów. Po drugie – zdaniem Clarke’a tworzące je firmy działają na dwa fronty. Wypuszczają na rynek zarówno narzędzia antyplagiatowe, jak i narzędzia pomagające wykiwać narzędzia antyplagiatowe. Taki wyścig zbrojeń, ze szkodą dla literatury.
Produkty literaturopodobne
Clarke przyznał, że kontaktował się z innymi wydawcami i dzięki temu wie, że nie on jeden mierzy się z tym wyzwaniem. Szczególnie torpedowane chatbotową grafomanią są, co nie zaskakuje, te redakcje, które dobrze płacą. Redaktor „Clarkersworld Magazine” martwi się o przyszłość czasopism publikujących krótkie formy literackie.
Najbardziej poszkodowani w tym wszystkim będą uczciwi autorzy. Niejeden niezły tekst przepadnie, a być może nawet już przepadł, przysłonięty zalewem produktów literaturopodobnych.
Smutna konstatacja jest taka, że walka z procederem jest raczej skazana na porażkę, zwłaszcza, że dobro literatury raczej nie zaprząta głów twórcom programów antyplagiatowych i tych, które dają narzędzia, żeby je omijać. Skoro obie strony konfliktu są gotowe płacić, to czemu konfliktu nie monetyzować?
Jeszcze smutniejsze jest przeczucie, że może nie dzisiaj, może nie za rok, ale w nieodległej przyszłości literatura skapituluje wobec tych przeszkód i definitywnie się skończy. A czytelnicy, zamiast w długie zimowe wieczory zatapiać się w lekturach, będą sobie ucinali pogawędki z chatbotami.