Minimalne wynagrodzenie za pracę przeszło w Polsce bardzo długą drogę od czasów, gdy jego wartość wzbudzała drwiny, do momentu, gdy jest jednym z wyższych w Europie – oczywiście po uwzględnieniu różnic cenowych. Przez cały ten czas ścierały się dwa zupełnie odmienne punkty widzenia – nazwijmy je umownie „perspektywą związkowców” oraz „perspektywą pracodawców”. Oczywiście wyznawcy pierwszej optowali za jak najwyższymi podwyżkami, a drugiej – najchętniej w ogóle znieśliby płacę minimalną albo przynajmniej zamrozili na kilka lat. Na początku wieku kolejne koalicje rządzące dosyć zgodnie przychylały się bardziej do optyki pracodawców, podnosząc najniższe wynagrodzenie ostrożnie i po długich negocjacjach w Komisji Trójstronnej. Dotyczyło to także PiS, który obecnie jest w taktycznym sojuszu z Solidarnością, ale w czasach minister Zyty Gilowskiej potrafił podnieść pensję minimalną o… 37 zł brutto (na początku roku 2007). Po tej podwyżce polska płaca minimalna wynosiła 936 zł, czyli 387 euro, licząc według parytetu siły nabywczej (PPS). Była więc niższa o prawie 50 euro od czeskiej i o niecałe 80 euro od tureckiej. Spośród krajów UE wyprzedzaliśmy wtedy wyłącznie niektóre państwa Europy Środkowej i Wschodniej – Węgry, Słowację i kraje bałtyckie. Poza tym Rumunię i Bułgarię, które dopiero wchodziły do UE, oraz Serbię, która do tej pory jest poza Wspólnotą. Hiszpańska płaca minimalna wynosiła wtedy 690 euro PPS, natomiast amerykańska 748 euro, a więc była dwukrotnie wyższa od polskiej.

Jak wskazują autorzy publikacji Instytutu Badań Strukturalnych „Wpływ płacy minimalnej na rynek pracy o znacznym odsetku zatrudnienia czasowego” z 2015 r., szybsze podnoszenie minimalnej pensji rozpoczęło się po roku 2008. W latach 2002–2007 wynosiła ona około jednej trzeciej średniej krajowej. W 2013 r. było to już 44 proc., co plasowało nas w okolicach średniej OECD. Rok później było to 45 proc. średniej.

Problem w tym, że szybszy wzrost pensji minimalnej nie przekładał się bezpośrednio na sytuację wszystkich pracowników. Przede wszystkim dlatego, że istniały wtedy możliwości obchodzenia przepisów dzięki umowom cywilnoprawnym, w których można było spokojnie zapisać kilkuzłotowe stawki godzinowe niezapewniające pensji minimalnej nawet przy przepracowaniu pełnego etatu. Jak czytamy w publikacji IBS: „Wraz ze wzrostem płacy minimalnej od 2008 r. zwiększył się odsetek pracowników zarabiających poniżej płacy minimalnej. W okresie 2002–2007 wynosił on przeciętnie 10,3 proc., zaś w latach 2008–2013 – 11,9 proc.”.

Pracownicy etatowi mogli liczyć na szybki wzrost wynagrodzeń, jednak osobom wchodzącym na rynek pracy częściej oferowano omijające kodeks umowy, które w tamtym czasie notowały rekordy popularności. W 2013 r. na umowach zlecenia lub o dzieło pracowało niemal 1,5 mln Polek i Polaków – najwięcej w historii.

Reklama