A tam… orgia kłamstwa z manipulacją. Aż wpadłem w podziw. Po czym pokazałem znajomym przedsiębiorcom. Załamali ręce. Ha! Prawda jest taka, że to oni dołożą te sześć stówek. Pardon: dokładnie 590 zł, czyli… (jeszcze dokładniej) 710 zł i 82 grosze. Ha! Ha! Ha! Ale kto się będzie śmiał ostatni?

„Jak to możliwe, że mając tak wiele informacji, wiemy tak mało?” – zapytał kiedyś Noam Chomsky. I w ramach odpowiedzi spisał słynne 10 sposobów na manipulację społeczeństwem. Na pierwszym miejscu umieścił „odwrócenie uwagi”. Chodzi o to, by wzbudzić dygotliwe zainteresowanie odbiorców/wyborców sprawami, które zaabsorbują większość na tyle, że istotne ludzkie problemy (przykładowo drożyzna i kolejki do lekarzy) zejdą na plan dalszy. Fantastycznie nadają się do tego dęte wydarzenia kulturalne (Eurowizja, fajerwerki na Krupówkach, jubileusz Zenka), a jeszcze fenomenalniej – imprezy sportowe. Celujemy w igrzyska gwarantujące 200 procent emocji przy zerowym angażowaniu intelektu. Po co lud ma gimnastykować organ kompletnie nieprzydatny (władzy)?

Zwarcie mózgu. Fame MMA kontra Ewa Farna kontra darmowe leki

Reklama

W minionym tygodniu, poza naszymi wielce poczytnymi tekstami o egzaminie ósmoklasisty (publikowanymi m.in. w Dzienniku Gazecie Prawnej, Forsal.pl i Dzienniku.pl), najczęściej wyszukiwane w polskim Google były tylko doniesienia z Fame MMA (zwłaszcza o tym, że Mikołaj z Żywca wygrał w loterii), La Ligi, Bundesligi, Ekstraklasy i Serie A (w tej kolejności).Między teksty o niejakiej Natalii Janoszek (która przyznała, że „nie jest gwiazdą w Indiach”, dzięki czemu została z miejsca gwiazdą w Polsce), Michaelu Jordanie (który „kupił sobie nowe cacko za 3 mln dolarów”), księciu Harrym i Ewie Farnej (która „wyglądała jak spocone dziecko wracające z podwórka”) jakimś cudem wcisnęła się relacja z ataku na Biełgorod. A także - co ważne – informacja o ogłoszeniu przez Jarosława Kaczyńskiego szczegóły ustawy o darmowych lekach dla seniorów i dzieci. Myślę, że ta ostatnia trafiła do internetów – i ludzkich serc - nie-cudem.

Podobnie jak nie-cudem było – w mym najgłębszym przekonaniu – pojawienie się w niemal wszystkich zakątkach netu, łącznie z lajfstajlowymi portalikami skupionymi na kolorach falbanek bielizny celebrytek i celebrytów, kuriozalnej propagandówki o „nowym dodatku dla każdego pracującego Polaka”. Z atrakcyjnego tytułu – który najwyraźniej skutecznie przykuł uwagę mego znajomego montera ogrodzeń – wynikało, że „590 zł trafi na konto od 1 lipca”.

Tutaj kłania się już kilka zasad manipulacji wedle Chomskiego - w jednym tytule! Metoda piąta: traktować społeczeństwo jak małe dziecko – jeśli się będzie do niego w ten sposób konsekwentnie przemawiać, to ono w końcu uwierzy, że jest ekstremalnie naiwnym dwunastolatkiem oddającym się z własnej woli opiece mądrzejszego ojca (wiecznie nieemerytowanego zbawcy) lub matki narodu; takie podejście minimalizuje niebezpieczeństwo wystąpienia u suwerena jakże niepożądanego zjawiska: krytycznego myślenia.

Metoda szósta: odwołanie się do emocji, by nie dać nawet milimetra przestrzeni na przemyślenia, ani – nie daj Bóg – refleksję; wszystkie reakcje mają być odruchem wypływającym z mroków podświadomości lub nieświadomości, a najlepiej z otchłani jednego i drugiego. Chomsky twierdzi, że bombardując ludzi odpowiednią dozą świetnie po(d)kręconych emocjonalnie treści, można skutecznie doprowadzić u odbiorców do czegoś na kształt zwarcia mózgu i wyłączenia jego obszarów odpowiedzialnych za myślenie.

Metoda siódma polega na celowym utrzymywaniu społeczeństwa w ignorancji: „Uczyń społeczeństwo niezdolnym do zrozumienia metod sprawowania kontroli”. Porządna edukacja i rzetelna informacja dają ludziom poręczne narzędzia do samodzielnej analizy rzeczywistości, krytycznej oceny zdarzeń, formułowania hipotez i niezależnych opinii. Są to dla pewnego (niestety, bardzo często występującego) typu władzy kompetencje niepożądane, by nie rzec – śmiertelnie niebezpieczne- i stąd bierze się faktyczne degradowanie edukacji, ekspertów, zabijanie w ludziach ciekawości świata na rzecz karmienia ich zabobonem i gusłami. Najlepiej pod hasłem, że nasza chata z kraja to jest nasza tradycja – w opozycji do ICH zgnilizny i moralnych nowinek tworzących cywilizację śmierci.

I wreszcie zasada ósma (ściśle powiązana z poprzednimi): „Promuj przeciętność, aby społeczeństwo uwierzyło, iż bycie głupim, wulgarnym i niewykształconym jest w porządku”. Chomsky zwraca uwagę, że zdecydowana większość mód i trendów powstaje wskutek promowania ich przez władzę – lub przez jej konkurentów (czyli przeciwko władzy). Władza potrafi wpływać i tworzyć masowe gusta, zainteresowania i żywotne potrzeby, a nawet zachcianki. Jeśli spojrzymy na współczesne media, to (niezależnie od konotacji politycznych) większość przestrzeni wypełniają w nich treści szokująco błahe, skrajnie głupie, a przy tym głębokie jak liryka „Majteczek w kropeczki”. Odbiorcy tych tworów z każdą minutą utwierdzają się w przekonaniu, że taki, a nie inny typ zachowań jest fajny, właściwy, pożądany.

Dodam do tego zasadę dziesiątą, zgodnie z którą sprawna władza powinna zgromadzić jak największą wiedzę o naturze ludzkiej oraz bieżących społecznych emocjach (czyli efektach ich podsycania).

Kto płaci, kto bierze i w co kto… wierzy

Przypominam teorię Chomskiego, bo bez spojrzenia przez jej pryzmat właściwie nie da się zrozumieć, dlaczego tak wielu ludzi nabiera się (?) na tak kretyńskie, bezczelnie manipulacyjne „informacje”, jak ta o „przelewie 590 zł na konto od 1 lipca”. Tajemniczy propagandysta snuje tu opowieść o dobrej władzy, która zafundowała „wszystkim” podwyżkę… płacy minimalnej. Oczywiście, nie będę obrażał Czytelników Forsal.pl wyjaśnianiem, ile w tym jednym zdaniu jest kłamstwa i manipulacji. Zwrócę tylko uwagę na dwa problemy, które od dawna frapują (i coraz bardziej bolą) większość mych znajomych przedsiębiorców, zwłaszcza mikro i małych.

Problem pierwszy to zdumiewająco nikła w społeczeństwie świadomość tego, kto tak naprawdę daje pracownikom podwyżki w prywatnych (ale też publicznych!) firmach. Wspominałem już kiedyś o oburzeniu zatrudniającej kilkanaście osób koleżanki, której pracowniczka wyznała, że uwielbia prezesa PiS, bo DAŁ jej kilkaset złotych podwyżki. Koleżanka, której biznes w ostatnim roku słabo się spina z powodu lawinowego wzrostu kosztów (zwłaszcza energii), pobiegła do kantorka i przyniosła ostatni odcinek wypłaty, prosząc pracowniczkę o wskazanie, w którym konkretnie miejscu na poleceniu przelewu widnieje nazwisko „Kaczyński”.Pracowniczka przyznała, że na kwitku są – jak zawsze – wyłącznie personalia pracodawczyni. I że to ona tak naprawdę za to wszystko płaci. Na końcu padło jednak charakterystyczne: „Ale gdyby nie prezes…”. Potwornie to przedsiębiorców dobija – pewnie dlatego, że większość z nich umie liczyć i wiązać logicznie przyczyny ze skutkami – czyli posiada kompetencje wystarczające do krytycznego myślenia. Może dlatego bywają przez władzę publicznie zaliczani do „cwaniaków”?

Drugim powodem narastającej frustracji przedsiębiorców jest tzw. brutto brutto. Polski system podatkowy i ubezpieczeniowy opiera się – jak wiele innych systemów – na pewnym brzemiennym w skutki (bo podatnym na dezinformację i manipulację) uproszczeniu:za wynagrodzenie brutto uznaje się w nim wysokość wynagrodzenia określonego w umowie o pracę. Zaskakująco wiele osób uważa, że kwota ta jest równoznaczna ze wszystkimi kosztami ponoszonymi przez pracodawcę na wynagrodzenie pracownika. A przecież tak nie jest. Oczywiście, wie to zapewne 99,9 proc. Czytelników Forsal.pl. Ale… spytajcie sąsiada, kolegę, przechodnia, człowieka w sklepie. Moi znajomi – monter ogrodzeń i brukarz-złomiarz - nie mają bladego pojęcia o brutto brutto, choć pracują na umowach o pracę, z małymi przerwami, od 30 lat!

Postanowiłem wziąć na siebie coś, czego nie zrobiła (i nadal z jakichś powodów nie robi) szkoła i wytłumaczyć obu panom to całe brutto brutto. Aby jakoś odnieść się do emocjonujących „sześciu stówek na konto dla każdego” - wziąłem na warsztat płacę minimalną (dla porządku: otrzymuje ją ok. 3 mln osób w Polsce, więc rewelacja o „dopłacie” dotyczy wyłącznie tej grupy, a nie „każdego pracownika”). Jak wiadomo, w zeszłym roku wynosiła ona 3.010 zł, od początku 2023 roku wynosi 3.490 zł, a od 1 lipca 2023 r. ma wzrosnąć do 3.600 zł. Są to wszystko kwoty brutto.

W praktyce ktoś, kto zarabiał w zeszłym roku 3.010 zł brutto, dostawał na rękę (a więc netto) 2.363 zł i 56 gr. A ile to jego wynagrodzenie kosztowało pracodawcę? Dokładnie: 3.626 zł i 46 gr, ponieważ- przepraszam za oczywiste oczywistości – do kwoty brutto pracodawca musiał dorzucić wszystkie składki będące – z mocy prawa – po jego stronie. Ta ostatnia suma to jest właśnie brutto brutto. Wielu przedsiębiorców postuluje, by to ona była zapisywana na umowach o pracę. Wówczas pracownik widziałby, ile tak naprawdę kosztuje pracodawcę jego zatrudnienie i jak wiele z tego zabiera państwo w postaci podatków oraz składek na NFZ, ZUS i inne fundusze. W przypadku płacy minimalnej ów rządowy „haracz” wynosił w zeszłym roku blisko 1.263 zł miesięcznie.

Od 1 lipca płaca minimalna ma wzrosnąć do 3,6 tys. zł brutto – nie z dobroci władzy, tylko z powodu rekordowo wysokiej inflacji; rząd nie ma wyjścia – przy największym od ćwierćwieczawzroście cen, z którym nie bardzo walczy (zrzucanie pieniędzy z helikoptera w postaci różnych gotówkowych świadczeń na pewno nie służy ograniczaniu inflacji), musiał podnieść ustawowe minimum. Ale przecież nie on da pracownikom prywatnych firm te „dodatkowe” (a tak naprawdę tylko rekompensujące inflację) pieniądze. Muszą je zarobić pracodawcy. Ile dokładnie? 3.600 zł brutto to będzie na rękę(netto) 2.783 zł i 86 groszy, a brutto brutto (realny koszt pracodawcy) – 4.337 i 28 groszy. Z wyliczeń na poziomie trzeciej klasy podstawówki wynika zatem, że aby dać pracownikowi podwyżkę o 420 zł i 30 gr netto, pracodawca musi wysupłać 710 zł i 10 groszy więcej niż jeszcze pół roku temu. Czyli 290 zł (bez 20 groszy) z tej podwyżki zabiera państwo. Tak, drogi monterze ogrodzeń: zabiera, a nie daje! Haracz od płacy minimalnej wyniesie teraz 1.553 zł i 42 gr.

To jest, oczywiście, elementarz. Powinniśmy tego uczyć dzieci w przedszkolach, jeszcze przed Ala ma Asa (bo As kosztuje i ktoś za niego płaci; warto wiedzieć, kto komu). Ale kłania się… siódma zasada Chomskiego, w ścisłym powiązaniu z wszystkimi innymi. Zwłaszcza z dziesiątą.

Komfort i zasada zgodności, czyli dlaczego miliony ludzi wyłączają rozum

Adam Fedyniuk z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w arcyciekawej pracy „Ogólny schemat przyczynowej teorii manipulacji według Jamesa Woodwarda” przypomina „zasadę zgodności” sformułowaną przez prof. Roberta Cialdiniego, słynnego amerykańskiego psychologa społecznego, autora wielu bestsellerów. W największym uproszczeniu, chodzi w niej o to, że ludzki umysł w naturalny sposób dąży do wytłumaczenia zjawisk za pomocą związku przyczynowo-skutkowego, przy czym nie chodzi mu tylko o ogarnięcie świata rozumem, ale też (a może nawet bardziej) o to, jak jesteśmy postrzegani przez innych. Większość z nas chciałaby uchodzić za osoby wewnętrznie spójne, a więc konsekwentne w swych działaniach, opiniach, reakcjach.

„Osoba konsekwentna postrzegana jest jako racjonalna, stabilna psychicznie, najogólniej zaś ujmując: godna zaufania” – tłumaczy Adam Fedyniuk.

Zasada zgodności wydaje się na pierwszy rzut oka całkiem rozsądna, logiczna – i pozytywna. Problem w tym, że często zdarza się, iż nie dokonujemy właściwego wyboru tylko dlatego, że byłby on niezgodny z wcześniejszymi decyzjami. Dzieje się tak, gdyż ludzka potrzeba bycia uznanym za osobę konsekwentną przez innych jest silniejsza od imperatywu kierowania się rozumem i logiką.

Przytłaczająca większość z nas wcale nie podejmuje decyzji z wielką dozą ostrożności, ważąc wszystkie za i przeciw. Wiele naszych decyzji zapada wręcz automatycznie! Ów bezmyślny automat jest w ogromniej mierze wytworem zasady zgodności, która podpowiada najprostsze rozwiązanie: skoro już raz podjąłeś jakąś decyzję, to po co tracić energię na dalsze jej analizowanie? Lepiej zachować luksus zmniejszenia zaangażowania sił mentalnych w celu ich wykorzystania w innych celach.

Np. na śledzenie wyników MMA lub plotek o mniemanych celebrytach.

„Taki sposób przystosowania ludzkiego umysłu do odbioru dużych ilości informacji ze świata spowodowany jest tym, że świadomie trudno jest nam objąć umysłem wszystkie elementy pakietów danych, jakie wychwytujemy z rzeczywistości. Samorzutnie pomijamy więc uznawane za zbędne detale, by działać w świecie skuteczniej i z mniejszym wysiłkiem. Jest to jeden z powodów, dla których czasem trudno nam nad tym procesem zapanować. Wygodniejsze wydaje się wówczas oddanie swoistemu automatyzmowi” – wyjaśnia Fedyniuk.

Wygodniejsze! Ot, co.

Siła wiary, czyli chrzanić błędy w rozumowaniu

Ale jest jeszcze jeden superważny powód, dla którego człowiek może unikać samodzielności myślenia. Jest nim „obawa przed możliwymi wnioskami”. Prof. Cialdini przyszedł kiedyś ze znajomymi na kurs medytacji transcendentalnej i wziął udział w dyskusji z nią związanej. Jeden ze znajomych podważył słabe punkty wypowiedzi prowadzących, wykazując liczne błędy w ich rozumowaniu. Jak się mogło wydawać, uzmysłowił w ten sposób wszystkim małą przydatność tegoż kursu. Jednakże uświadomienie zebranym tego faktu spowodowało zupełnie inny efekt, niż można było się spodziewać: wiele osób bezpośrednio po dyskusji… zapisało się na kurs i uiściło stosowną opłatę!

Gdy zapytano tych ludzi o powody podjętej w tych okolicznościach decyzji, odpowiedzieli, że ważniejsza od racjonalnych argumentów, które zresztą dobrze zrozumieli, okazała się dla nich potrzeba WIARY w przydatność kursu. Cały proces emocjonalno-myślowy był następujący: najpierw zawierzyli słowom prowadzących, potem znajomy Cialdiniego przedstawił argumenty przeciw tej wierze, ale mimo to oni zapragnęli wyciszyć głos rozumu. Dlaczego? Ponieważ chcieli POZOSTAĆ W DAJĄCEJ KOMFORT ILUZJI PEWNOŚCI, iż przychodząc na to spotkanie i wstępnie zawierzając prowadzącym - dokonali właściwego wyboru. Utwierdzili się w tym przekonaniu, uiszczając opłatę za kurs. Ta opłata była formą ZAANGAŻOWANIA EMOCJONALNEGO. A zasada jest tu prosta: im więcej zaangażowania, tym mniej rozumu i szans na wycofanie się z nieracjonalnej decyzji.

„Jeśli dokonało się inwestycji w jakąś sprawę, bardzo często będzie się przejawiało tendencję, by optować za nią nawet niezależnie od tego, co mówi nasza racjonalność” – konkluduje Fedyniuk.

Wedle Cialdiniego, manipulator z łatwością może wywołać pożądany skutek w wyobraźni osoby manipulowanej, jeśli tylko będzie wiedział, jak stopniowo budować zaangażowanie. Operując na potrzebach i oczekiwaniach innych, manipulator jest w stanie doprowadzić do sytuacji, w której za osiągnięte skutki zostanie wręcz pochwalony i nagrodzony.

Przykładowo może sobie zapisać w budżecie na rok 2023 wzrost wpływów podatkowych o ponad 10 mld złotych z tytułu podniesienia płacy minimalnej, a przeciętny wyborca, z wyłączonym (dla komfortu) intelektem, będzie uważał i przekonywał innych, że „rząd nie bierze, lecz daje”.