Fidesz wygrał węgierskie wybory. Jak ocenia pan politykę premiera Viktora Orbána wobec wojny w Ukrainie? Jak jest ona postrzegana w Czechach?
Odpowiedź na to pytanie jest bardzo skomplikowana. Węgry, podobnie jak Rosja czy Serbia, niosą, bez względu na to, czy jest to uzasadnione, czy nie, brzemię historyczne. Mają poczucie niesprawiedliwości, straty, krzywdy. W przypadku Węgier jest to niewątpliwie utrata statusu mocarstwa, terytorium, ludności i wpływów po traktacie w Trianon. Nawet po 101 latach to wpływa na politykę węgierską i Orbán nie jest tu wyjątkiem. Przeciwnie. Transformacja studenckiego ugrupowania liberalnego Fidesz w dzisiejszą partię chrześcijańsko-socjalno-patriotyczną była logiczna. Pozwala mu to wygrywać wybory i dominować na scenie politycznej.
Orbán to bardzo sprytny manipulator. Stosuje zasadę Bismarcka: „nigdy nie kłamie się tak mocno jak w czasie wojny, przed wyborami i po polowaniu”. Orbán mówi więc Węgrom to, co chcą usłyszeć - to nie jest nasza wojna, ochronię was, zapewnię wam wysoką jakość życia i dostawy energii, zaopiekuję się Węgrami, gdziekolwiek mieszkają. Polityka Orbána zawiera zatem zarówno elementy populizmu, jak i kompleksu Trianon. To pierwsze jest politycznie zrozumiałe, chociaż to nie moja bajka. To drugie jest przerażające.
A w Czechach?
W Czechach stosunek do polityki Orbána jest niejednoznaczny. Czeskie społeczeństwo jest świeckie, zasadniczo liberalne i - mimo krytycznych wystąpień wobec UE - bardzo prozachodnie i proeuropejskie. Znaczna część opinii publicznej jest jednak nacjonalistyczna, ksenofobiczna, prorosyjska i przeciwna kursowi euroatlantyckiemu. Do takich postaw zachęca dzisiejsza opozycja parlamentarna, jak Tomio Okamura czy Andrej Babiš, a także pozaparlamentarna oraz prokremlowska piąta kolumna. Jednak większość czeskiego społeczeństwa odrzuca orbanowską politykę.