Do stolicy Mołdawii, Kiszyniowa, leci się z Warszawy niespełna dwie godziny. Podróż samochodem to kilkanaście godzin przy odrobinie szczęścia na granicach (do przejechania jest nieco ponad 1 tys. km). Dawno temu, w czasach komunikacji konnej i pieszej, Wołoszczyzna była nam jednak jeszcze bliższa – często rekrutowano stamtąd żołnierzy do wojsk królewskich i prywatnych, zwłaszcza do lekkiej jazdy (określanej „wołoską”). Nasi królowie i magnaci też często się tam wyprawiali – próbowali osadzać na tronie sprzyjających im władców lub powstrzymać ekspansję Imperium Osmańskiego. W 1620 r. podczas odwrotu spod Cecory poległ hetman Stefan Żółkiewski, jeden z najwybitniejszych wodzów w naszej historii.
Przez stulecia ziemie dzisiejszej Mołdawii, czyli obszary między Prutem a Dniestrem, były obszarem ścierania się wpływów polskich i tureckich, a częściowo również węgierskich. Potem do gry weszli austriaccy Habsburgowie i prące ku Bałkanom Imperium Rosyjskie. Gdy na zachód od Prutu w XIX w. krzepła rumuńska tożsamość narodowa i państwowość, wschodni brzeg tej rzeki stopniowo się rusyfikował. W XX w. burzliwe koleje historii ostatecznie wepchnęły te tereny w orbitę wpływów Moskwy – po II wojnie światowej powstała Mołdawska Socjalistyczna Republika Radziecka, w której językiem urzędowym stał się rosyjski, a mołdawskiemu narzucono zapis cyrylicą. Nasilił się też napływ etnicznych Rosjan i zrusyfikowanych (a raczej – zsowietyzowanych) Ukraińców. Kontakty z bliską kulturowo Rumunią drastycznie ograniczono, mimo że formalnie i ona pozostawała częścią bloku państw socjalistycznych.

Trudna niepodległość

Wraz z upadkiem Związku Radzieckiego Mołdawia uzyskała niepodległość – nie ma co ukrywać, że trochę ku własnemu zaskoczeniu. Nie wszystkim się to spodobało. Przez kraj przetoczyły się burzliwe demonstracje, bo sporo ludności nadal identyfikowało się raczej z upadającym imperium, a nie jakąś lokalną „mołdawskością”. Sprzeciw zaznaczył się szczególnie na wschodzie młodego państwa, w wąskim pasie pomiędzy Dniestrem a granicą ukraińską. Już w 1990 r. proklamowano tam separatystyczną Naddniestrzańską Republikę Mołdawską, a w marcu 1992 r. wybuchły walki. Wkrótce interweniowała stacjonująca na miejscu – jako „spadek” po ZSRR – 14. armia rosyjska, wymuszając zawieszenie broni. Od tego czasu region pozostaje poza kontrolą Kiszyniowa. Zainstalowane w Tyraspolu promoskiewskie władze, uznawane jedynie przez Osetię Południową i Abchazję, chronione są wciąż przez kontyngent „mirotworców”. Samo Naddniestrze stało się ośrodkiem przestępczości zorganizowanej, w tym handlu bronią na dużą skalę.
Reklama

CAŁY TEKST W WEEKENDOWYM WYDANIU DGP I NA E-DGP

Autor jest wykładowcą Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, ekspertem fundacji Po.Int i Nowej Konfederacji