Coś złego dzieje się z demokracją w Europie i na świecie. W najnowszym indeksie autorstwa V-Dem autorzy piszą, że pod kątem liczby demokracji na świecie cofnęliśmy się do 1986 roku.
Takie porównania są nieuprawione, bo w 1989 roku istniały państwa demokratyczne i kraje, które nigdy demokracjami nie były. Dziś mamy demokracje, które radzą sobie lepiej lub gorzej i ‘eksdemokracje’ - kraje, które demokracją się rozczarowały, a to zupełnie coś innego niż klasyczne autorytaryzmy. Ciekawe jest jednak, że choć demokracja jest w odwrocie, to prawie wszędzie to wybory są źródłem legitymizacji władzy. Jest wiele krajów, w których rządzący mogą przegrać wybory, ale nie wiadomo, czy zaakceptują oni ich wyniki.
W której z tych grup jest dziś Polska?
Polska to trudny przypadek. Czy rząd może przegrać wybory? Bardzo możliwe. Czy zaakceptuje wynik? Pewnie tak. Widzimy masową propagandę w telewizji publicznej, ale czy w Polsce nie ma wolności mediów? Nie, bo wciąż jest konkurencja, choć władza mobilizuje zasoby administracyjne, by ją ograniczyć. Jest też kwestia rosnącej polaryzacji społecznej. Ludzie wierzą w demokrację, uważają, że nie należy oszukiwać w wyborach, ale kiedy pytasz, kto jest największym zagrożeniem dla demokracji, odpowiadają: ta druga partia. W pewnym sensie polski rząd bardziej zaciekle walczy teraz z Tuskiem niż z Rosją. To samo dziś dzieje się w USA czy Turcji. Nie ma autorytetu poza polityką, wszystko staje się elementem konfliktu i nie ma miejsca na bezstronne instytucje, sądy, bank centralny. Nie zmienia to faktu, że polska nie jest autorytarna, Polska to nie Chiny, Rosja czy nawet Węgry. Kropka.
Porozmawiajmy o przyczynach populizmu w Polsce i w Europie Wschodniej. W literaturze przebija się głównie ekonomiczne wytłumaczenie tego zjawiska, które mówi o rosnących nierównościach i stagnacji realnych dochodów, szczególnie po kryzysie 2008 roku. Mam poczucie, że ta opowieść średnio pasuje do np. Polski.
Populizm jest wszędzie inny, jest populizm polski, węgierski, włoski, itd. Jest jednak kilka zjawisk specyficznych dla Europy Środkowo-Wschodniej. Kraje regionu rozwinęły się gospodarczo, ale kluczowe jest to, jak obywatele wyobrażają sobie sprawiedliwe społeczeństwo. W toku 1990 Bułgarzy zapytani o idealne społeczeństwo mówili o takim, w którym najbogatsi zarabiają nie więcej niż trzykrotność najniższej pensji. Społeczeństwo komunistyczne było postrzegane jako niesprawiedliwe głównie ze względu na przywileje władzy, niekoniecznie zaś nierówności ekonomiczne. Po upadku komunizmu dokonała się transformacja krajów regionu, od społeczeństw równości i biedy do bardziej zróżnicowanych pod kątem dochodowym i społecznym, ale nie ma do końca świadomości, jak do tego doszło, co np. dobrze wychwycił Kaczyński.
Ale czy nie mówimy tutaj właśnie o kwestii nierówności?
W polityce trzeba spojrzeć na źródła legitymizacji politycznej. Komunistyczne reżimy w latach 60 i 70 opierały ją na obietnicy zniszczenia poprzedniego niesprawiedliwego systemu społecznego – oczywiście, to nie robotnicy rządzili, ale na poziomie retoryki byli bardzo ważni. Zmiana 1989 roku stanowiła legitymizację nierówności, które tym razem miały być oparte na kryterium merytorycznym. To, co stało się najważniejsze, to edukacja i zdolności poznawcze, umiejętność dostosowania się do wymogów rynku. Wielu ludzi, nawet jeśli ma pieniądze, ale mieszka poza dużymi miastami i nie ma dobrej edukacji, poczuło deficyt uznania społecznego. Sądzę, że dla nich PiS wyraża pewien resentyment kulturowy.
A czy ten resentyment nie dotyczy przede wszystkim tożsamości kulturowej, sprzeciwu wobec liberalizacji społecznej, sekularyzacji, słabnięciu wartości takich jak rodzina, tradycja czy naród?
Dzisiaj nie pamiętamy, że Solidarność była zawsze różnorodna, był w niej też nurt nacjonalistyczny i katolicki. Te środowiska uważały np., że naród nie może być wolny, jeśli nie jest w pełni suwerenny. W latach 90., głównie za sprawą Miloševića i Jugosławii, poglądy narodowe stały się domeną postkomunizmu, dlatego różnorodność została przykryta fałszywym konsensusem. Politycy tacy jak Kaczyński, nawet jeśli popierali wejście do NATO czy UE, to niekiedy z zupełnie odmiennych powodów. Można nie lubić Kaczyńskiego, ale on nie zmienił aż tak bardzo swoich poglądów od 1989 roku. Zaskakująca jest w nim właśnie spójność.
Druga kwestia jest taka, że owszem, w 1989 roku społeczeństwa Europy Wschodniej zaczęły upodabniać się do Zachodu, ale to był już zupełnie inny zachód. Dla Polaków czy Bułgarów Zachód jawił się jako konserwatywny, narodowy, w opozycji do sowieckiego komunizmu, który był projektem radykalnej zmiany społecznej - zniesienie własności prywatnej, skrajny sekularyzm. W latach 50. atakowano ZSRR za laickość, za uderzenie w rodzinę, w Boga. Nagle ten sam Zachód stał się laicki, jak to tylko możliwe. Na wschodzie Europy marzono o Zachodzie, który owszem istniał, ale w latach 50, przed 1968 rokiem. Powstało poczucie zdradzenia. PiS buduje swoje poparcie na tych emocjach, spójrzmy na np. obsesję związaną z gender czy kwestią małżeństw homoseksualnych.
Mam poczucie, że kwestiach kulturowych najważniejszym czynnikiem mobilizującym te środowiska jest strach przed migracją z krajów odległych kulturowo od Europy.
Paradoksalnie uważam, że chodzi nie o imigrację, ale o emigrację, otwarcie granic. Połowa moich przyjaciół z klasy mieszka poza Bułgarią, 70% procent Bułgarów z najlepszych szkół nie aplikowało nawet na bułgarskie uniwersytety. Otwarcie granic w 1989 roku sprawiło, że jeśli nie możesz zmienić rządu, to możesz zmienić państwo. Współczesna polityka jest zderzeniem dwóch apokaliptycznych wizji – na lewicy jest strach przed apokalipsą technologiczną i katastrofą klimatyczną, a na prawicy jest obawa przed zniknięciem narodu i transformacją rodziny. Przez ostatnie wieki uważaliśmy, że człowiek jest śmiertelny, ale naród trwa wiecznie. Dziś odkrywamy, że być może jest odwrotnie. Indywidualizm jest postrzegany nie jako prawo jednostki, ale jako zagrożenie dla rodziny. Na lewicy mówi się o tym, by nie mieć dzieci, bo to zabójcze dla klimatu, na prawicy jest obsesja, że jeśli kobieta nie ma 5 dzieci, to zdradza naród. Zmiany po 1989 roku spowodowały, że mamy też kryzys władzy rodziców, dzieci są mniej konserwatywne, lepiej wykształcone, rodzice w coraz mniejszym stopniu są w stanie je zrozumieć. Migracja ten obraz wzmocniła. Dziś konserwatyści mówią „ściągniemy twoje dzieci z powrotem” i damy wartości, których chcesz.
Sławomir Sierakowski i Przemysław Sadura w swojej głośnej nowej książce przekonują, że sukces populizmu w Polsce tłumaczy polityczny cynizm – części wyborców nie podoba się np. kulturowa agenda PiS, ale są gotowi poprzeć tę partię w zamian za chociażby transfery socjalne.
Dla mnie wyborca cyniczny to nic innego jak wyborca racjonalny, który nie wierzy w żadną dużą narrację, zarówno w liberalną opowieść o przyszłości, jak i w opowieść nacjonalistów o przeszłości. To osoba, która myśli tak: „żyję w teraźniejszości, a w teraźniejszości mogę tolerować PiS, jeśli dostanę to co chcę i jeśli będę traktowany jako ktoś ważny”. Taki wyborca uważa, że PiS lepiej o niego zadba. Pytanie dlaczego ci ludzie uważają, że opozycja nie może dostarczyć im tego samego? PiS przesunął PO znacznie bardziej do lewicy, co tłumaczy zainteresowanie Konfederacją, która występuje dziś przeciwko nowemu konsensowi.
Dlaczego staliśmy się jako wyborcy tak pragmatyczni, dlaczego nie głosujemy za ideami? Czy to kwestia niskiego zaufania społecznego, niewiary w lepszą politykę?
Za jakiś czas zrozumiemy, że spośród kryzysów ostatnich lat pandemia była najważniejszym, bo była osobiście przeżywana przez każdego i podważyła zaufanie zarówno do rządów, jak i nauki. Wykreowała poczucie totalnej podejrzliwości. Wielu wyborców myśli dziś tak – dobrze, że dają nam pieniądze, ale nie będą mówić nam jak mamy żyć, nie będą mówić, czy mam się szczepić czy nie. Wyborcy wierzą tylko w bezpośrednie materialne rzeczy, które mogą dostać, ale nie ufają komukolwiek, kto chciałby obiecać cokolwiek większego.
To tłumaczy, dlaczego np. opowieść o praworządności czy niszczeniu instytucji nikogo nie przekonuje po stronie wyborców PiS.
Liberalni politycy padli ofiarą dziwnego przywiązania do kwestii wolności obywatelskich. Ludzie uważają, że mają już podstawowe wolności, to nie jest autorytarny komunizm, ale jednocześnie nie wierzą, że mogą dostać jakieś nowe. W rezultacie polityka musi koncentrować się albo wokół bardzo symbolicznych kwestii albo wokół bardzo pragmatycznych, budowaniu dróg itd. Kiedyś rozmawiałem z wyborcami Donalda Trumpa i pytałem ich, czy nie uważają, że Trump kłamie. Usłyszałem bardzo ciekawą rzecz – mówili, że nie kłamie w jednej, najważniejszej sprawie – że w tym wszystkim chodzi tylko o niego, że kieruje się swoim interesem i nie udaje, że chodzi mu o interes publiczny. Im bardziej idealistyczne jest to, co mówią politycy, tym bardziej wyborcom to przeszkadza.
A jak wyjść poza tę pułapkę? Jak możemy stworzyć nową narrację o świecie? Liberalny populizm? Tusk to robi? Czy to jest godne zaufania.
Wyzwaniem jest radykalna polaryzacja. Jesteśmy w momencie, w którym każde stwierdzenie jest deklaracją tożsamości. Jeśli pytasz mnie np. o Green Deal, to pytasz mnie nie o moją opinię, ale o to, gdzie stoję. Ludzie zaakceptowali tę grę, bo daje im poczucie wspólnoty. Im bardziej świat staje się skomplikowany, tym bardziej polaryzacja pozwala nam radzić sobie ze złożonością podwyższając intensywność naszych poglądów.
Jaki scenariusz na następne dekady? Jak wojna na Ukrainie wpłynie na przyszłość europejskiej polityki?
Wojna w Ukrainie była momentem zarówno europejskim, jak i narodowym. Europejskim, bo zdaliśmy sobie sprawę, że pojedyncze narody same się nie obronią, a narodowym, bo Ukraińców w pierwszych dniach uratowała heroiczna wiara we własny naród, co w post-heroicznej Europie wydawało się czymś niemożliwym.
Dlatego uważam, że będziemy mieli transformację. Nie możesz konkurować z populistami, jeśli nie pokazujesz takiego samego poziomu intensywności jak oni. Populiści walczą każdą bitwę, jakby to miała być ostatnia. Jeśli to jest końcowa bitwa, to nie możemy pozwolić sobie na przegraną. To jest problem dla demokracji. Założeniem demokracji jest to, że jeśli przegrywasz, to nie tracisz za wiele, nie tracisz wolności, możliwości podróżowania, a jeśli wygrywasz, to nie zyskujesz aż tak dużo.
Optymista czy pesymista?
To, co łączy optymistów i pesymistów to to, że udają, że wiedzą, co się zadzieje w przyszłości. Robert Habeck powiedział ostatnio coś, co dobrze opisuje moje stanowisko – „nie jestem optymista, wolę być pełen nadziei”.
Tekst powstał we współpracy z Club Alpbach Poland - organizacją zrzeszającą polskich stypendystów European Forum Alpbach - konferencji, która od 1945 stanowi wiodącą platformę dyskusji o przyszłości Europy.
O EFA i Club Alpbach Poland
Konferencja European Forum Alpbach od 1945 r. gromadzi najwybitniejszych przedstawicieli świata polityki, biznesu, społeczeństwa obywatelskiego, kultury i nauki, stanowiąc platformę do dyskusji o tym, jak budować silną i demokratyczną Europę. Inicjatywa stawia szczególny nacisk na zaangażowanie młodych ludzi i włączenie ich w procesy wypracowywania rozwiązań największych problemów, z którymi mierzy się Stary Kontynent.
Club Alpbach Poland to organizacja zrzeszająca polskich stypendystów European Forum Alpbach. Celem klubu jest promocja dyskusji o przyszłości Europy wśród młodych Polaków poprzez organizację spotkań, seminariów i debat. Klub co roku przyznaje 8 stypendiów najzdolniejszym młodym, polskim badaczom na udział w głównej konferencji w Austrii.