Jak Ukraina stara się o Tomahawki

Delegacja Ukrainy intensywnie zabiega o pozyskanie rakiet Tomahawk. Do Waszyngtonu udała się liczna grupa przedstawicieli ukraińskich władz, w tym szef kancelarii prezydenta Andrij Jermak, premier Julia Swyrydenko oraz sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego Ołeksandr Umerow. Ich celem jest uzyskanie jak największego wsparcia wojskowego, w tym decyzji o przekazaniu nowoczesnych rakiet manewrujących. Ukraina potrzebuje wsparcia militarnego, tylko w letniej rosyjskiej ofensywie 2025 r. utraciła 2300 km2. To prawie 1000 km2 więcej niż w ubiegłym roku.

Sam przywódca Ukrainy Wołodymyr Zełenski ma dołączyć do delegacji w piątek, gdzie spotka się z prezydentem Joe Bidenem i kluczowymi doradcami ds. bezpieczeństwa narodowego. W wieczornym wystąpieniu Zełenski podkreślił, że rozmowy w Waszyngtonie mają kluczowe znaczenie dla dalszej pomocy wojskowej i energetycznej. Oprócz kwestii Tomahawków omawiane mają być także dostawy amunicji, systemów obrony przeciwlotniczej oraz wsparcie w odbudowie infrastruktury energetycznej.

Ukraina stara się pokazać, że przekazanie Tomahawków byłoby nie tylko gestem militarnym, lecz także sygnałem determinacji Zachodu w dalszym wspieraniu Kijowa.

Ile rakiet może dostać Ukraina

Według danych Pentagonu liczba gotowych do użycia „Tomahawków” jest dziś mocno ograniczona. Produkcja nowych egzemplarzy idzie wolno, a część zapasów zużyto w Syrii i Iraku. Eksperci, w tym Stacie Pettyjohn z Center for a New American Security, oceniają, że Ukraina mogłaby otrzymać najwyżej od 20 do 50 takich rakiet, bo amerykańskie magazyny są mocno uszczuplone.

Dodatkowo USA praktycznie nie dysponują lądowymi wyrzutniami dla Tomahawków. Pociski te odpalane są z okrętów – głównie z pionowych wyrzutni (VLS) na niszczycielach, krążownikach i okrętach podwodnych. Brak naziemnych platform sprawia, że nawet niewielka dostawa byłaby bardziej symbolem politycznym niż realnym wzmocnieniem frontu.

ikona lupy />
LRHW - naziemne wyrzutnie Tomahawków są bardzo nieliczne. / wikipedia.pl / USA Army Tomahawk

Rakiety, które Rosja już zna

Rosjanie nie są nowicjuszami w walce z „Tomahawkami”. W rosyjskich mediach regularnie pojawiają się zapewnienia, że obrona przeciwlotnicza potrafi radzić sobie z tym typem rakiet i udowodniła to w Syrii. Choć eksperci zachodni podchodzą do tych deklaracji sceptycznie, nie ma wątpliwości, że Rosja przygotowuje się na taki scenariusz.

Z wojskowego punktu widzenia „Tomahawki” nie stanowią bezpośredniego zagrożenia dla całej Rosji, ale mają ogromne znaczenie symboliczne. To sygnał, że Waszyngton nie zamierza się cofać i wciąż wspiera Kijów – nawet jeśli oznacza to przekraczanie kolejnych linii napięcia w relacjach z Kremlem.

Symboliczny gest, realne groźba eskalacji

Dla Moskwy problem nie tkwi w liczbie rakiet, lecz w konsekwencjach politycznych. Uderzanie pociskami, które mają swoją wersję z głowicą jądrową, to dla Rosji potężny krok na drabinie eskalacyjnej. Wersja Tomahawka z głowicą jądrową, znana jako TLAM-N, była częścią arsenału USA w czasach zimnej wojny i mogła przenosić ładunki o mocy kilkudziesięciu kiloton. Choć obecnie została wycofana z aktywnego użytku, to sam fakt jej istnienia sprawia, że Rosja postrzega każdy Tomahawk jako potencjalnie niebezpieczny. Kreml już teraz wysyła do Ameryki jasny komunikat: jeśli Ukraina użyje takich rakiet do ataku na cele w głębi rosyjskiego terytorium, odpowiedź może być zdecydowana.

Rosyjscy przywódcy – od Pieskowa po Miedwiediewa – mówią wprost: „Nie możemy rozróżnić, jaki ładunek niesie lecący Tomahawk”. I to właśnie ta niepewność sprawia, że decyzja o przekazaniu rakiet, choć ograniczona w liczbach, może mieć kolosalne skutki polityczne.

ikona lupy />
Dmitrij Miedwiediew - ostro komentuje ostatnie decyzje Waszyngtonu / ShutterStock

W efekcie Biały Dom znajduje się między presją sojuszników a ryzykiem eskalacji, której nikt naprawdę nie chce. Jedno jest pewne – nawet kilka „Tomahawków” lecących w stronę Moskwy może stać się jednym z najgłośniejszych symboli tej wojny.