Eskalacja wrogich działań Korei Północnej

W ostatnich tygodniach nastąpiła eskalacja wrogich działań Kim Dzong Una wycelowanych w Koreę Południową. Symbolem tej agresji jest zburzenie Łuku Zjednoczenia. Jak odczytywać taki ruch ze strony Północy?

Jako bardzo znaczący pod względem symboliki i krzewienia propagandy wśród własnych obywateli. To pokazanie, że deklaracje Kim Dzong Una mówiące o niemożliwym pokojowym zjednoczeniu z Południem są obowiązujące. Jeszcze w 2018 r. mówił, że oba państwa mają jeden język, jedną historię i kulturę. Taka zamiana retoryki to efekt ogólnego pogorszenia stosunków międzykoreańskich. Należy się spodziewać dalszego eskalowania sytuacji, zwiększania napięć, bardziej agresywnych wypowiedzi, a także zwiększonej częstotliwości testów rakietowych.

Reklama

To już się dokonało – Północ dokonała próby mocy super dużej głowicy bojowej pocisku manewrującego. To straszak?

Myślę, że to przede wszystkim kontrolowana eskalacja i pokaz swojego potencjału. To cześć strategii Korei Północnej, którą znamy od lat. Podobnie było chociażby w 2017 r., gdy Północ przeprowadzała wiele testów, w tym broni jądrowej, co miało wzmocnić jej pozycje przed rozmowami z prezydentami Korei Południowej i USA - Moon Jae-inem i Donaldem Trumpem. Natomiast pytanie, czy nie dojdzie niedługo do pewnego przekroczenia cienkiej linii, jak to miało miejsce w 2010 r., gdy Korea Północna wystrzeliła ponad 100 pocisków w stronę wyspy Yeonpyeong na Morzu Żółtym, w wyniku czego kilka osób zginęło. W marcu 2010 r. Północ zatopiła też południowokoreański okręt, co życiem przepłaciło prawie 50 marynarzy z Południa. Eskalacja na skalę wojny jest mało prawdopodobna, niemniej nasuwają się uzasadnione pytania: czy Kim Dzong Un dopuszcza powtórkę takich wydarzeń, czy jest gotowy na ofiary śmiertelne po stronie Południa czy jednak to tylko pokazówka?

Dlaczego miałby dążyć do tak radykalnego napięcia z Seulem?

Powodów może być wiele, a obecnie nie wiemy, jaki jest główny cel. Może to przygotowanie pod próby negocjacji z innymi państwami? Może to są działania koordynowane z Rosją, czy wręcz sugerowane przez Rosję? W interesie Moskwy jest, żeby destabilizować obecny układ sił i porządek światowy, w tym ten w Azji Wschodniej. Zaognienie sytuacji na Półwyspie Koreańskim przyciągnęłoby większą uwagę USA, jednocześnie odciągając ich od wydarzeń z Europy Wschodniej. W Korei i Japonii Amerykanie mają kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy, dla USA to strategiczna część świata.

Jak wygląda rozkład presji na konflikt koreański ze strony innych mocarstw? Zacznijmy od Chin.

Pekin ma narzędzia gospodarcze do sterowania kontaktami z Koreą Północną. Pjongjang jest od nich uzależniony gospodarczo. Handel Chin z Północą wraca już do poziomu sprzed pandemii, więc widać, że północnokoreańska gospodarka się odbudowuje, a to odbicie jest możliwe tylko dzięki współpracy z Chinami. Pekin do tej pory miał dość specyficzne podejście do konfliktu na Półwyspie Koreańskim.

Jego celem jest zapobieganie eskalacji, utrzymywanie statusu quo. Potwierdza to postawa Chin w głosowaniach w ONZ, gdy popierały sankcje na Koreę Północną. Czasem jednak działały one zupełnie odwrotnie i blokowały próby nakładania takich blokad czy wydawania potępiających KRL-D oświadczeń. Co więcej, w przeszłości Pekin nieoficjalnie pomagał północnokoreańskim władzom obchodzić międzynarodowe sankcje. Pekinowi jest na rękę jak najmniejsza obecność w regionie sił USA, więc im spokojniej na Półwyspie Koreańskim, tym mniejsze prawdopodobieństwo bezpośredniej czy nawet pośredniej konfrontacji Pekinu z Waszyngtonem.

USA?

Korea Północna stanowi zagrożenie dla USA, szczególnie od momentu, gdy Pjongjang posiada rakiety dalekiego zasięgu, które są w stanie przynajmniej w teorii dolecieć do zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Dla nich, podobnie jak dla Japonii, agresywne działania i nieprzewidywalność Pjongjangu dają pretekst i usprawiedliwienie przed opinią międzynarodową, do licznej obecności swoich sił w regionie. Oprócz jednostek pływających amerykańskie wojsko jest też obecne na lądzie i w powietrzu – w Korei Południowej i Japonii. USA gra więc na złość Chinom, chce utrzymać swoją dominującą pozycję na Pacyfiku i na wodach okalających wschodnią Azję. Władze w Waszyngtonie od lat powtarzają także, że Korea Północna musi nie tylko zawiesić, ale całkowicie zlikwidować swój program nuklearny, pozbywając się przy tym swojego arsenału. To warunek niezbędny do podjęcia rozmów dotyczących formalnego zakończenia wojny koreańskiej, jakim byłby traktat pokojowy podpisany m.in. przez oba te państwa, ponieważ to USA, a nie Korea Południowa podpisywały zawieszenie broni w 1953 r.

Japonia?

Japończycy postrzegają Koreę Północną jako główne zagrożenie dla swojego bezpieczeństwa. Tokio potępiało i nadal stanowczo potępia jakiekolwiek testy broni przeprowadzane przez Północ. Japonia jednak ma o wiele mniejsze możliwości wpływu na sytuację na Półwyspie Koreańskim niż Stany Zjednoczone i Chiny. Natomiast zaostrzenie sytuacji daje Japonii pewien pretekst do zacieśniania współpracy z USA i z Koreą Południową. Ten trójstronny dialog się w ostatnich latach dobrze się rozwija, już działa wspólny, japońsko-koreańsko-amerykański system radarowy. Te kraje współpracują ze sobą też na polu wywiadowczym, informacyjnym oraz ostrzegawczym, jeśli Północ wystrzeli jakiś pocisk. Agresywne ruchy Korei Północnej dają też Japonii pretekst do dalszych własnych zbrojeń i zacieśniania sojuszu wojskowego z USA.

Własnych zbrojeń? Przecież zgodnie ze swoją konstytucją, oni nie mogą mieć swojej armii.

Formalnie nie ma, ale posiada tzw. siły samoobrony. To nie jest regularna armia, struktura tych sił jest odmienna od tego, co znamy z Europy czy USA, ale de facto to świetnie zorganizowane i wyposażone jednostki. Na pewno silniejsze niż wiele regularnych armii na świecie. Pamiętajmy też, że Japonia ma znakomicie wyszkoloną i nowoczesną marynarkę wojenną.

Relacje Korei Północnej z Japonią

Japonia też jest arcywrogiem w oczach KRL-D?

Na początku roku doszło do dość nietypowego i niespodziewanego zjawiska dyplomatycznego na linii Pjongjang-Tokio. Kim Dzong Un wysłał do premiera Japonii Fumio Kishidy list z kondolencjami w związku z trzęsieniem ziemi w Japonii. To nietypowe, bo w podobnych sytuacjach Północ do tej pory nie reagowała listami czy notami dyplomatycznymi. A tu mamy próbę bezpośredniej łączności między Kim Dzong Unem a Fumio Kishidą. Nie ma jednoznacznej odpowiedzi skąd taki gest. Część analityków widziała w nim sygnał, że Północ jest gotowa do rozmów. Niedawno premier Kishida był zapytany o ten list – poinformował, że na niego odpowie, ale tez przypomniał najważniejszą kwestię, która od lat różni oba kraje. Chodzi o nierozwiązany problem uprowadzeń obywateli Japonii przez służby Korei Północnej, do których doszło w latach 70. i 80. XX wieku. Japoński rząd oficjalnie mówi o 17 osobach, jednak prawdopodobnie prawdziwa liczba jest znacznie wyższa. Nie znane są zarówno motywy tych porwań, jak i los wszystkich ofiar. Według niektórych wersji próbowano ich zwerbować jako agentów. Inna hipoteza zakłada, że zmuszono ich do zakładania w Korei Północnej i nauki języka japońskiego. Część uprowadzonych wróciła do Japonii kilkanaście lat temu, reszta została. Każdy rząd japoński podkreśla, że rozwiązanie tej kwestii jest warunkiem koniecznym, aby zasiąść do rozmów z przywódcą Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej.

Wróćmy do relacji koreańsko-koreańskich. Czy w Seulu nie widać frustracji i zmęczenia ciągłym napięciem?

Poprzedni prezydent, Moon Jae-in, gdy KRL-D przeprowadziła testy balistyczne, starał się łagodzić napięcie, tonował emocje, by nie eskalować. Za kadencji Moona dochodziło do szczytów koreańskich, na które obecnie się nie zanosi. Z obecnym prezydentem Yoon Suk-yeolem u władzy widać zmianę podejścia wobec Północy. Yoon nastawiony jest bardziej stanowczo. Gdy w październiku 2022 r., kilka miesięcy po zaprzysiężeniu Yoona, Północ przeprowadziła testy rakietowe, to dosłownie dzień później Południe odpowiedziało podobnymi próbami, strzelając kilkoma rakietami krótkiego zasięgu w kierunku Morza Japońskiego. Podobnie było w styczniu tego roku, gdy KRL-D ostrzelała granice morskie, to odpowiedz południa było taka sama, ale bez przekraczania granicy. Widzimy zatem, że nowy prezydent nie będzie za wszelką cenę prowadził pokojowej polityki, tylko będzie twardo reagować na każde agresywne zachowane sąsiadów.

Jest zdolny i gotowy do reakcji, która mogłaby wręcz spowodować ofiary wśród żołnierzy Północy?

Wiele by zależało od uzgodnień z USA. Jak wspomniałam, oba kraje są w bliskim sojuszu politycznym i militarnym i na poziomie strategicznym nic nie dzieje się bez wiedzy czy wręcz woli Waszyngtonu. Potencjał militarny Korei Południowej jest zbyt ograniczony, by zagrozić Północy, więc to USA są gwarantem bezpieczeństwa dla Południa. Bez uzgodnień z Pentagonem i Białym Domem prezydent Yoon z pewnością nie zdecyduje się na żaden ruch, którego do tej pory nie widzieliśmy.

Jaki długofalowy cel ma Kim Dzong Un? Jak chce się zapisać na kartach historii?

To ciężkie pytanie, bo nikt nie wie, co siedzi w jego głowie. Możemy tylko przypuszczać. On kieruje Koreańską Republiką Ludowo-Demokratyczną już od 13 lat, ale sam ma dopiero 40, więc nadal mówimy o młodym przywódcy, który ma przed sobą jeszcze długie lata rządzenia. Na pewno jego celem jest utrzymanie władzy. Może tą agresywną narracją przeciw Seulowi chce umocnić swoją pozycję wśród swoich północnokoreańskich elit i ją jeszcze bardziej skonsolidować? Albo testuje ich lojalność i gotowość do pójścia za nim w ogień? Myślę, że jego polityka zewnętrzna w dużej mierze może zależeć też od chwilowych układów z Moskwą i Pekinem. Kim Dzong Un wie, że jest od tych mocarstw uzależniony, więc musi zręcznie lawirować między nimi.

Ale zjednoczenie Południa i Północy w najbliższych 20-30 latach, czyli za jego życia, jest możliwe?

Każdy przywódca Korei Północnej – Kim Ir Sen, Kim Dzong Il oraz Kim Dzong Un - miał w swoich planach zjednoczenie Korei. Kim Dzong Un stwierdził jednakże, że dotychczasowy pomysł na zjednoczenie, czyli zjednoczenie pokojowe, nie jest już możliwe. Jednocześnie podtrzymuje, że możliwe jest zjednoczenie siłowe, czyli – jak to wybrzmiewa w narracji północnokoreańskiej – „wyzwolenie” Korei Południowej. W mojej ocenie z roku na rok jesteśmy jednak coraz dalej od realizacji scenariusza połączenia obu krajów. Rozgraniczenie półwyspu sięga lat 50. XX wieku. Te podziały coraz bardziej się pogłębiają, społeczeństwa obu krajów coraz bardziej się różnią. Nie mówię nawet o kwestiach ekonomicznych, światopoglądowych, obyczajowych, bo te są oczywiste, ale nawet językowo oba narody koreańskie już się od siebie się oddaliły. Mam wrażenie, że w społeczeństwach obu Korei, a szczególnie na Południu, z roku na rok jest mniejsze zainteresowanie zjednoczeniem za wszelką cenę.

To temat coraz mniej istotny szczególnie dla młodszego pokolenie na Południu, które nie ma żadnych rodzinnych, emocjonalnych więzów z Północą. Oni traktują ich jako odrębny kraj, odrębny naród, nie żyją kwestia zjednoczenia, bo świat, w jakim się urodzili i wychowali to świat dwóch Korei.

Reakcje społeczeństw

Mamy jakieś informacje o nastrojach Koreańczyków z Północy, czy to nadal tak hermetyczny świat, że nie wychodzą z niego żadne odgłosy?

Wszystkie próby transferu informacji - zarówno do, jak i z Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej - są zatrzymywanie przez władze. Nie znamy żadnych badań społecznych i pewnie szybko ich nie poznamy. Po pierwsze, nie da się ich przeprowadzić bez zgody najwyższych urzędników. Po drugie, nawet jeśli byłaby taka zgoda, to władza zadbałaby o odpowiednie wyniki.

Po trzecie, nawet jeśli mówilibyśmy o niezależnym badaniu, to i tak Koreańczycy z Północy nie mieliby odwagi wyrazić czegokolwiek niezgodnego z propagandą i linią partii. Jedyne dość obiektywne i prawdziwe informacje, jakie mamy o sytuacji tamtejszego społeczeństwa, przekazują nam uciekinierzy, których i tak jest bardzo niewiele. Szacuje się, że przez te ponad 70 lat od podziału Półwyspu Koreańskiego, do Chin i Korei Południowej uciekło raptem kilkadziesiąt tysięcy osób.

A społeczeństwo Południa? Czuć u nich dodatkowe napięcie?

Oni są już przyzwyczajeni do rosnących i malejących niepokojów. Od ponad pół wieku żyją w ciągłym napięciu ze świadomością, że raptem 50 km od Seulu mają nieobliczalnego, szalonego sąsiada, który od ok. 20 lat dysponuje potencjałem atomowym. Tych testów rakietowych, prowokacji, agresywnych wypowiedzi jest tak dużo, że nie robią one na Koreańczykach z Południa większego wrażenia. Oczywiście to jest swego rodzaju generalizowanie, bo każdy z nich inaczej podchodzi do tego zagadnienia, jednak w pewien sposób strach został znormalizowany i zredukowany. Jednak jeśli zaczęłoby dochodzić do ataków na teren Korei Południowej albo regularnych ostrzałów terenów granicznych, to z pewnością niepokojowe i poziom odczuwanego zagrożenia by wzrosły.

W kwietniu w Republice Korei są wybory parlamentarne. Na scenie są dwie główne siły polityczne – Partia Demokratyczna i Partia Władzy Ludowej. Czym różni się ich podejście do sąsiada z Północy?

Partia Demokratyczna jest co do zasady bardziej skłonna do rozmów i dialogu z Pjongjangiem. Partia Władzy Ludowej, z obecnym prezydentem Yoonem, ma bardziej stanowcze stanowisko. Oficjalnie deklarują, że zależy im na bezpieczeństwie w regionie, współpracy, szukaniu wspólnych pól, ale w czynach są nastawieni bardziej konfrontacyjnie. Obecnie większość w Parlamencie ma Partia Demokratyczna. Na dwa miesiące przed wyborami oba ugrupowania idą łeb w łeb, mają po ok. 30-35 proc. poparcia. Wiele zależy więc od finiszu kampanii. Gdyby wygrała Partia Władzy Ludowej, to byłoby im łatwiej rządzić krajem, mając i parlament i prezydenta.

Oprócz tych dwóch, w miarę zachowawczych ugrupowań, są też w Republice Korei bardziej radykalne partie niosące na sztandarach np. konieczność konfrontacji zbrojnej z reżimowym sąsiadem?

Nie ma takiej partii,. Pozostałe partiesą w miarę zachowawcze, bo liderują im na ogół rozłamowcy z dwóch głównych partii. Mają podobne programy polityczne, podobne spojrzenie na problem Korei Północnej. Jest jeszcze lewicowa Partia Sprawiedliwości, która jednak podobnie deklaruje, że pokój na Półwyspie Koreańskim jest jej głównym celem, choć akcentuje także dość mocno kwestię praw człowieka, a w przeszłości była krytyczna wobec otwartej wobec KRL-D polityki Partii Demokratycznej.