Niemal dokładnie rok temu generał Mark Milley, przewodniczący Kolegium Połączonych Szefów Sztabów USA, stwierdził w Kongresie, że przestrzeń kosmiczna jest (obok cyberprzestrzeni i rozwoju sztucznej inteligencji) kluczowym obszarem rywalizacji z Chinami i – w szerszym sensie – zapewnienia sobie potęgi i bezpieczeństwa w przyszłości. Zwrócił przy tym uwagę, że spośród tych trzech sfer to właśnie w kosmosie Chińczycy czynią ostatnio najszybsze postępy, a więc najbardziej bezpośrednio zagrażają interesom Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników.

Od Łajki po gwiezdne wojny

Przez dużą część drugiej połowy XX w. tę samą walkę toczyli Amerykanie ze Związkiem Radzieckim. Wtedy była to jednak w zasadzie rywalizacja o prestiż – zwłaszcza dla Moskwy sukcesy polegające na „byciu pierwszym” były głównie argumentem w walce informacyjnej, uzasadniały wyższość jej systemu polityczno-ekonomicznego nad „zgniłym Zachodem”, kapitalizmem i liberalnymi demokracjami. USA nieco przespały pierwszą fazę, ale gdy już się ocknęły, odpowiedziały z przytupem, rekompensując sobie radziecką radość ze Sputnika, Łajki i Jurija Gagarina lądowaniem na Księżycu w 1969 r. ZSRR zareagował we właściwy sobie sposób: rozwinął akcję dezawuowania sukcesu rywali, w tym podważania prawdziwości całej operacji. Ślady tych działań przeżyły swych pomysłodawców – krążą w zakamarkach internetu po dziś dzień w postaci spiskowych teorii, jakoby lądowanie na Srebrnym Globie było sfilmowaną w hollywoodzkim studiu mistyfikacją. Kłamstwa na ten temat od początku miały krótkie nogi, ale pewnie poprawiały humor kremlowskim dostojnikom.
Amerykanie zdołali za to odnieść sukcesy nie tylko na niwie propagandowej. Od momentu, gdy zaczęli serio traktować kosmiczny wyścig, skupili się raczej na jego praktycznych aspektach – oczywiście na tyle, na ile było to możliwe przy ówczesnym poziomie technologii. Na przykład zbudowali „przy okazji” GPS, system nawigacji satelitarnej, który zrewolucjonizował niemal wszystkie dziedziny naszego życia. Dzięki takim programom jak np. STS (czyli budowa i eksploatacja wahadłowców) uzyskali efekt stymulowania postępu technicznego i ekonomiczno-organizacyjnego w wielu sektorach swojej gospodarki, nawet tych bardzo pośrednio związanych z branżą kosmiczną. Prowadzone badania biomedyczne przydały się m.in. w walce z rakiem i zaburzeniami ruchowymi, przygotowane na użytek wahadłowców nowe powłoki termoizolacyjne pomogły w udoskonalaniu sprzętów AGD, a wypracowane wtedy systemy i procedury bezpieczeństwa wykorzystano częściowo jako wzorce, m.in. w reagowaniu na sytuacje awaryjne w transporcie kolejowym.
Reklama
Skostniały, nakazowo-rozdzielczy system radziecki pozostawał więc coraz bardziej w tyle, aż wreszcie otrzymał coup de grâce w postaci proklamowanego w 1983 r. przez administrację Ronalda Reagana programu Inicjatywy Obrony Strategicznej – nazwanego szumnie i nieco na wyrost „programem gwiezdnych wojen”. Postawił on ZSRR przed fatalnym dylematem: ścigać się z Amerykanami i próbować stworzyć własne zdolności bojowe na porównywalnym poziomie – kosztem dorżnięcia i tak słabowitej gospodarki cywilnej – czy odpuścić i w ten sposób przyjąć do wiadomości, że w sferze militarnej USA zyskują niekwestionowaną przewagę, z wszelkimi tego konsekwencjami dla prestiżu międzynarodowego i siły politycznej. Efekt znamy: po niespełna dekadzie ZSRR (i cały blok komunistyczny) były już tylko złym wspomnieniem, a w kosmicznym wyścigu nastąpiła pauza. Przynajmniej na pozór.

CAŁY TEKST W WEEKENDOWYM WYDANIU DGP I NA E-DGP

Autor jest wykładowcą Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, ekspertem Fundacji Po.Int oraz Nowej Konfederacji