W czerwcu Komisja Europejska zaproponowała zręby strategii bezpieczeństwa gospodarczego, której jednym z podstawowych celów jest uniezależnienie się od dostaw surowców, szczególnie surowców krytycznych od jednego z państw. Choć długofalowym horyzontem Brukseli jest dywersyfikacja partnerów handlowych, która pozwalałaby utrzymać łańcuchy dostaw nawet w przypadku takich międzynarodowych tąpnięć jak pandemia, to w krótkim okresie cała strategia jest w gruncie rzeczy podporządkowana chęci oderwania się od Chin. Dziś bowiem kraje UE są w ogromnej mierze zależne od dostaw surowców (w tym surowców krytycznych) z Państwa Środka.

Tymczasem od przyszłego miesiąca jedne z kluczowych dla produkcji półprzewodników i samochodów elektrycznych minerały: gal i german będą podlegały ograniczeniom eksportowym, które narzuciły Chiny. Unia sprowadza 71 proc. galu z Chin, natomiast germanu 45 proc. Nie są to wcale najgorsze dane, ponieważ zależność UE od Chin w przypadku niektórych materiałów krytycznych wynosi nawet 100 proc., a w Niemczech rosną obawy o wprowadzenie podobnych ograniczeń eksportowych przez Państwo Środka dla takich surowców jak lit niezbędny, chociażby do produkcji baterii.

Dziwnym trafem podobnych obaw nie mieli ani Niemcy ani praktycznie żaden większy europejski kraj, kiedy masowo przenoszona była produkcja przemysłowa na teren Chin, wydobycie surowców na terenie UE pozostawało bez zmian, a wraz z transformacją technologiczną Stary Kontynent zaczął drastycznie uzależniać się od chińskiej gospodarki – podobnie z resztą, jak przez minione dziesięciolecia od rosyjskiego sektora energetycznego.

Reklama

O tym, że chiński smok coraz śmielej rozpościera skrzydła nad Starym Kontynentem, mówiło się od lat, natomiast dopiero wojna w Ukrainie uzmysłowiła europejskim decydentom, że zależność pod względem importu surowców od Chin, powoli wymyka się spod kontroli. Tymczasem dopiero po ponad roku trwania wojny UE wdrożyła przepisy o surowcach krytycznych, które mają ułatwiać wydawanie pozwoleń na nowe wydobycia i wpłynąć na pobudzenie relacji handlowych z innymi dostawcami materiałów krytycznych.

Jaki kurs obrać wobec Pekinu?

Regulacje to jedno, natomiast na poziomie politycznym 27 państw wciąż – po prawie 27 miesiącach wojny – nie jest w stanie zdecydować się, jaki kurs obrać wobec Pekinu. Najlepszym dowodem tego są konkluzje unijnego szczytu, który zakończył się w ubiegły piątek. Czytamy w nich, że Rada Europejska (szefowie państw i rządów krajów UE) potwierdziła wieloaspektowe podejście polityczne do Chin, w ramach którego kraj ten jest „jednocześnie partnerem, konkurentem i rywalem systemowym”. Naprawdę wiele widzieliśmy w ostatnich latach dyplomatycznych zabiegów maskujących realne relacje polityczne, ale określenie kogoś jednocześnie przyjacielem i wrogiem, to już ekwilibrystyka, która przekracza moje możliwości poznawcze.

Gdyby tego było mało stale presję na UE wywierają Stany Zjednoczone, które oczekują w pełni „jastrzębiego” podejścia do Chin i wsparcia Waszyngtonu w walce o dominację na świecie. Nie wszystkie kraje UE chcą jednak jedynie siedzieć i biernie obserwować dualny konflikt USA i Chin. Niestety w ostatnim czasie z tych ambicji części Europy, w tym przede wszystkim Francji i Niemiec, nie wyniknęło nic dobrego, a jedynie większy chaos, zgrzyty w relacjach z Waszyngtonem (i kilka intratnych kontraktów dla niemieckich i francuskich przedsiębiorstw).

Przypomina to historię relacji UE z Rosją

Właściwie łudząco podobnie przypomina to historię relacji UE z Rosją w ostatnim choćby dziesięcioleciu. Choć KE lubi podkreślać, że sankcje na Rosję są nakładane od aneksji Krymu w 2014 r., to ówczesny barbarzyński krok Władimira Putina nie spotkał się de facto z żadnymi zmianami w kluczowej współpracy obu stron – współpracy energetycznej. Nawet rozpoczęcie przez Moskwę agresji w Ukrainie nie otrzeźwiło głów europejskich liderów, spośród których niektórzy do końca wierzyli zarówno w „gospodarcze projekty” z Rosją, jak i możliwość utrzymania dostaw surowców energetycznych z Kremla. Tymczasem przez przeforsowanie kolejnych pakietów sankcji, a wreszcie nałożenie analogicznych środków przez Moskwę, w tym odcięcie dostaw m.in. gazu, UE zaczęła stopniowo odcinać się od współpracy z agresorem i zastępować rosyjskie węglowodory dostawami z innych państw. Miniona zima miała być naznaczona blackoutami i kryzysem energetycznym, jakiego świat jeszcze nie widział. Nic takiego się nie stało – w całej UE ruszyły inwestycje energetyczne wspierane również środkami unijnymi i nikt dziś na poważnie nie rozważa możliwości powrotu do sytuacji sprzed lutego 2022 r.

Bruksela na razie na chińskie ograniczenia eksportowe niektórych minerałów krytycznych odpowiedziała jak zwykle zaniepokojeniem oraz zapowiedzią dokładnego przeanalizowania decyzji chińskich władz. Być może i w tym przypadku „uprzedzający” ruch ze strony Chin pozwoli Europie ostatecznie uzmysłowić sobie, że nawet od przyjaciół nie powinna być zależna w 70-80-90-100 proc., a na pewno nie od przyjaciół, którzy pod stołem wspierają Władimira Putina. Oczywiście zależności dotyczące dostaw surowców krytycznych i możliwości ich wydobycia nie są tożsame ze zmianami europejskiego mixu energetycznego, ale schemat procesów politycznych jest dość analogiczny. Oby chiński smok chcąc przestraszyć uniezależniającą się Europę, w istocie sam na siebie zastawił pułapkę. Żeby tak się jednak stało, państwa UE muszą przestać wyrażać zaniepokojenie, a zacząć uwzględniać geopolityczny komponent współpracy handlowej na równi z tym finansowym.