Jednak trzeba pamiętać, że atak kinetyczny Rosji na Polskę jest w najbliższych miesiącach, a nawet latach, bardzo mało prawdopodobny. Powodów jest co najmniej kilka. Po pierwsze, Rosja obecnie nie ma wystarczających zdolności – jej wysiłek jest skierowany na wojnę na Ukrainie i tak długo, jak Ukraińcy wiążą siły Rosjan, tak długo szansa na atak Rosji na Polskę de facto nie istnieje. Po drugie, zgromadzenie takich sił i środków, które by mogły nam realnie zagrozić, jest współcześnie nie do ukrycia. Tak jak Amerykanie doskonale wiedzieli i informowali o tym publicznie, że Rosja zaatakuje Ukrainę, tak też w wypadku takiego scenariusza dla Polski, będziemy to wiedzieć wcześniej. Wreszcie trzeba pamiętać, że obecnie w Polsce stacjonuje ok. 10 tys. żołnierzy amerykańskich. Atak na Polskę zagrażałby także ich życiu i byłby de facto atakiem na Stany Zjednoczone. Dlatego, warto to powtórzyć raz jeszcze, atak kinetyczny na Polskę w najbliższych kilkunastu miesiącach jest nierealny.

Jak zmniejszyć ryzyko agresji?

Co będzie potem? To będzie zależeć od kilku czynników. Na niektóre, jak np. na wybory w USA nie mamy wpływu. Jasnym jest, że wygrana Donalda Trumpa wprowadzi w obszarze bezpieczeństwa duży element niepewności. Choć też warto pamiętać, że to właśnie na początku jego pierwszej kadencji do Polski trafiły pierwsze poważne siły z USA – wysunięta batalionowa grupa bojowa do Orzysza i oraz Pancerna Brygadowa Grupa Bojowa do Żagania. To nie Trump podejmował te decyzje, ale on ich nie wstrzymał.

Reklama

Jednak są też czynniki na które mamy wpływ – czyli własne przygotowanie do ewentualnej agresji. Jest to stosunkowo proste – im będziemy silniejsi, im więcej zdolności będzie miało Wojsko Polskie, tym mniej prawdopodobne jest podjęcie w Moskwie decyzji o ataku na Polskę. Warto podkreślić, że nasza siła jest liczona nie tylko liczbą dywizji, ale też odpornością całego państwa, czyli m.in. zdolności do ochrony infrastruktury krytycznej czy jej odtwarzania w razie uszkodzenia, zdolności funkcjonowania kolei czy służby zdrowia w czasie kryzysu, czy wręcz wojny albo przygotowania odpowiedniej liczby schronów.

Jak mógłby wyglądać atak Rosji?

Obecnie jesteśmy z Rosją w stanie wojny hybrydowej, w której Moskwa doskonali się od dziesiątek lat. Cały czas jesteśmy atakowani w cyberprzestrzeni, nie ma też wątpliwości, że rosyjskie służby podsycają nasze wewnętrzne konflikty, tak by osłabiać spójność społeczną. Wręcz już klasyczną metodą jest ingerencja w wybory, co mogliśmy obserwować m.in. w 2016 r. w Stanach Zjednoczonych czy podczas referendum ds. Brexitu. Wpływ Rosji na skrajnie prawicowe partie w Europie też wydaje się znaczny, na co wskazują m.in. przepływy finansowe.

Rosyjskie służby próbują działać także bezpośrednio – co potwierdzają pojawiające się co jakiś czas informacje o zatrzymaniu potencjalnych sprawców ataków m.in. na kolej, którą jest dostarczana pomoc Ukrainie czy ostatnio na obiekty infrastruktury krytycznej jak pod Wrocławiem. Jeden ze scenariuszy mógłby więc wyglądać tak, że Rosja zwielokrotniłaby takie działania np. atakując równocześnie rafinerie, elektrownie czy główne węzły komunikacyjne i porty. Próbkę (najpewniej) rosyjskich możliwości widzieliśmy już jesienią, gdy uszkodzono gazociąg Balticconnector między Finlandią i Estonią.

Jeśli chodzi o powtórkę z "zielonych ludzików", jak to było w 2014 r. na Ukrainie, to w Polsce na taki scenariusz nie ma szans, ponieważ nie mamy żadnej mniejszości rosyjskiej i trudno byłoby to jakkolwiek uzasadniać. Ale już w przypadku tzw. 3B, czyli państw bałtyckich takie wydarzenie wydaje bardziej prawdopodobne. Problem polega także na tym, że armie tych państw są mało liczne i mają niewielkie zdolności. Rosja mogłaby je zająć dosyć szybko, a później siły Sojuszu Północnoatlantyckiego musiałyby je odbijać, co zawsze jest trudne i na dodatek jak wskazuje wiceszefowa Ośrodka Studiów Wschodnich Justyna Gotkowska, Rosja znów mogłaby sięgnąć po szantaż nuklearny. Jednak jeśli ten atak nie byłby zupełnym zaskoczeniem, to Sojusz mógłby przerzucić siły jeszcze przed rosyjską agresją. Warto też pamiętać, że od 2027 r. gotowość operacyjną ma osiągnąć niemiecka brygada, która będzie stacjonować na Litwie. To z jednej strony realna siła, z drugiej rosyjski atak oznaczałby poważne ryzyko szybkiego zaangażowania Berlina w ten konflikt.

Kiedy największe ryzyko ataku?

Wydaje się, że największe ryzyko testowania Sojuszu Północnoatlantyckiego przez Rosję jest teraz, to jest w okresie krótkoterminowym, w ciągu najbliższych dwóch-trzech lat. Obecnie mamy bardzo silnego prezydenta Rosji, który dysponuje dużymi zapasami zarówno gotówki, jak i uzbrojenia. Ale im dłużej trwa wojna na Ukrainie, tym gorsza będzie sytuacja Rosji pod względem ekonomicznym i pod względem uzbrojenia. I to mimo tego, że obecnie mają nawet więcej żołnierzy niż przed inwazją, a co miesiąc przywracają ok. stu czołgów z magazynów głębokiego składowania. Z kolei jak wskazuje AgnieszkaLegucka z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, „każdy następca Putina byłby lepszy dla nas bo byłby słabszy (Putinowi zajęło kilkanaście lat podporządkowanie sobie elitę - oligarchów, siłowików itp.)”.

W tym czasie Zachód, w tym Polska, ma szansę nadrobić zaległości, jeśli chodzi o zdolności przemysłu zbrojeniowego i zdolności swoich wojsk. Potencjał gospodarczy Zachodu, nawet samej UE, jest w porównaniu z Rosją tak olbrzymi, że wynik tej rywalizacji jest z góry przesądzony i na szczęście tym razem Polska będzie w obozie państw zwycięskich.