Wspólne długi zwiążą państwa członkowskie nowym rodzajem relacji, co pogłębi integrację. Wprowadzenie euroobligacji bywa pokazywane jako symboliczne przekroczenie Rubikonu – od tej pory państwa UE mają być już związane ze sobą na dobre i na złe, a integracja europejska zmierzać zacznie prosto w stronę federacji. Nic więc dziwnego, że kraje północy Europy chcą zapewnić sobie bezpiecznik w formie mechanizmu praworządności, na wypadek gdyby w którymś z państw, za których długi będą odpowiadać, zaczęło dochodzić do ewidentnego łamania prawa.
Tak naprawdę unijny dług powinien zostać utworzony już dawno, gdyż jest logicznym dopełnieniem wspólnego rynku i waluty. Niestety euroobligacje wypuszczone w ramach funduszu odbudowy są jedynie erzacem koncepcji, którą postuluje od lat wielu ekonomistów, takich jak Thomas Piketty czy Jannis Warufakis. Choć na początek dobre i to.

Unijny bumerang

Temat euroobligacji pojawiał się wielokrotnie w czasie kryzysu strefy euro, gdy kraje Południa wpadły w olbrzymie problemy fiskalne, z których zresztą nie wygrzebały się do dziś. Eksplozja długu publicznego w Grecji, Hiszpanii czy Portugalii skłoniła część europejskich intelektualistów do wysunięcia postulatu uwspólnotowienia długu publicznego w całej UE lub przynajmniej w strefie euro.
Reklama
Jak miało to wyglądać? Powstało kilka koncepcji, z których dwie zyskały największy rozgłos. Według pierwszej obligacje krajowe miałyby zostać po prostu zastąpione unijnymi papierami dłużnymi. Odpowiedni urząd w UE emitowałby odpowiednią liczbę euroobligacji na podstawie wniosków krajów członkowskich, zaś uzyskane pieniądze rozdysponowywałby między wnioskodawców. W sytuacji niewypłacalności którego z państw pozostałe odpowiadałby za jego długi solidarnie – proporcjonalnie do PKB. Według drugiej koncepcji państwa mogłyby zaciągać dług w postaci euroobligacji jedynie do poziomu 60 proc. ich PKB. Gdyby chciały zadłużyć się bardziej, musiałyby emitować własne papiery. W UE istniałyby więc dwa rodzaje obligacji – unijne oraz krajowe.
Obu koncepcjom przeciwstawiały się państwa północnej Europy, szczególnie te należące do strefy euro – kraje Beneluksu, Niemcy i Finlandia. Obawiając się, że będą spłacać pożyczki zdecydowanie bardziej zadłużonych krajów Południa. Zamiast tego wymyślono Europejski Mechanizm Stabilności, w którym zgromadzono 80 mld euro, mające być zabezpieczeniem ewentualnych pożyczek dla krajów tracących płynność finansową. Kryzys strefy euro udało się częściowo ugasić, kosztem ogromnych wyrzeczeń, więc o pomyśle uwspólnotowienia długów zaczęło być ciszej.
Koncepcja znów wypłynęła w kontekście pandemicznego kryzysu gospodarczego, który najmocniej uderzył w Europę Południową. Recesję znacznie głębszą niż przeciętnie w UE zaliczyły Hiszpania, Portugalia, Francja, Włochy i Grecja – we wszystkich państwach spadki PKB w II kw. 2020 r. były kilkunastoprocentowe. Hiszpania, Portugalia i Grecja dodatkowo zanotowały jedne z największych w UE spadków zatrudnienia.

Nierówno zadłużeni

Jednocześnie państwa te miały zdecydowanie mniejsze możliwości przeciwdziałania skutkom kryzysu niż zamożniejsze kraje Północy. Według danych Instytutu Bruegla z listopada, impuls fiskalny planów ratunkowych dla gospodarki w Niemczech wyniósł 8,3 proc. PKB, a w Danii 5,5 proc. Tymczasem w Hiszpanii 4,3 proc., w Grecji i Włoszech nieco ponad 3 proc., a w Portugalii zaledwie 2,5 proc. PKB. Z czego to wynika? kraje Południa są biedniejsze, więc miały mniejsze możliwości budżetowe.
Ale choć ich plany ratunkowe były uboższe, to dług publiczny w czasie wiosennego lockdownu zwiększył się tam dużo bardziej. We Włoszech i Hiszpanii wzrósł o ponad 11 proc. PKB, tymczasem w Danii o 8 proc., a w Niemczech 6 proc. PKB. Obecnie najbardziej zadłużonymi państwami UE są Grecja, Włochy, Portugalia, Belgia, Francja i Hiszpania. We wszystkich tych krajach poziom długu publicznego przekracza roczny PKB. Warto zaznaczyć, że jest on w dużej mierze pozostałością po poprzednim, nieuleczonym kryzysie strefy euro. Przed jego wybuchem Hiszpania i Portugalia należały do krajów z najniższym długiem publicznym w UE.
No dobrze, ale dlaczego właściwie państwa północnej Europy miałyby odpowiadać za długi krajów południa kontynentu? Dlatego, że w dużo większym stopniu korzystają na utworzeniu stref euro. Dzięki osłabieniu własnych walut i poprzez przyjęcie unijnej, mogą zwiększać eksport i osiągać nadwyżki bieżącego rachunku płatniczego. Na koniec 2019 r. Niemcy osiągnęły nadwyżkę wysokości 7 proc. PKB, a Holandia 10 proc. Tymczasem nadwyżka Włoch wyniosła jedynie 3 proc. PKB, a Hiszpanii 2 proc. Portugalia i Grecja były na niewielkim minusie. „Niemieccy i holenderscy ciułacze muszą dostrzec, że ich oszczędności byłyby znacznie mniejsze, gdyby razem z nimi w strefie euro nie było zadłużonych Włochów, Greków i Hiszpanów. W końcu to dzięki deficytom południowców kurs euro pozostawał na wystarczająco niskim poziomie, żeby Niemcy i Holandia mogły utrzymać wyniki eksportu netto” – napisał wiosną tego roku Jannis Warufakis na portalu Project Syndicate (tłumaczenie Krytyki Politycznej).
Treść całego artykułu można przeczytać w weekendowym Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP.