Rachunki za pobyty w szpitalu napawają Amerykanów zgrozą podszytą zdumieniem. Kolumny tabelek zapełniające grube arkusze papieru skrzętnie rozliczają pacjenta z każdej połkniętej tabletki paracetamolu, pobranej kropli krwi i pary lateksowych rękawiczek zużytej przez personel medyczny. Przerośnięta buchalteria mogłaby co najwyżej wywoływać drwiny, gdyby nie szokująco zawyżone ceny opieki. Bo chyba każda racjonalna osoba zgodzi się, że w zamożnej, nowoczesnej demokracji operacja wyrostka robaczkowego nie powinna nikogo wpędzać w długi o wartości półrocznej pensji, a tomografia komputerowa kosztować więcej, niż wynosi rata kredytu za 200-metrowy dom.